piątek, 25 stycznia 2013

20. Odwaga by cierpieć, by umrzeć ?


Cierpienie wymaga więcej odwagi, niż śmierć.

 – Napoleon Bonaparte



Dominique obudziło coś mokrego na twarzy, z barku chęci i siły nie otwierała oczu, im bardziej była rozbudzona, tym bardziej wszystko ją bolało. Ostatnio była przytomna kiedy odnosili ją do lochów po szóstej „zabawie” tego szaleńca, dokładnie postarali się o to, żeby dotrwała do końca każdej z nich, po tym jak zemdlała na pierwszej. Dziewczyna była wykończona fizycznie i psychicznie, nie raz myślała, żeby po prostu się złamać i poddać. Przecież to nie byłoby straszne, może od razu nie musiałaby mordować, a może nawet miałaby szansę pomóc komuś. Jej przemyślenia przerwało ponowne pojawienie się czegoś mokrego na czole. W pierwszej chwili pomyślała, że to krew. Ale krew była gęsta i gorąca, a to było zimne i w sumie przyjemnie łagodziło nasilający się ból głowy. Ruda niepewnie otworzyła oczy i zobaczyła zarys twarzy Abii, wyglądała na przestraszoną i zmęczoną.
- Jak się czujesz ? – Zapytała dźwięcznie ale w jej głosie słychać było wyraźne zmartwienie.
- Nie gorzej niż.. No dobrze, jest źle – Wychrypiała, jej głos był z każdym dniem coraz gorszy, bała się, że przy okazji załapała mugolską grypę czy coś w tym guście.
- Nie budziłaś się dłużej niż ostatnio, naprawdę się martwiłam.. – Przez te kilka dni, dziewczyny bardzo się do siebie zbliżyły. Abbi była naprawdę bardzo wesołą i optymistyczną osobą, do tego miała szczyptę takiej elegancji. Domi nie znała jej dobrze ale świetnie się rozumiały, nie chciała też się do niej przywiązywać. Traciła wszystkich po kolei i wiedziała, że i jej zostało niewiele życia.
- Nie musisz, wiesz, że będzie dobrze.
- Mam do ciebie ogromną prośbę, ja.. mam złe przeczucia. Musisz mi obiecać, że dzisiaj się nie złamiesz. Proszę. Tylko dziś.
- Nie wiem o co ci chodzi Abbi.. Ale Dobrze, nie złamię się.
- Obiecaj  - Głos dziewczyny brzmiał niezwykle poważnie.
Obiecuję – Obie przesiedziały kilka minut w milczeniu, wędrując we własnych myślach.
- Jak blisko jest wieczór ? – Zapytała Domi, była świadoma, że ma mniej czasu niż zwykle, żeby odpocząć, żeby się uspokoić i nacieszyć względnym bezpieczeństwem. W praktyce to już nie wiedziała co gorsze. Okropnie czuła się w celi, chyba nabawiła się klaustrofobii, miała wrażenie, że z każdą chwilą ściany są mniejsze, a powierza brakuje. Gdyby nie obecność Abbi to chyba by zwariowała.
- Zbyt blisko – Powiedziała smutno brązowowłosa. Domi zburczało w brzuchu, dziewczyna jęknęła. Coraz gorzej było u niej z ruszaniem się. Zresztą wyglądała niewiele lepiej. Była pewna, że na jej resztkach sukienki jest tyle krwi, że nie widać jej prawdziwego koloru. Skuliła się i zadrżała z zimna i strachu – Powinnaś coś zjeść – Dźwięczny głos podziałał na Domi jak maść.
- A ty nie jesz ?
- Jadłam już… - Stwierdziła cicho dziewczyna i dała rudej chleb z wodą. Było go więcej niż zazwyczaj.
- Jesteś pewna ? – Nie słysząc odpowiedzi ruda zaczęła jeść – Dziękuję.
***
- Pa co ty to robisz ? – Rudy mężczyzna spojrzał na młodego chłopaka. Obaj mieli ciemne cienie pod oczami i wyglądali jak siedem nieszczęść, lub jak kto woli pół dupy zza krzaka.
- Oddałem jej serce, kocham tą dziewczynę ! – Chłopak wyglądał na bardzo pewnego tego co mówi.
- Ale to jest bez znaczenia ! Powinieneś wrócić ze wszystkimi do szkoły, a nie ślęczeć ze mną nad tymi papierami ! To co mówisz brzmi bardzo poetycko ale nie ma głębszego znaczenia ! – Rudy mężczyzna przejechał dłonią po twarzy i odetchnął. Młodszy nic sobie z tego nie robiąc podwinął rękaw koszuli i wyciągnął nadgarstek przed siebie, widniała na nim świeża blizna.
- Tną się tylko słabi mugole.
- Czy jeden z najlepszych uczniów Hogwartu jest takim ignorantem ?
- Nie mów mi, że dałeś mojej córce medalion oddania z krwi ! Jesteś tak głupi czy zdesperowany ?!
- Ona nie wie, że dostała takie coś. Ma tylko małe srebrne serduszko. Ale moje serce należy do niej.
- Nie mam dla ciebie siły, wróć do tej szkoły i bądź zwykłym nastolatkiem, nie ma jej już tydzień, myślisz, że jeszcze żyje ? Mie ma różdżki i jest pod władzą szaleńca, w najlepszym wypadku przyłączyła się do niego.
- Nie zrobiłaby tego, nie moja Domi..
- To już nie jest twoja Dominique, to jest Isabelle. Ale racja, nie zrobiłaby tego, wiesz co to znaczy..
- Zaraz.. Mam pomysł ! – Chłopak wyleciał jak z procy z kuchni i przeniósł się do Hogwartu. Nareszcie pomyślał rudy i położył głowę na stole, powoli odpływając do krainy snów, nie był w stanie walczyć ze swoimi powiekami.
Znalazł się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, w dłoni dzierżył różdżkę. Rozejrzał się i podszedł do czegoś ciemnego w kącie pomieszczenia. Tym kształtem okazał się Michael.  Mężczyzna chciał go ratować ale ktoś rzucił w niego zaklęciem. Nie mógł się poruszać. Zakapturzona postać zaśmiała się szyderczo i wzniosła różdżkę celując w chłopaka
- Avada kedavra – Tajemnicza postać Wystrzeliła w stronę chłopaka zielony promień ale w ostatniej chwili wyskoczyła Domi i przyjęła go na siebie, rzucając rudemu mężczyźnie zimne, rozczarowane spojrzenie.
Bill uderzył w ziemię spadając z krzesła i się obudził z tego przerażającego snu. Nie mógł wyrzucić z głowy tego przerażającego spojrzenia, jakby go obwiniała. A co jeśli to prawda.. Rudowłosy usiadł w kącie pomieszczenia i łzy pociekły mu z oczu. Nie płakał od kiedy zmarł Fred. Jego brat… Teraz Domi mogła być martwa. Nienawidził wojny, postanowił sobie, że jak tylko odnajdzie się jego córka, wyjadą gdzieś daleko. Uciekną od tego wszystkiego. Może to było tchórzostwo ale nie chciał po raz kolejny przeżywać takiej straty.
Tak zastał go Michael, który wpadł ponownie do muszli.
- Wiem gdzie ona jest ! Trzeba zawiadomić aurorów i zebrać masę czarodziei, pójść tam samemu to samobójstwo.. Alice, przyjaciółka moja i Domi ma niezwykły dar. Miejsce nazywa się niger curia i jest gdzieś na obrzeżach Anglii – Powiedział poważnie Mike.
- Idę do ministerstwa. Ty zawiadom Norę.. !
***
- Domi, musisz uciec, najlepiej dzisiaj, nie wiem jak. Zostało ci mało czasu.. Wymyśl coś dzisiaj i mam jeszcze prośbę.. Powiedz mojemu tacie, co się stało, że go kocham, oraz żeby bronił całej czarodziejskiej społeczności, żeby się nie poddawał.. dla mnie. Abigaile Sharen, do usług.
