sobota, 30 marca 2013

27. Stój ty ruda wariatko !


Wys­tar­czy gest, słowo, by zra­nić tak bo­leśnie, zniszczyć szansę, cienką nić porozumienia. 

Rudowłosa niecierpliwie stukała stopą o ziemię. Stała w lesie, nie wiedziała nawet gdzie bo Nataniel zapomniał o jakimś koszyku czy jakimś innym nieznaczącym szczególe. Chociaż jeśli chodzi  o piknik to kosz z ekwipunkiem był raczej ważny. Znudzona Dominique ruszyła sama przed siebie, może to gryfońska odwaga lub zwykła głupota ale niczego się nie bała. Po stosunkowo krótkim marszu znalazła się na pięknej  łące, przynajmniej w mniemaniu dziewczyny. Była na niej jedynie długo nie koszona trawa. Zero kwiatów, pięknych strumyczków czy innych szczegółów. Wokoło las, który wydawał się nawet w ciągu słonecznego dnia straszy, a dzisiaj było lekko deszczowo i mglisto, co nie przeszkodziło parze w pikniku.
Ruda stanęła na środku i rozłożyła ręce, miała na sobie długą, białą suknię, sięgała jej do kostek i był zwiewna. Rude włosy sięgały samej ziemi a ich właścicielka dostawała szału na myśl o skracaniu ich. Teraz owa dziewczyna zachwycała się dotykiem wilgotnej trawy na stopach i uczuciu wszechobecnej mgły. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko, można było ją pomylić z nimfą, czy inną istotą.
- Domiq, przeziębisz się – Chłopak założył dziewczynie swoją czarną bluzę, która wyglądała na niej komicznie.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz Natek to cię wypatroszę – Stwierdziła ruda mrużąc gniewnie oczy.
- Dobrze rudzielcu, ale wiesz.. Oj już nie bij – Chłopak zaśmiał się widząc jak dziewczyna bije go swoimi niewielkimi rączkami po torsie – Malutka, to łaskocze. W każdym razie niedaleko jest inna polanka, wiesz.. strumyk, słonko i kwiatuszki – chłopak wyszczerzył się łobuzersko.
- Ta jest idealna.. I grabisz sobie.. duży – Ich związek nie należał do tych ociekających słodyczą, był za to burzliwy i dawał rozrywkę ludziom w miasteczku.
Chłopak zaśmiał się i pocałował dziewczynę w nos, rozłożył na ziemi koc, potem powyciągał smakołyki z koszyka i uklęknął. Dziewczyna popatrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Dominique – Oj będą kłopoty, myślała dziewczyna, nigdy nie zwracał się do niej pełnym imieniem – Dzisiaj są Twoje urodziny, wiesz ? – Rudej rozbłysły oczy – A więc masz już 16  lat. A ja kocham cię jak wariat. Pewnie udzieliło mi się od ciebie. To jest pierścionek obietnicy – pokazał rudej mały pierścionek z jednym, malutkim brylancikiem – W dniu twoich 17 urodzin zmieni się w zaręczynowy. Czy go przyjmiesz ?
Ruda nie ufając swojemu głosowi kiwnęła głową i dała nałożyć sobie, idealnie pasujący pierścionek . Przyjrzała mu się i dotarło do niej coś bardzo ważnego, nigdy nie wyznała swojemu chłopakowi miłości, nawet nigdy za bardzo nie myślała o nim w takich kategoriach. Dopiero teraz dotarło do niej jakimi uczuciami go darzy. Uklęknęła przed nim i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Natanielu.. Ja cię.. – To jakże piękne wyznanie przerwał dziewczynie alarm z miasteczka, oznaczał atak. Para poderwała się i chłopak spojrzał na dziewczynę.
- Zostań tu ! – Rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie mam zamiaru ! – Dziewczyna wbiegła w las, była szybsza od swojego chłopaka i łatwiej jej było omijać drzewa. Na jej niekorzyść działały bose stopy, ale nie przejmowała się tym.  Biegła na ratunek dla wszystkich, których zdążyła pokochać będąc w tym miasteczku. Zwłaszcza do starej pani Amandy, która robiła wspaniałe naleśniki, przypominała jej babcię i rozmawiała z nią długie godziny.
- Stój ty ruda wariatko ! – Z daleka słyszała przerażony głos Nataniela i tylko jeszcze bardziej przyspieszyła.
Wybiegła z lasu, przed nią pozostało tylko pokonanie niewielkiego pagórka,  gdy już była na szczycie zobaczyła pole walki, zbiegła z górki i popędziła do miasta. Około dwadziestu ludzi w czarnych pelerynach napadło na miasteczko, czwórka leżała na ziemi i kilka osób z miasteczka też. Gdy dziewczyna była blisko latających promieni, uzmysłowiła sobie jaką popełniła gafę. Przecież nie ma nawet różdżki. Chciała się wycofać, ale jeden z napastników zobaczył ją. Nie widziała jego twarzy ale mogła przysiądź, że uśmiechnął się szyderczo. Dzięczyna usłyszała za sobą uderzenia ciężkich butów Nataniela za sobą, ale nie spuszczała wzroku z postaci która wysłała w jej kierunku zielony promień, ruda wiedziona instynktem poniosła przed siebie rękę. Nie wiedziała czy to czas zwolnił, czy to ona spowolniła promień, ale spokojnie mogłaby go uniknąć, wiedziała jednak, że wtedy promień uderzyłby w jej ukochanego.