Gdy Abbi skończyła mówić, drzwi celi zaczęły się otwierać. Stanęło w nich dwóch strażników. Jeden złapał Abbi a drugi Domi. Ruda była przerażona, skąd ta dziewczyna wiedziała, że ją dzisiaj wezmą, oraz co jej mówi nazwisko Sharen.. John Sharen to Minister magii ! Merlinie ! Rudowłosa zaczęła się szarpać, przez co zarobiła nieprzyjemną klątwę w plecy. Zerknęła na Abigaile, szła z podniesioną wysoko głową i determinacją wypisaną na bladej, brudnej twarzy. Gdy weszli do sali tortur, jak Domi nazywała wielkie pomieszczenie gdzie prowadzono ją co wieczór, ramię w ramię zostały pchnięte przed Mihueta.
- Witam, panie. Panienko Sharen, czy nie wie pani, dlaczego pański głupi ojciec nie przejmuje się stratą córki.. ?
- Nie kpij ze mnie, traktujesz mnie jak śmiecia a teraz wyskakujesz z per Panienki, daruj sobie. A mój ojciec – Jakaś zakapturzona postać posłała fioletowy promień w stronę Abbi, Domi wysunęła się przed dziewczynę i przyjęła cios na siebie. Natychmiastowo upadła i złapała się za ramię, gdzie trafiło zaklęcie. Miała tam duże rozcięcie., z którego sączyła się krew – Mój ojciec – Kontynuowała Abigail, pomagając Domi wstać – Jest wspaniałym człowiekiem jak i ministrem i robi to co uważa za słuszne.
- Doprawdy głupia dziewucho, jesteś gotowa umrzeć za bandę tchórzliwych czarodziei, którzy nie kiwną palcem, żeby mi przeszkodzić – Głęboki głos Mihueta, był pełen drwiny i zainteresowania.
- Owszem, jak to córka ministra magii – Wzniosła swój podbródek w górę.
- Szkoda takiej odwagi, możesz się przyłączyć do mnie, ja cenię sobie tak ważne cechy..
- Nigdy, wolę umrzeć i wiem, że z chęcią mnie zabijesz, ty lub twoje salonowe pieski. I jeszcze jedno, nigdy nie wygrasz, bo podobnie jak Voldemort, nie doceniasz ludzkich powiązań. Miłości.. przyjaźni.. zaufania. To dla ciebie nic, a zgubi cię.
- Dwie serie, dla naszego najnowszego gościa, chyba, że panna Dominique zachce się ukorzyć – Powiedział z wyższością – I uratować przyjaciółkę.
Gdyby nie złożona obietnica, Domi już dawno by się do niego przyłączyła. Ona za pierwszym razem miała jedną serie i jej nie wytrzymała. Spojrzała na pewną twarz swojej towarzyszki i pokręciła przecząco głową. Nie ufała swojemu głosowi.
- Szkoda, widzisz gdzie zaufanie i przyjaźń cię zaprowadziły dziewucho – Pogardliwie obrzucił spojrzeniem dwie dziewczyny i unieruchomił rudą. Potem sprawił, że stała obok jego tronu, nieruchoma, zmuszona patrzeć na wszystko co spotka jej przyjaciółkę. Abbi tylko uśmiechnęła się do niej i popatrzyła na nią z wdzięcznością. Po chwili uderzyło w nią pierwsze zaklęcie. Domi nie wiedziała jakie ale dziewczyna dalej stała. Po jej zaciśniętych w pięści słoniach i szczęce, można było się domyśleć, że było bolesne. Potem uderzyło w nią kolejne, pod wpływem tego zachwiała się. Przy czwartym leżała już na ziemi, ale nadal nie krzyczała, ani nie płakała. Ruda była pełna podziwu dla swojej przyjaciółki. Na koniec pierwszej serii, Abigaile była cała we krwi, leżała na ziemi i ciężko oddychała. Mimo zaczernionych błyszczących oczy, nie wypłynęła z nich żadna łza. Dziewczyna ciężko podniosła się i lekko chwiejnie stanęła na nogi z uniesionym podbródkiem.
- Mnie, nie złamiesz nigdy – wysyczała do zaszokowanego Mihueta i popatrzyła Domi w oczy jakby chcąc jej coś przekazać. Na chwilę jakby przymknęła oczy i otworzyła je szeroko. Potem lekko nimi przekręciła i mrugnęła lekko dziesięć razy.
Zaczęła się następna seria, podobna jak tamta. Tym razem, na policzkach dziewczyny widać było łzy i ciche syki i jęki, wyrywały jej się z ust. Ale nie krzyczała. Cała zmasakrowana przyjęła ostatnią klątwę, która okazała się bardzo długim i pokaźnym cruciatusem, a potem chwiejnie stanęła na nogi, cała drżała i wyglądała okropnie. Ale stała, rzuciła twarde spojrzenie dla Domi i czekała.
Mihuet odczarował rudą i zapytał swoim zimnym bezuczuciowym głosem.
- Zmądrzałaś i przyłączysz się do mnie, czy pozwolisz swojej przyjaciółce zginąć ?
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę – Powiedziała Domi, patrząc wprost w pełne ulgi oczy Abbi.
- Avada Kedavra – Ciało brązowowłosej upadło z cichym uderzeniem o zimną posadzkę. Domi poczuła dziwny ucisk w żołądku i również upadła, tylko w przeciwieństwie do Abbi udawała. Nie dotarło do niej, że już nigdy jej nie zobaczy. Spełniała tylko to o co prosiła ją przyjaciółka. Jej ostatnią wolę.
- Zabrać je obie z moich oczu - Rozbrzmiał srogi głos Mihueta i Dominique poczuła szarpnięcie za włosy. A więc to tak znajdywała się w celi. Całą swoją siłą woli skupiła się, żeby tylko się nie skrzywić. Gdy tylko wyszli z głównej sali tortur i rozbrzmiewały tylko głuche kroki jednej pary stóp, Domi wyrwała się zaskoczonemu czarodziejowi i korzystając z wakacyjnego kursu samoobrony.. kopnęła go w krocze. Zdezorientowany, chudy czarodziej upadł. Dziewczyna wyrwała mu z ręki różdżkę i rzuciła drętwotę.
Rozejrzała się w panice. Jej poranione bose stopy buntowały się przeciw takiemu zimnu. Ale nie miała czasu na załatwienie sobie butów. Nie wiedziała czy teleportowanie się tu nie jest zabronione, czy nie ma bariery, ani czy jej wyjdzie. To było jedyne rozwiązanie. Pierwszym miejscem o jakim pomyślała było Hogsmade. Czytała kiedyś o teleportacji, trzeba byś skupionym i stosować CeWuEn. Czy jakoś tak. Cel, Wola, Namysł. Przeważnie nie udawało się to żółtodziobom. Ale musiało udać się jej ! Miała problemy ze skupieniem się. Podczas takiego ruchu, pootwierała mnóstwo niepogojonych ran i wzmogła wielki ból, do tego niepewność czy jej nie złapią.
- Hogsmade.. Hogsmade.. Hogsmade.. – Szeptała, obróciła się w miejscu i nic się nie stało. Rozejrzała się jeszcze raz i tym razem powtarzając tylko w myślach miejsce, skupiła się i poczuła tak znajome szarpnięcie, jeszcze chyba nigdy tak nie ucieszyła się na to uczucie. Ciągle skupiała się na wybranym celu. Gdy poczuła grunt, zatoczyła się i upadła. Rozejrzała się wokoło, była w wiosce ! Udało jej się ! Wszystko ją bolało ale zmusiła się żeby wstać. Była już chyba noc. Nie wiedziała gdzie może się udać. Nie mogła spojrzeć nikomu w oczy, nie po tym co się stało.
Zakazana część Hogsmade ! No tak ! Te drugie drzwi. Napełniona nadzieją dziewczynka wolno ruszyła w stronę korytarza. Zatrzymując się przed prawymi drzwiami wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.

wtorek, 22 stycznia 2013

19. Boję się..


„Boję się. Bardzo. Oczy mi łzawią. Boli całe ciało. Trzęsę się. Wstydzę się. Palę się. Przede mną wytwarza się mur.  Za nic nie mogę go pokonać. Muszę zostać. Przegrać. Nie chcę.”
Anonim

Dominique czekała na wybuch gniewu, cokolwiek. Mihuet jedynie zachował kamienną twarz.
- Jeszcze zobaczymy – Uśmiechnął się drwiąco – Milczący, jedna seria.
Rudowłosa niewiele z tego rozumiała, czyli jednak przeżyje ? I jaka seria ? Rozejrzała się. Pierwsza postać od lewej uniosła różdżkę, a po chwili dziewczynka czuła jakby płonęła, upadła i zaczęła krzyczeć. Chciała być silna ale nie mogła. Po chwili wszystko ustąpiło. A więc to tylko złudzenie. Postacie rzucały zaklęcia niewerbalne. Następna potraktowała ją najprawdopodobniej cruciatusem, Dominique próbowała wstać ale było to wybitnie trudne. Ledwo zdążyła podnieść się do klęczek kiedy uderzył w nią kolejny urok. Tym razem tnący. Rozerwał jej ubranie, z ran sączyła się krew. Rudowłosa próbowała jakoś ją zatamować. Ale przerwał jej kolejny atak. Uderzył ją błękitny promień, sprawił jakby ktoś oblał ją wrzątkiem, a skóra naprawdę jej się zaczerwieniła i piekła niemiłosiernie przy każdym najmniejszym ruchu. Dominique płakała i krzyczała ale nie prosiła o litość, nigdy się do nich nie przyłączy. Nie miała już siły się podnosić, leżała na brudnej od własnej krwi posadce, drżała z zimna w porwanym ubraniu, była cała poraniona, odbolała i brudna. Dziwiła się, że cios nie nadchodzi. Według jej obliczeń zostało jej jeszcze jakieś sześć ataków. Resztką siły obróciła się w stronę, z której powinien nadejść kolejny atak. Zobaczyła jak postać zamiast wziąć różdżkę zbliża się do niej. Skuliła się w sobie i z jej oczu popłynęły łzy. Leżała w pozycji embrionalnej zakrywając rękami głowę. Cała się trzęsła, już nie wiedziała czemu, czy z zimna, czy ze strachu, czy z bólu. Postać brutalnie nią szarpnęła i złapała za twarz, wlała zdezorientowanej dziewczynie jakiś eliksir do gardła. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, lecz w jednej sekundzie po całym pomieszczeniu rozniósł się okropny krzyk, rudowłosa wiła się jakby w agonii na podłodze. Trwało to zaledwie minutę ale jak dla Domi wieczność.
- Teraz daję ci jeszcze możliwość uniknięcia kolejnej połowy, naszej małej.. zabawy. Chociaż podoba mi się jak krzyczysz, z chęcią usłyszałbym błaganie o litość, śmierć lub po prostu o przyjęcie do moich szeregów. Ponieważ litości nie okażę nigdy, a na śmierć jeszcze za wcześnie. Więc Dominique, jaka jest twoja decyzja ?
W czasie przemowy mężczyzny rudowłosa zabrała w sobie tyle siły żeby usiąść. Patrzyła lekko zamglonymi, zaczerwienionymi oczami na Mihueta i zastanawiała się, jak można być tak bezlitosnym. Obiecała sobie, że nigdy się taka nie stanie. Chociaż z przerażeniem przyjmowała  perspektywę dalszych cierpień, zdecydowała się dać radę, mając cichą nadzieję na śmierć.
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę. Nigdy.. – Powiedziała powoli, jakby miało to opóźnić chwile jej cierpienia.
- Milczący.. Kończcie to. Ale ma żyć. Jutro znowu dostanie wybór.. – Zimny śmiech wypełnił pomieszczenie. A potem Brunet jak gdyby nigdy nic wyszedł, zostawiając rudą na pastwę milczących.  Krąg zacieśnił się, tworząc jakby ścianę ze swoich szat. Kolejne zaklęcie uderzyło w dziewczynę. Tym razem trwało dłużej i było boleśniejsze…
***
- Przesłuchaliśmy go. Nie wiemy nic ponad to, że szykuje się kolejny czarny pan.
- A jakaś siedziba ? Gdzie oni mogą trzymać moją córkę ? – Rudowłosy mężczyzna wyglądał okropnie, cienie pod oczami i koszmarna bladość. Obok niego siedziała zalana łzami blondynka. Wyglądał nie lepiej niż swój mąż.
- Nic, ten człowiek musi być sprytny. To ślizgon. Możemy jedynie czekać. Wiesz, że poszukiwania trwają. Zaginęła córka ministra. Wszyscy aurorzy są postawieni na nogi.
- Też coś róbmy ! To przecież nasza Domi ! – Bill uderzył ręką w stół. A Fleur znowu zaczęła histerycznie płakać.
- Wy musicie się uspokoić, to do niczego nie prowadzi. Są jeszcze święta. Idźcie do swoich dzieci. Przecież tą dziewczynę znacie krótko. Możecie uznać, że ona nigdy się nie odnalazła – Harry wstał od stołu i chciał wyjść kiedy Bill przyszpilił go do ściany.
- Sugerujesz, że mamy zapomnieć o naszej córce ?! Piętnaście lat opłakiwania, a potem ją znaleźliśmy ! Sugerujesz, że mamy zapomnieć ?! A jakby ktoś porwał Lilyanne, to być ZAPOMNIAŁ ?! – Rudowłosy wpadł w szał.
- Spokojnie. Róbcie co chcecie, ministerstwo nad tym pracuje.
- Wsadź sobie w dupę ministerstwo. Nie wiedziałem, że Ginny gustuje w takich gnidach. Obrońca świata, złoty chłopiec – Bill go puścił i spluną pod jego nogi – Ja cię nie uważam, za rodzinę.
***
W pokoju w niewielkim domku Potterów siedziała szóstka przyjaciół. Wszyscy mieli napięte miny. Dostali wiadomość od Lily, żeby przybyli, przygotowani na tragiczne wieści. Roxanne siedziała wpatrując się bez wyrazu w ścianę a Lily wyglądała jakby przepłakała całą noc.
- Powiecie w końcu co się dzieje ? – Zapytał zirytowany Lucas.
- Dominique, ona.. Spotkałyśmy ją w wigilię – Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku Lily, nie mogła znieść tych pełnych nadziei spojrzeń i spuściła wzrok – Okazało się, że jest naszą rodziną. Ee.. zaginioną córką wujka Billa i cioci Fleur. Całkowicie zmienił jej się wygląd… i  ona została porwana chyba, przez jakiegoś świra który będzie kolejnym czarnym panem..
- Że co ?! Jakim cudem ? Moja Domi.. – Mike miał łzy w oczach.
- To moja wina, powinnam z nią zostać a nie uciekać – Szepnęła Roxy.
- Oczywiście, że twoja ! Zawsze byłaś dla niej okropna ! Traktowałaś ją jak gorszą ! Wyżywałaś się na niej ! Widziałem wszystko ! I teraz przez ciebie jest tam.. gdzieś, niewiadomo gdzie. Może już nie żyje, może cierpi ! Nienawidzę cię – Wyrzucił całą swoja frustrację na płaczącą dziewczynę, czuł się winny ale przecież nie skłamał. Obrzucił wszystkich zdegustowanym spojrzeniem – Jak się nazywa dom rodziców Dominique ?
- Ale Michael.. – Zaczęła Lily ale widząc jego srogie spojrzenie, odpuściła – Muszla.
Chłopak zbiegł ze schodów i wpadł do saloniku Potterów, złapał proszek fiuu i wchodząc w płonienie zwołał „Muszla”.
Wypadł na podłogę w jakimś wielkim salonie. Rozejrzał się i usłyszał głosy dochodzące z drzwi po lewej. Chłopiec czuł się jak intruz w tym wielkim domu ale musiał zrobić cokolwiek. Wyszedł na korytarz i zobaczył wychodzącego ojca Lily i wzburzonego rudego mężczyznę.
- Dzień dobry. Ja jestem.. – Zaczął Mike nieskładnie, ale rudowłosy przyjrzał mu się dokładnie i lekko uśmiechnął.
- Michael , mój przyszły zięć. Pewnie się właśnie dowiedziałeś i chcesz robić cokolwiek.
- Ee.. Czy pan zajrzał mi do umysłu ? – Zapytał zdezorientowany blondyn.
- Nie mój drogi, Domi mi o tobie opowiadała. I tak się składa, że oboje kochamy tą rudą dziewczynę. Tylko trochę inaczej.
- Więc jaki jest plan ? – Zapytał z nadzieją i nagłym zapałem chłopak.
- Plan jest taki, że nie ma planu..
***
Wszystko ją bolało, było jej zimno, była głodna i nie wiedziała gdzie jest. Leżała na czymś twardym i nie chciała otwierać oczu. Resztki snu przyjemnie mroczyły jej umysł. Chciała przewrócić się na drugi bok ale gdy tylko tego spróbowała to nagły ból rozbudził ją całkowicie. Otworzyła oczy i zobaczyła mur, była w jakiejś dziwnej niewielkiej..celi ?! Z przodu tego pomieszczenia były metalowe drzwi, wyglądały na bardzo masywne. Miała bose stopy, jej ubranie było brudne i porwane. Włosy posklejane krwią i ziemią. Zauważyła, że ktoś zaleczył jej głębsze rany. Chyba straciła przytomność podczas „zabawy” tego całego świra. Gdy doszedł do niej ogrom jej beznadziejnej sytuacji łzy poleciały jej z oczu. Skuliła się w kłębek i lekko kołysała.
- Nie trać wody, jest cenna – Podniosła zapłakany wzrok i zobaczyła zarys postaci siedzącej w rogu.
- Kim jesteś ?
- Jestem Abbi a ty ?
- Domi. Jak się tu znalazłaś ? – Zdziwiła się, jak słabo brzmi jej głos.
- Pewnie podobnie jak ty. Porwali mnie ludzie w zielonych szatach, potem wsadzili do lochu i tak tutaj siedzę już.. Nawet nie wiem ile tu jestem – Dziewczyna westchnęła.
- Też brałaś udział w „zabawie” ? – Ostatnie słowo ruda powiedziała z takim jadem, że aż sama się skrzywiła.
- Nie, ale chyba wiem co masz na myśli. Przynieśli cie tu ledwo żywą. Dali jakiś eliksir, przy okazji poczęstowali mnie cruciatusem i poszli. Cieszę się, że się obudziłaś – Dziewczyna położyła dla Domi rękę na ramieniu, na co ta syknęła.
- Przepraszam, po prostu mam poranione całe ciało i chyba jeszcze poparzone.
- Czemu cie tak urządzili ? Co im zrobiłaś ?
- Nie zgodziłam się, zostać kolejnym pieskiem salonowym tego świra.
- Też bym się nie zgodziła, swoją drogą dziwne, że miałaś jakikolwiek wybór, oraz że żyjesz. Musisz być wiele warta.
- Ty podobnie.
-Niestety. Jesteś głodna ? – Dziewczyna zmieniła temat. Chyba żadna nie chciała rozmawiać o swojej wartości.
- Okropnie ale to chyba nie jest objazdowy bufet.
- Bufet może nie ale jeśli gustujesz w zakurzonym, suchym chlebie i brudnej wodzie… Trafiłaś doskonale.
- Wiesz, trzeba patrzeć pozytywnie mamy chleb, no coś co go przypomina i wodę, chyba. Oraz chyba- wodę i chyba- chleb.
- Że też nam się na żarty zebrało w takich warunkach – Abbi uśmiechnęła się blado – Co pani zaserwować ?
- Chyba chleb z chyba wodą poproszę.
Zjadły w milczeniu coś co mogło uchodzić za jadalne tylko po ciemku i siedziały. Czasem rozmawiały, czasem przysypiały. Ale co innego miały robić.
- O czym myślisz – Zapytała Abbi, Domi lubiła jej słuchać, miała taki dźwięczny głos, jak miliony dzwoneczków.
- Myślę o pewnym chłopaku, jej ręka automatycznie powędrowała do serduszka zawieszonego na szyi i zdziwiła się, że nie wyczuła tam serduszka, a coś całkiem innego. Coś większego – Abbi jest tu jakieś światło ?
- Nie, ale ja już całkiem nieźle widzę w ciemności. Zresztą ty też powinnaś.
- Pomórz mi – Ruda z trudem doczołgała się do Abbi i dała jej w ręce, coś co wcześniej było jej ukochanym serduszkiem.
- Wydaje mi się, że to jest.. Domi to chyba jest Devotionis.
- Ten.. ten amulet oddania ? Ale przecież to było zwykłe serduszko.
- A ktoś nie rzucił na ciebie zaklęcia ujawniającego ?
- No tak, Mihuet, ten szaleniec, żeby pokazać swoim pieskom moją moc, myślisz, że wtedy ujawnił też ten amulet ? – Domi była zszokowana, jak Mike mógł jej dać ten cały medalion. To cholernie niebezpieczne. A zwłaszcza jeśli któryś z tych ludzi zgarnie go w swoje łapska. Intuicyjnie przycisnęła go do piersi – Muszę go chronić.
Drzwi do ich celi zaczęły się otwierać  oświetlając bladą twarz Abbi, Dominique szybko założyła medalion i schowała pod sukienkę, a raczej to co z niej zostało. Przelotnie przyjrzała się dziewczynie, była brudna i wymizerniała. Miała długie brązowe włosy i szare oczy.
Obie dziewczyny z przerażeniem wpatrywały w postacie stojące w wejściu. Jedna z nich złapała Dominique za ramię i wyciągnęła z celi za zimny korytarz. Zdążyła jedynie posłać Abbi słaby uśmiech.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

18. Parszywa Wigilia.



"Ko­go Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wiel­kie nadzieje, na te­go zsyła wiel­kie cier­pienie, doświad­cza go nieszczęściem. "

- Victorie ! Ratuj ! – Krzyk rudowłosej rozniósł się po całej rezydencji.
- Co się dzieje siostra ? – Blondynka weszła do pokoju siostry. Była ubrana w śliczną granatową sukienkę i pastelowy sweterek, do tego szpilki dopasowane do sweterka. Włosy opadały jej na plecy falami.
- Moja pierwsza Wigilia z wami – Vic chciała coś wtrącić ale ruda nie dała jej dojść do głosu – Ty jesteś już gotowa, proszę pomóż mi !
- No dobrze, już dobrze – Victorie wybrała dla Dominique zieloną sukienkę do kolan z czarnym cienkim paskiem z zapięciem w kształcie kokardki. Do tego czarny sweterek i szpilki. Włosy pokręciła i zostawiła opadające luźno na ramiona. Razem zadowolone zeszły na dół, gdzie stała Fleur w pięknej czerwonej sukni i Bill w garniturze.
- Gotowe ? Domi, teleportujesz się ze mną – Bill wystawił rękę.
- Jak to teleportujemy ? Ale..
- Spędzamy święta w norze – Fleur lekko zmarszczyła nos – Z całą rodziną Billa.
- Zaraz.. Tam będą.. – Popatrzyła z paniką na ojca – One.
- Dokładnie, nie uciekniesz od tego – złapał rudą za rękę i zniknęli.

Pojawili się na jakimś zaśnieżonym podwórku, było tu pełno różnych rzeczy. Domi się rozglądała ciekawa ale było strasznie zimno więc szybko weszli do środka. Było tam pełno ludzi. Nim się obejrzała, tonęła w objęciach jakiejś rudowłosej kobiety.
- Wnusiu, w końcu.. Moja kochana, jesteś taka śliczna. Ale jaka chudziutka. Jesteś głodna słodziutka ?
- Babcia ?
- A któżby inny ? Jestem Molly, a tutaj jest twój dziadek Artur – Lekko siwiejący mężczyzna przytulił rudowłosą. Witała się z wieloma osobami, kolacja była wprost wspaniała. Właśnie siedziała odpoczywając przy kominku, kiedy usłyszała rozmowę Roxy i Lily, specjalnie unikała ich cały wieczór.
- Kolejna mała flegma..
- Moja mama nigdy nie lubiła jej matki. Twierdzi, że zaczarowała wujka Billa.
- To by była prawda, patrz na ich „dzieci”. Myślą, że są najlepsze, nie mają za knuta uczuć.. Nie są moją rodziną.
- Dlaczego oceniacie mnie i moją rodzinę po pozorach ? – Domi podeszła do nich, postanowiła bronić swoich najbliższych, na ironię przed swoimi byłymi najbliższymi osobami.
- To się nazywa obserwacja, nie pozory flegmo – Roxy obrzuciła ją zdegustowanym spojrzeniem.
- Nawet jak odrzucałyście swoją przyjaciółkę, bo nie była tak zabawna ani ładna jak wy ? To była obserwacja ? Tak. Pewnie tak – Domi wypomniała im to, co ją najbardziej bolało, przynajmniej kiedyś.
- Skąd ty o tym.. Znaczy my nie.. DOMINIQUE !?
- Bystra jesteś Roxanne.
- Jak mogłaś ty.. ty głupia sklątko, ty flegmo..?! Zostawić nas bez słowa ?! I tak było nam bez ciebie lepiej ! – Słowa Roxy były przesiąknięte jadem.
- To po co pisaliście ? – Dominique ledwo wstrzymywała łzy, czuła jakby ktoś ją spoliczkował.
- Żeby się pozbyć wyrzutów sumienia, jak widać niepotrzebnie.
- Uważaj, bo uwierzę, że Mike..
- Tak, Mike świetnie całuje.. Jest też mega romantyczny – Zakpiła brunetka z wyższością.
Dominique wybiegła z nory, na policzkach miała łzy. Biegła przed siebie byle dalej od tego miejsca. Szpilki grzęzły jej w śniegu. A mokre policzki piekły od mrozu. Rozejrzała się. Była między jakimiś drzewami. Drżała z zimna i bólu. Oparła się o drzewo i próbowała uspokoić.
- Merlinie, ja cię przepraszam Domi.. – Usłyszała głos pełen bólu, po chwili obok niej stała Roxy – Ja nie mam nic wspólnego z Michaelem, strasznie też tęskniłam. Ale to wszystko, wybacz proszę.
- Tyle lat – Szepnęła Domi – Nie mam żalu. Wybaczę Roxanne. Ale nie zapomnę.. – Urwała żeby pchnąć Roxy na ziemię. Jakieś zaklęcie przeleciało dosłownie kilka centymetrów od dziewczyn. Szybko się podniosły i stanęły do siebie tyłem. Przez drzewa widać było zarys świateł z Nory. Ale z drugiej strony nadciągały postacie w ciemno- zielonych szatach, z kapturami zakrywającymi twarzy. Każda z nich miała różdżkę w gotowości. Było ich kilkanaście.
- Biegnij po pomoc, osłonię cię – Domi szepnęła do Roxy.
- Ne zostawię cię – Szepnęła płaczliwie brunetka.
- Ne mamy szans, pospiesz się – Postacie zbliżały się nieubłaganie. Po raz kolejny któraś wystrzeliła zaklęciem. Domi odskoczyła  i pchnęła Roxy w stronę domu. Postacie zaczęły celować w jej plecy.  Dominque starała się blokować zaklęcia. Większości nie rozpoznawała.
- Bombarda ! – Rzuciła pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Uszczupliło to siły wroga – Scutum (tarcza ) ! Drętwota ! Bombarda !
Rudowłosa motała się, w szpilkach nie mogła uciekać, sukienka też przeszkadzała jej w ruchach. Widziała, że kilku z jej wrogów dosłowne rozczłonkowało jej zaklęcie. Musiała się jakoś bronić. Roxy zniknęła już z pola widzenia ale Dominique poczuła różdżkę przyłożoną do pleców. Ktoś ją zaszedł od tyłu. Wymierzyła kopniaka do tyłu i różdżka zniknęła ale w tym samym momencie trafiło ją jakieś zaklęcie. Czuła jak jej ciało ciasno oplatają jakieś czarne nitki, wżynały jej się w skórę. Upuściła różdżkę i upadła. Nie mogła się poruszać, nic nie widziała, śnieg moczył jej ubrania i mroził, gdy próbowała się uwolnić liny coraz ciaśniej ją oplatały. Usłyszała szyderczy śmiech, poczuła, że ktoś ją unosi, a potem pochłonęła ją ciemność i ucisk, tak charakterystyczny dla teleportacji.
Wiedziała, że te liny są wynikiem zaklęcia czarno magicznego, widziała jak jej ciało w niektórych miejscach krwawi a ubranie rwie się. Wylądowała zdezorientowana na marmurowej posadce. Widziała jedynie kawałek podłogi a głowa nieznośnie jej pulsowała.
- Wspaniale się spisaliście, a gdzie reszta ? Sprząta ? – Usłyszała zimny, mocny głos, wyprany z emocji. Była pewna, że już gdzieś słyszała podobny.
- Była zmiana planów mistrzu. Dziewczyna wybiegła z domu, a za nią jeszcze jedna nastolatka. Tamta leży ogłuszona, próbowała uciekać, a ją – Dominique poczuła mocne kopnięcie w plecy, jęknęła cicho – Złapaliśmy.
- Nie pytałem o to – Zagrzmiał tajemniczy głos – Pytam gdzie jest reszta w takim wypadku. Wysłałem całą dwudziestkę, a wracacie jedenastką ?!  
- Nie żyją lub są ogłuszeni – Odpowiedział inny, drżący głos. Dominique była już przerażona ale teraz dotarł do niej ogrom całej sytuacji. Ona być może zabiła tylu ludzi. Zesztywniała i nasłuchiwała.
- Mam rozumieć, że dwie siksy unieszkodliwiły dziewiątkę wyszkolonych czarodziei ?!
- Tak dokładniej to jedna ale ona..
- Milcz ! Wyjdź ! Zostają milczący ! – Dominique usłyszała szmery peleryn i odgłosy deportacji, gdy wszystko ucichło, zimny głos odezwał się znowu – Naszym gościem jest dzisiaj Dominique Isabelle Weasley. Zastanawiacie się pewnie czemu.. Otóż panna Dominique ma bardzo interesującą moc. Wielką moc – Poczuła, że wiążące ją liny zniknęły i była znowu wolna. Chwiejnie uniosła się i po chwili już pewnie stała. Była w środku kręgu utworzonego z jedenastu osób. Dookoła stały postacie w ciemnych, długich, zielonych szatach, nie było widać ich twarzy. Zwieńczeniem kręgu był on, Mihuet, ciągle pamiętała jego zimne beznamiętne oczy i to do czego jest zdolny. Na samo wspomnienie zadrżała i skuliła się w sobie, patrzył na to z triumfem. Jak zauważyła Domi, zmienił się. Zbladł, schudł był bardziej mroczny. Wzniósł różdżkę, a Domi zorientowała się, że jej własna została w środku lasu. Popatrzyła na niego z przerażeniem, ale on tylko rzucił zaklęcie ujawniające aurę. Rudowłosa była przerażona więc jej moc się rozszalała. Ciemne postacie ledwo utrzymały swój krąg. Potem Mihuet rzucił jeszcze jakieś nieznane dziewczynce zaklęcie o srebrnym kolorze i zaklęcie ujawniające – Więc Dominique, chcesz się do nas przyłączyć ?
Czy ty żartujesz ? – Dziewczynka popatrzyła na niego z nieskrywanym szokiem.
- Jak śmiesz się do mnie tak zwracać ?! Crucio – Dominique upadła na podłogę, zwijała się z bólu a łzy ciekły jej po policzkach. Jednak starała się nie krzyczeć, nie chciała dać mu tej satysfakcji, gdy skończył Domi odczekała chwilę i  ponownie wstała. Trzęsła się na całym ciele i czuła potworny ból ale stała, jeśli ma umrzeć, to z godnością.
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę Mihuet, to co robisz jest złe, nie będę brała w tym udziału. Nigdy – Dominique uniosła podbródek, zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej za chwilę straci życie, na własne życzenie.. Żyj godnie lub umieraj..
***

- Gdzie one są ? Tak długo nie wracają, przecież Dominique jest w samym sweterku – Molly stała przy oknie i bezradnie wypatrywała swoich wnuczek.
- Spokojnie mamo, idę ich szukać – Bill podszedł do stojaka z płaszczami.
- Idę z tobą bracie – Powiedział George.
- Czekajcie, mam bardzo złe przeczucia – Wzrok wszystkich padł na Victorie – Niech jeszcze ktoś pójdzie, proszę.
- Dobrze, ja i Ron – Powiedział zielonooki brunet patrząc na rudowłosego przyjaciela – Teraz nie jest bezpiecznie. Ostatnio porwali nawet córkę ministra. Reszta niech zostanie i ma różdżki w gotowości.
Czterech mężczyzn poszło śladami dwóch nastolatek w stronę lasu. Blisko linii drzew majaczyła się czarna plama. Podbiegli do niej i ujrzeli nieprzytomną Roxy i trochę większych śladów.
- George, weź ją do domu. Razem z Percym do nas dołączycie – Powiedział Bill, który wyraźnie pobladł. Teraz już trójka mężczyzn szła prowadząc się śladami. Przeszli kawałek i zobaczyli straszny widok. Leżało tam kilka postaci w ciemnozielonych szatach, było też mnóstwo krwi i śladów. Bill zatrzymał się i podniósł z ziemi różdżkę, poznał ją. Była to różdżka jego kochanej córeczki.
- Bill, jeden jest nieprzytomny a ósemka nie żyje..
- Zróbcie coś z nimi – Powiedział Bill ze ściśniętym gardłem. Jego twarz wyglądała jak człowieka potraktowanego zaklęciem crucio.
- Priori Incantatem – Zaklęcie ujawniło, że ostatnio użyto bombardy. Chwile po zabiegu Billa pojawiło się z tuzin aurorów. Spisali zaznania mężczyzn i skonfiskowali różdżkę Domi. Potem zabrali ciała i nieprzytomnego i został tylko jeden z nich, żeby przesłuchać Roxy.  
W norze zastali płaczącą dziewczynę. Dali jej eliksir spokoju.
- Roxanne, możesz mi opowiedzieć, co się wydarzyło ? – Zapytał młody, nieznajomy auror.
- Ja poszłam przerosić moją kuzynkę Dominique, poszłam za nią do lasu, stała tam i płakała. Wytłumaczyłam jej wszystko a ona mi wybaczyła. Naszą rozmowę przerwało zaklęcie. Dominique mnie dopchnęła. Potem wypatrywałyśmy zagrożenia i zobaczyłyśmy ok. dwadzieścia postaci w pelerynach – Jej głos był pusty i monotonny a na twarzy nie odbijały się żadne emocje – Dominique kazała mi iść po pomoc, bo nie mamy szans. Nie chciałam jej zostawić ale postacie zbliżały się i zaczęły atakować. Zaczęłam biec w stronę nory, słyszałam, że Dominique blokuje zaklęcia i używa bombardy. Potem chyba zostałam ogłuszona i obudziłam się dopiero tutaj – Jej twarz ciągle pozostała niewzruszona, był to chyba wynik podanego eliksiru.
Bill, mogę cię prosić ? – Harry wziął rudego mężczyznę na bok – Bill, ona chyba została porwana, jeśli się znajdzie to opowie za zabicie ósemki czarodziejów, oraz użycie czarów bez uprawnienia.
- Ona się broniła ! I jak to się „znajdzie” ?! Musimy jej szukać !  
- Obawiam się, że to niemożliwe..


  

niedziela, 20 stycznia 2013

17. Od przeszłości nie uciekniesz.


“Tak to już bywa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie.”John Ronald Reuel Tolkien



Śniadanie mijało trzem piątoklasistkom w ciszy, nawet Sarah była tak zaspana, że nie dała rady nawijać jak zwykle.
- Dziewczyny to będzie podejrzane, trzeba się ogarnąć – Powiedziała najbardziej rozbudzona Domi. Dostała w zamian mordercze spojrzenie czarnych oczu i kolejna mantrę.
- Kawy.. kawy.. kawy… - Kawa, eliksir, kilka zaklęć i dziewczyny mogły spokojnie iść na lekcje.
Stały pod klasą transmutacji i czekały na profesor Strent. Sofia Strent była młodą, pełną zapału nauczycielką, była surowa ale sprawiedliwa. Zabłysnąć można było u niej tylko i wyłącznie ciężką pracą. Domi ją lubiła, zresztą z wzajemnością.
- Przesuń się ruda idiotko – Usłyszała zjadliwy głos i już wiedziała, że podeszła do niej Lisa.
Była to wysoka blondynka z jej rocznika. Dopóki Domi nie przeniosła się do Salem, Lisa uchodziła za najładniejszą i najmądrzejszą dziewczynę. Teraz ludzie mieli  podzielone zdania.
- Cześć Lisa, ciebie też miło widzieć – Zironizowała Dominique. Nie polubiła się z tą dziewuchą od pierwszej sekundy, za bardzo przypominała jej Lucy. Domi nie wiedziała za jakie grzechy pokarało ją życie, że musi siedzieć z Lisą na transmutacji, eliksirach i być w parze na pojedynkach. Już nie raz trafiły do lecznicy lub wysadziły kociołek.
- Prędzej umrę, niż ucieszę się na twój widok żałosna.. mała..
- Dziękujemy za szczerość panno Filligen. Ale myślę, że esej pod tytułem, dlaczego nie obrażać ludzi będzie odpowiednią karą. A i odejmuje pani 20 punktów. Za to panna Weasley, za opanowanie dostaje ich 15. A teraz do klasy – W tej szkole każdy sam sobie zbierał punkty, co było świetnym pomysłem.
Zanim jeszcze weszły do klasy usłyszały podniesiony głos nauczycielki.
- Kto to zrobił ?! – Klasa zamieniła się w plażę. Dosłownie. Na podłodze leżał piasek, zamiast ławek i stolików były leżaki. Na środku był basen, sufit został zaczarowany na słoneczne niebo. A wszędzie walały się czarodziejskie gazety dla dorosłych czarownic. Był też barek z napojami i przekąskami. Profesorka próbowała kilku zaklęć, które nie działały.  W końcu uśmiechnęła się szeroko – Ten, kto to zrobił zasługuje na Wybitny.. Do tego nawet 100 punktów by nie zaszkodziło ! Wspaniały pomysł ! – Zmieniła swoją szatę czarodzieja na mugolskie bikini i weszła do basenu – Jaka ciepła woda.
Dominique wiedziała, że profesorka tylko gra, żeby wywęszyć winowajcę, ale niespodziewana się, że Lisa jest taka głupia.
- Proszę pani, to ja zrobiłam !
- Wspaniale ! – Profesorka ruchem różdżki się wyszyła i ubrała szatę – Minus 100 punktów i wybitny szlaban specjalnie dla ciebie ! A teraz pójdziesz ze mną do dyrektorki ! A wy – Wskazała na resztę uczniów – możecie się rozgościć.
-Wiedziałam, że to dobra akcja, nie wiedziałam tylko jak dobra – Szepnęła Jess i puściła zadowolonej rudej oczko.

Dziewczyny siedziały na kolacji i wspominały swoje kawały i numery, w pewnym momencie Jess dostała kopertę, dokładniej co dłuższy okres czasu dostawała podobne. Rozerwała ją i pobieżnie odczytała treść.
- Kim ty jesteś ? – Oskarżycielsko wskazała palcem w Domi i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – We francuskich aktach nie ma nikogo, kto nazywałby się Isabelle Weasley, w aktach żadnego innego kraju nie ma takiej osoby. Zabawne jest też, że w żadnej szkole magicznej nie było Isabelle Weasley. Nie ma taż nikogo, kto wyglądałby jak ty. Często masz dziwne stany odrętwienia, bronisz Anglii, twój uśmiech nie raz wygląda na sztuczny, a oczy są puste. Prawie każdego wieczoru płaczesz na parapecie, dostawałaś dziwne listy, które niszczyłaś. Jesteś zbyt inteligentna i albo wcale nie masz aury albo masz ją zbyt wielką. Kim ty jesteś ?!
Ruda obserwowała ją ze zdziwieniem pomieszanym z przerażeniem ale po chwili na jej twarz wstąpił uśmiech.
- Nie wiem o co ci chodzi – Może gdyby nie pojawienie się sowy z listem baz adresata, Domi udałoby się oszukać dziewczyny. Ale myślała, że jej znajomi dali sobie spokój, nie pisali już kilka miesięcy, a przecież niedługo święta, już się przyzwyczaiła do szkoły i do Jess i Sar.
- Nie oszukasz mnie – Powiedziała butnie Jess i uniosła podbródek.
- Czemu mam się wam spowiadać jak o was nic nie wiem ?!
- Bo się przyjaźnimy, podobno. Spodziewamy się ciebie równo o dwudziestej w dormitorium. Przyjdź jeśli nie stchórzysz i bądź gotowa na babski wieczór – Powiedziała dobitnie, akcentując niektóre wyrazy. Ona i Sar odeszły od stołu i wyszły. Po chwili w ich ślady poszła Dominique.
Usiadła w bibliotece, w najciemniejszym kącie, na parapecie. Było tu trochę kurzu i przyjemnie mało światła. Dziewczyna patrzyła na park, który z każdą chwilą stawał się ciemniejszy, oraz na iskrzący się w świetle latarni śnieg. Nie była fair w stosunku do dziewczyn, że tak je okłamywała ale nie chciała wracać do przeszłości. Sięgnęła po list który przyszedł dzisiaj. Nie wiedziała czemu to zrobili, ona tak tego nie chciała.
„ Dominique
Rozumiem. Nie ma już żadnej Dominique. Nie wiem czy żyjesz, gdziekolwiek jesteś. Gdy zniknęłaś przyszło zmartwienie, strach. Niedługo potem smutek i złość, nienawiść. Aż w końcu zrozumienie. Od kiedy Cię poznałem starałem się Ciebie zrozumieć, nie miałaś lekko. Chciałem tylko BYĆ. Lecz nie miałem  odwagi. Kiedy uratowałem was od szlabanu, wziąłem na Siebie złość Bulstrode, wysłałem nauczycielkę na wieżę, zaniosłem do SS z deszczu. Zawsze czuwałem nad tobą. Odchodząc zabrałaś moje serce. Niedawno zrozumiałem, że człowiek może żyć bez serca. Zapomnę, wiem, że tego chcesz. Bywaj zdrowa moja artystko.
Zawsze twój.. Anioł bez skrzydeł.
Dominique płakała. Wiedziała, że to jest pożganie. Ale od kogo ? Przeczytała ten list jeszcze kilka razy. W końcu zrozumiała. Dzięki jednemu małemu słowu. Moja artystko.
Domi siedziała na drzewie na błoniach Hogwartu i szkicowała. Nikt nie wiedział o jej pasji, bała się zwierzyć.
- Śliczne, wykapana Alice - Usłyszała przy lewym uchu i spadłaby z drzewa gdyby Michael jej nie powstrzymał.
- Co, co ty tu robisz ?
- Patrzę na piękne widoki – dziewczynka rozejrzała się po błoniach i pokiwała głową – Już nie przeszkadzam, maluj dalej moja artystko.
A więc tyle zawdzięczała Michaelowi, on.. On ją kochał ? Nie, on się pewnie zauroczył. Albo opatrznie zrozumiała treść. W kopercie było coś jeszcze, łańcuszek z zawieszką w kształcie serduszka. Cały srebrny, bez zbędnych dodatków. Założyła go na szyję i z bólem serca zniszczyła list. Była pewna, że następnego już nie dostanie. Powoli ruszyła w stronę pokoju, nie miała wyjścia. Musi jeszcze raz rozdrapać stare rany.
Weszła do dormitorium i znalazła na swoim łóżku małą karteczkę. Włóż strój kąpielowy i zapraszamy do łazienki. Zdziwiona wykonała polecenie i ze zdziwieniem zobaczyła, że wielka wanna zamieniła się w jeszcze większe jacuzzi. Był też stolik z przekąskami i leciała czarodziejska rozgłośnia radiowa.  Weszła do basenu, gdzie były już dziewczyny w maseczkach i wałkach. Ruchem różdżki urządziły Domi tak samo i zaczęło się.
- To ja zacznę – Powiedziała Alice, poprawiając się – Moja historia nie jest jakaś porywista. Moi rodzice poznali się w szkole, chodzili do Hogwartu, w czasie wojny wyjechali – dziewczyny zaczęły pić kremowe piwo a Domi dopadły wspomnienia „- A więc to jest Hogwart, tu jest tak.. magicznie.
- To chyba jasne, przecież to magiczna szkoła. Ale wiem o co ci chodzi – Brunetka i ruda obdarzyły się uśmiechami” – Mama zachodziła w ciążę kilka razy, poroniła trzy, potem urodziła mnie, ale już nie donosiła ani jednej ciąży..  - „ - Luna się obudziła ! Tak się cieszyła ! Dominic i  Leyla też, chociaż jeszcze nie umieją mówić ! To najszczęśliwszy dzień mojego życia ! – Brunet przytulił rudą dziewczynkę szeroko się uśmiechając, wyglądał jakby wygrał los na loterii”- Przyszłam do tej szkoły i poznałam Jess. Taka to historia i jeszcze jak miałam pięć lat to mi umarł  żółw.
- Moi rodzice poznali się w ruderze ze striptizem, oboje przyszli ze złamanymi sercami do mugolskiego klubu i po szybkim numerku się rozeszli, po pięciu latach się spotkali i pobrali, już wtedy ja miałam pięć lat. Mam młodszą siostrę, oboje rodzice pracują w ministerstwie, stąd mam te informacje. Też tu przyszłam i poznałam Sar. A jak było z tobą ? – Brunetka szybko uporała się ze swoją historią.
Domi opowiedziała im wszystko, łącznie z dzisiejszym listem. Kilka razy się rozpłakała ale po każdym słowie czuła się lżejsza. Dziewczyny były wiernymi słuchaczkami i pocieszyły rudą. Czuła, że w końcu znalazła przyjaciółki, takie prawdziwe. Szkoda tylko, że już za dwa dni wyjeżdżają na święta, zresztą ona też.
***
W pokoju wspólnym Gryffindoru było pusto, uczniowie już spali tylko grupka przyjaciół siedziała na kanapach.
- I dostałem szlaban ! Uwierzycie ?! – Lucas wymachiwał rękami i coś zawzięcie opowiadał.
- Tak ! Nasz sztywniaczek tego nie lubi – Zaśmiała się Roxanne.
- Wysłałem jej dzisiaj list – Wtrącił nagle Michael.
- Mike.. Ustaliliśmy, że..
- Wiem co ustaliliście. Ale to było pożegnanie – Roxanne przysunęła się do blondyna i położyła mu rękę na ramieniu, zawiedziona zauważyła, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia .
- Zapomnisz o niej – szepnęła mu.
- Nigdy nie zapomnę – odszedł od przyjaciół i podszedł do okna - Bolesna rana zamiast serca zawsze będzie mi przypominać – Szepnął jakby do księżyca i poszedł do dormitorium. 

piątek, 18 stycznia 2013

16. Nowe życie.


Czasami jest ciężko zostawić za sobą przeszłość
i tych ludzi - kiedyś najbliższych sercu..

Trzy dni minęły dziewczynce w zastraszającym tempie. Zbliżyła się do swojej rodziny i aż żal jej było opuszczać tą wspaniałą czwórkę. Najbardziej zbliżyła się chyba do Bill’a. Taka „ruda zmowa” jak zwykła nazywać to Fleur. Domi, chociaż z trudem, zrozumiała pobudki matki i zaakceptowała je. Ale niestety nastał poniedziałkowy ranek. Dominique stała przed wielkim lustrem i „podziwiała” swój wygląd, głównie chodziło o mundurek ale ostatnio polubiła sama siebie. Obecnie była ubrana w krótką , czarną spódniczkę, czarne buty, białą koszulę, czarną, dopasowaną marynarkę z emblematem szkoły oraz czarny krawat. Srebrnymi nićmi wyszyte były na nim wzory odpowiadające jej rocznikowi. Był to raczej zwykły szkolny mundurek, z tego, co wyczytała, trzeba go mieć jedynie na zajęciach. Włosy związała w wysoki kucyk, nie miała serca ich ściąć, chociaż trochę jej przeszkadzały. Złapała swój kufer, który po potraktowaniu go przydatnym zaklęciem, zmieścił większość ciuchów rudej. Chciała już wychodzić ale przerwało jej pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Cześć córciu, nie przeszkadzam ? – W drzwiach pojawiła się głowa Billa.
- Jasne, że nie, tato – Już bez skrępowania nazywała swoich rodziców.. rodzicami.
- Jak się trzymasz ? – Usiadł na łóżku rudej, a ona obok niego.
- W sumie to dobrze – Uśmiechnęła się smutno, tylko tato znał jej historię od początku do końca – To jest dla mnie szansa.
- Nie powinnaś się wypierać przyszłości, twoje czyny, twoja moc i siła, świadczą o tobie dobrze. A od przeszłości nie uciekniesz.
- Wiem tato. Ale sam wiesz, Dominique Roven, była zwykłą małą szlamą, która chowała się za koleżankami, naraziła się potężnemu czarodziejowi, była kujonką, do tego brzydką, a nawet tchórzem ! Do tego nie miała rodziny. A Isabelle Dominique Weasley jest śliczną arystokratką z czystym kontem.
- Ale Dominique miała wspaniałych przyjaciół, do tego ten chłopak, Mike, poszedłby za tobą w ogień, masz też na koncie dużo dobrych i wspaniałych rzeczy.
- Dobrze to ująłeś tato, miałaś – Domi unikała wzroku ojca. Ale ten ją przytulił.
- Cokolwiek zrobisz, jestem z tobą słonko. A teraz chodźmy, nowa szkoła czeka. Ale jak mi nie wyślesz sowy z wrażeniami, to pożyczę od Hagrida sklątki – Zaśmiał się Bill i wziął kufer rudej.
- Wyślę, przecież wiesz – Ruda też się zaśmiała.
Zeszli po schodach i Domi wpadła w ręce blondynki, a raczej dwóch.
- Mamo, Vic.. Bo mnie zadusicie !  
- Powodzenia siostra !
- Pisz do nas córeczko, widzimy się w święta – Fleur podała jej kopertę – Trzymaj mocno kufer – Koperta zajarzyła się bladym niebieskim światłem i Domi poczuła ucisk w brzuchu. Chwilę wirowała i zaczęła opadać. W końcu wylądowała w jakimś pomieszczeniu, zachwiała się ale nie upadła. Gdy już stała w miarę stabilnie rozejrzała się po pomieszczeniu i zobaczyła kobietę stojąca przed biurkiem. Miała kasztanowe włosy do ramion i miłą twarz. Była ubrana w czarną szatę czarodziejów.
- Witaj, Jestem dyrektorką szkoły Magii i Czarodziejstwa w Salem, Hannah Streew.
- Dzień dobry, jestem Isabelle Weasley.
- Twój kufer odeśle do pokoju, mamy  trzyosobowe pokoje. Twoje współlokatorki, jak i ty macie dzisiaj wolne, żebyś mogła się rozgościć i poznać naszą placówkę.  Ufam, że przeczytałaś co nieco o naszej szkole i nie będziesz miała problemów, w razie takowych.. Zapraszam do siebie lub innego nauczyciela.
- Oczywiście.
- A więc chodźmy na śniadanie !
Skołowana dziewczynka szła obok dyrektorki, jednym uchem słuchając jej wywodów na temat szkoły. Tak naprawdę ukradkiem rozglądała się po nowoczesnym wnętrzu korytarza jakim szły. Przystanęły przed dwuskrzydłowymi drzwiami ze szkła mlecznego. Dyrektorka położyła rękę na klamce i spytała wesołym głosem:
- Gotowa ?
-Dziewczyna tylko siknęła głową, nie ufała swojemu głosowi. Kobieta lekko pchnęła drzwi i weszły do środka. Było tu całkiem inaczej niż w Hogwarcie. Dwie ściany i sufit, były zrobione ze szkła i ukazywały piękny widok na jesienny park, szare niebo i ciągnące się w dal łąki. Pozostałe dwie ściany były całkowicie inne. Ta na której byłby drzwi była jasna, bez żadnych ozdób. A pozostała duża ściana była prawie całkowicie zaklejona przez różne zdjęcia, ogłoszenia i notatki. Można uznać to za mało estetyczne, ale widać było tam coś po każdym uczniu. To była magia, Domi od razu przypadł do gustu ten pomysł i obiecała sobie zostawić tam coś od siebie. Ale rozglądała się dalej, W jednym z rogów stał duży stół, a przy nim siedzieli nauczyciele. Inne stoły były porozstawiane po całej Sali i były małe, głównie trzyosobowe. Przy nich stały krzesła które wyglądały na wygodne. Większość uczennic już kończyła śniadanie i była ubrana w mundurki ale zdarzały się nawet dziewczyny w piżamach czy szlafrokach. Większość uczennic skinęło dyrektorce głową i wróciło do śniadania ale kilka przypatrywało się uważnie Dominique. Dwie przy stoliku przy szklanej szybie wymachiwało do niej. Domi uśmiechnęła się i odeszła od dyrektorki podchodząc do nich.
Cześć ! Będziemy razem w pokoju, dzisiaj rano się dowiedziałyśmy, pewnie stoi już tam twój kufer, wczoraj idziemy spać, a wstajemy i stoi trzecie łóżko, ale się zdziwiłyśmy ! Ale też ucieszyłyśmy, nie miałyśmy współlokatorki, to będzie super ! – Paplała jedna z dziewczyn, z szybkością błyskawicy. Miała Długie brązowe włosy, które układały się w śliczne loki, zielone oczy i różowe niewielkie usta, do tego zadarty nos i była mała.  Wyglądała jak elf z mugolskich opowiadań, tylko powiększony. Do tego z jej twarzy nie schodził uśmiech, jak tak paplała, to nie sposób było nie odwzajemnić uśmiechu – A ! I jestem Sarah Greysen. Możesz mi mówić Sar, niektórzy mówią nawet Rah, lub Grey. Ale najczęściej papla. Może mają racje.. Ale nie ważne.
- A ja Jestem Jessica Malys, po prostu Jess. Wybacz dla Sar, ona tak zawsze – W monolog Sarah wcięła się dziewczyna. Była wzrostu Domi, miała duże ciemne, praktycznie czarne oczy, krótkie czarne włosy, nastroszone w każdą stronę, była blada ale lekko się uśmiechała, wyglądała tajemniczo ale naprawdę ładnie.
- Ja jestem Isabelle Weasley. Ee.. Możecie mi mówić jak chcecie.
- Super ! Może być Isa, Is, Isi, Belle, Bella, Slay.. Tyle możliwości ! A do twoje włosy ! Są wspaniałe ! A ty jesteś śliczna. Ech.. pierwsza transmutacja, nie napisałam eseju dla Profesor Strent !
- To mam chyba dobrą wiadomość, jesteście zwolnione dziś z lekcji, żebym mogła poznać was i „placówkę” – Powiedziała Domi uśmiechając się szeroko.
- Nie chcesz nic zjeść ? – Brunetka przypatrzyła jej się badawczo.
- Nie, za dużo emocji – Domi przewróciła oczami – Ale poczekam aż skończycie !
- Nie trzeba ! Chodź ! – Sarah pociągnęła ją za rękę do drzwi, wyszły na korytarz i skręciły w prawo, potem windą, schodkami i wylądowały na jakimś korytarzu. Było tam sześć par drzwi, każde miały inny kolor. Dziewczyny stanęły przed drzwiami z ciemnego drewna, na którym były odbite trzy kolorowe ręce – Różowa jest moja, błękitna Jess, a ta twoja – wskazała na zieloną rękę – Wystarczy, że przyłożysz dłoń i drzwi się otwierają.
Domi z wahaniem przyłożyła dłoń we wskazane miejsce i drzwi otworzyły się. Dziewczyny weszły so przestronnego saloniku, z dwoma fotelami i kanapą, stolikiem do kawy, oraz kominkiem, przed którym leżał czarny, puchaty dywan. Podłoga była wykonana z ciemnego drewna. Dalej była wysepka, a za nią stały trzy wielkie łóżka z baldachimami, przy każdym szafeczka z ciemnego drewna. Było też Duże okno z parapetem przypominającym kanapę. Pokój był utrzymany w pastelowym beżu, fiolecie oraz czerni. Wszystko ze sobą się zgrywało tworząc niepowtarzalny styl. Były też drzwi do toalety. Wielka wanna, prysznic, toaletka, szafeczka, śliczne błyszczące płytki.. Tutaj również było bardzo nowocześnie i pięknie, harmonijnie.. Następnym punktem była garderoba. To dopiero było królestwo, dziewczyny pomogły Domi się rozpakować, było im bardzo wesoło. Po skończonej pracy odpoczywały przed kominkiem.
-Wiecie dziewczyny, chyba pójdę się odświeżyć i przebrać, dzisiaj nie mamy zajęć – Popatrzyła na dziewczyny które jeszcze były w mundurkach.
- Jasne Isa, włóż mundurek do kosza na bieliznę w toalecie, jutro znajdziesz go w garderobie i będzie już czysty – Wyjaśniała Sarah.
Domi weszła do garderoby, która była praktycznie wielkości pokoju i wybrała ciuchy, potem weszła do toalety. Popatrzyła w lustro, na swój uśmiech, błyszczące oczy. Zdziwiła się, nabrała prawie sama siebie. Usiadła na ziemi opierając się o wannę i schowała twarz w dłoniach. To nie był Hogwart, Sarah i Jessica to nie były Roxy, Lily i Ali, Nie było tu Michaela.. Ani bliźniaków, Zdziwiła się, że nawet o nich nie pomyślała a myślała o Michaelu, to pewnie przez to poczucie winy.  Ale przecież Isabelle to nie Dominique, więc czego się spodziewała. Wzięła się w garść, wzięła szybki, zimny prysznic i wysuszyła włosy różdżką, ubrana w czarne rurki, trampki, zieloną bluzkę i szary sweterek, z rozpuszczonymi włosami, wyszła z ubikacji z szerokim uśmiechem. Zobaczyła, że dziewczyny też się już przebrały.
- Pora na obiad, a potem zwiedzanie ! Opowiem ci wszystko, nie martw się – Powiedziała wesoło Sarah.
- Bez wątpienia – Jess puściła do Domi oczko.                                                                    
Poszły do Sali, tym razem Domi zapamiętała drogę, siedziało tam już trochę osób. Kilka osób w mundurkach inne w zwykłych ubraniach. Usiadły do tego samego stolika. Dziewczyny wzięły jakieś kartki, potem stuknęły w nie różdżkami kilka razy i na stoliku zaczęło się pojawiać jedzenie. Domi popatrzyła na swoją. Były tam wypisane różne dania, przystawki, napoje.. Wybrała sok dyniowy i kilka rzeczy których nie zamówiły dziewczyny.
Po zjedzonym obiedzie, dziewczyny pokazały rudej kilka najważniejszych pomieszczeń, jak pokój wspólny wszystkich uczniów, pokój wspólny klas piątych. Były to podobne pomieszczenia, różniące się wielkością, oraz rozkładem mebli. W każdym z nich była szklana ściana, tylko, że tam, można było wybierać porę roku i pogodę, lub pozostawiać ją bez zmian. Najbardziej dla Domi spodobała się wielka biblioteka z „parapetowymi kanapami” oraz mnóstwem kącików do czytania i wielkim księgozbiorem. Poszły też na teren poza budynkiem, do pięknego parku, na stadion, na pola do pojedynków ale było tak zimno, że reszty nie obejrzały. Okazało się też, że dziewczyny znają przejście do tajnej kuchni. Obejrzały jeszcze mnóstwo innych pomieszczeń jak korytarze, ukryte pokoje i klasy. Domi poznała też mnóstwo ciekawych ludzi. W końcu wróciły do pokoju i Domi pomogła dziewczynom w odrobieniu lekcji. Zauważyła, że są tutaj bardziej zaawansowane rzeczy niż w Hogwarcie. Ale i tak miała je opanowane, potem się umyły i poszły spać. A przynajmniej Jess  i Sar. Domi siedziała na parapecie i wpatrywała się w noc. Zauważyła na horyzoncie sowę, myślała, że po prostu poluje, ale myliła się, była do Dafne. Do nóżki miała przywiązaną widomość. Najciszej jak umiała wpuściła sowę i odebrała list a potem kazała zwierzęciu polecieć do sowiarni. Zdziwiła się, że list nie miał adresata, ale skoro Daf jej go przyniosła, to musiała dostać takie instrukcje. Drżącymi rękami otworzyła lis i spojrzała na podpis.
Roxanne
Alice
Lilyanne
Lucas
Matthew
Michael
Domi łzy popłynęły po policzkach, rozejrzała się, dziewczyny spały. Postanowiła przeczytać list od początku do końca.
Droga Domi !
Gdzie ty się podziałaś ?! Wyszłaś ze śniadania i słuch po tobie zaginął ! Nawet Anastasia nic nie wie, zniknął twój kufer, twoje nazwisko z naszych drzwi, a nawet z akt ! Jerome nabrał wody w usta ! Nikt nam nic nie mówi ! Powiedz, że nie zabrali cie do munga !? Albo co gorsza nikt się nie porwał. Nigdzie cię nie ma ! W szpitalu chyba też, przynajmniej tak twierdzi Hermiona ! Tak się martwimy co się dzieje ?! Gdzie jesteś ?!
Domi, czy coś się stało ? Proszę odpisz ! Odchodzimy od zmysłów, zostałam sama jako ruda, nawet Anastasia się martwi, może panikujemy nie potrzebnie, może po prostu.. nie wiem.. Proszę napisz co się z Tobą dzieje !
Co się stało, nie mogę nic zobaczyć, jeśli wiesz o co chodzi, to znaczy, że mnie blokujesz, bądź umarłaś. Mam nadzieję, ze to pierwsze, ale nie wiem dlaczego. Powiedz co się dzieje i wróć, pusto tu bez Ciebie ! Przepraszam za wszystko.. przyjaciółko.  
Gdzie jesteś rudzielcu ? Tęsknimy słoneczko ! A nasz Michaelek usycha.. Daj znak życia, bo wszyscy wychodzimy z Siebie i stajemy obok ! Na 100 Hipogryfów ! Wracaj Ruda !
Całujemy i mamy szczerą nadzieję na otrzymanie odpowiedzi.
Roxanne
Alice
Lilyanne
Lucas
Matthew
Michael
Ps. Czemu ?
Dziewczynę bardziej zirytował niż poruszył list od byłych przyjaciół. Tylko to P.S. od Michaela nie dawało jej spokoju. Wyglądało jakby dopisał je na szybko. Wyrzuty sumienia są strasznie męczące.. Ale Dominique Roven już nie ma. Nigdy jej nie było. Nie zamierzała odpisywać. Odesłała ten list w niebyt i otarła łzy. Pora iść spać.
_________________________________________________________________________________
Co sądzicie o nowym wyglądzie ?