- Kocham cię Nataniel – Szepnęła z uśmiechem i poczuła jak ktoś ją popycha, roześmiała się radośnie, jej książę na białym jednorożcu przybył na ratunek. Odwróciła się nie zważając na bitwę rozgrywająca się za jej plecami i uśmiech spełzł jej z twarzy. Nataniel leżał na ziemi z szeroko otwartymi, pustymi oczami. Nie ruszał się, nie oddychał. Jego różdżka leżała obok jego dłoni, rudowłosa patrzyła na niego, nie rozumiała dlaczego nie śmieje się razem z nią. Z letargu zbudziło ją zaklęcie, przelatujące jej obok ucha. Nie patrząc na chłopaka złapała jego różdżkę i podbiegła do walczących. Nie czuła łez, które leciały jej nieprzerwanie po policzkach, w głowie miała tylko obraz człowieka w ciemniej pelerynie i pełno nienawiści.
- Zapłacisz mi za to – Wyszeptała i wskazała na niego różdżką, na co ten roześmiał się szyderczo – avada kedavra.
Dziewczyna rzuciła te dwa słowa jakby w przestrzeń, a zielone zaklęcie uciszyło człowieka na zawsze, przy okazji odbierając cząstkę człowieczeństwa Dominique. Dziewczyna roześmiała się tylko szyderczo i mieszając śmiech ze łzami ruszyła dalej, już bez morderczych zapędów.
Jej plany popsuło mokre, błotniste podłoże i ciało..  Ciało pani Amandy. Dziewczynie pociemniało przed oczami, poderwała się z ziemi i na jej widok zadrżeli nie tylko mieszkańcy miasteczka ale i rasowi zabójcy.
Biała suknia w błocie i krwi starszej kobiety, blada twarz, z błyszczącymi na policzkach łzami, rozczochrane, ubrudzone błotem włosy i oczy. Oczy w których widać było tylko chęć mordu. Nie wypowiadała już formułki, zielone zaklęcia wylatywały z jej różdżki, idealnie trafiając w jej cele. Dzięki temu, wszyscy napastnicy starali się zabić ją i inni mogli ich obezwładnić. Kiedy im się to udało Dominique po prostu stała i patrzyła, patrzyła w przestrzeń smutnym i pustym spojrzeniem. Czuła jak Mona zarzuca jej na ramiona pelerynę i prowadzi do sypialni, czuła zmianę temperatury gdy znalazły się w środku, czuła gorącą wodę spływającą po jej ciele i w końcu miękkie łóżko na którym siedziała wraz z Moną. Kobieta płakała, a dziewczyna po prostu patrzyła, patrzyła w tą przestrzeń, jakby miała powrócić jej Nataniela. Po kilku godzinach zabrakło obecności starszej kobiety, zabrakło nawet snu i śmierci. Na palcu ciążył jej chłodny metal, zwykły nic nie znaczący kawałek metalu, zdjęła go i zgniotła w ręku. Nie zwróciła uwagi na to, że nie powinna zgnieść bez wysiłku białego złota. Powolnymi ruchami sięgnęła do szafki z której wyjęła wisiorek od Michaela, który na powrót był serduszkiem. Założyła go na szyję i ubrała białą suknię. Włosy zaplotła w gruby warkocz i założyła granatową pelerynę. Gotowa wyszła do gabinetu Mony, właśnie tam zastała kobietę, która z roztargnieniem układała różne papiery.
- Po prostu to powiedz, powiedz, że to moja wina i że lepiej by było, jakbym się tu nie pojawiła. Ach i jeszcze, że mam się wynosić.
- To wina waszego czarnego pana. Babra się w starożytnej magii, ona jest gorsza niż ta idiotyczna czarna magia. Rzucił na ciebie zaklęcie, które zabija każdego komu wyznasz głębsze uczucie, oczywiście pozytywne. Nie wiem czy działa to na zasadzie myśl – czyn, czy czyn- czyn. Najpierw ta twoja przyjaciółka z niewoli, potem Amanda i Nataniel. Tylko ty możesz zabić tego człowieka i chyba wiesz jak..
- Przecież to niemożliwe ! – Wrzasnęła dziewczyna zrywając się z fotela na którym dotychczas siedziała -  Przecież Nat dopiero co.. on.. dopiero.. Nie mogę !
- Dominique. Ty nigdy nie byłaś zwyczajną czarownicą, twój los został już przypieczętowany, ale to sama wybierzesz, czy pozwolisz mu się wypełnić. Jesteś taka podobna do mnie – Kobieta popatrzyła na nią z bezgranicznym smutkiem – Łatwiej byłby sobie podciąć żyły, ale to takie mugolskie. Co zamierzasz moja ruda wojowniczko ?
- Godnie pochowaj tego wspaniałego człowieka.. Może się jeszcze zobaczymy i.. dziękuję za wszystko – Domi schyliła głowę, przykładając rękę do serca. W następnej chwili szła już w stronę wyjścia. Następnie stała przed dwojgiem drzwi i klęła na siebie w duchu, że znów próbowała uciec od przeszłości, chociaż podświadomie wiedziała, że to na nic. Zdecydowała się skierować na cmentarz, przystanęła gdy tam trafiła, był kilka razy większy niż wcześniej, a na nagrobkach przybyło treści. Był dzień, a i tak było widać miliony palących się zniczy i wieńców. Bez większego problemu odnalazła posążek aniołka i przy okazji grób swojego dziadka. Dziadka z którym rozmawiała raz w życiu. Z jej ciemnych oczu znów potoczyły się łzy, a ona nienawidziła się każdą słoną kropelkę.
- Dziadku kochany – Uklęknęła przed nagrobkiem i zauważyła małą skrytkę, kierowana ciekawością otworzyła ją i znalazła swoją różdżkę. Gdy poczuła w ręku magię i ciepło, dotarło do niej ile istnień pozbawiła dziś życia. Ile rodzin pozbawiła ukochanego członka. Postanowiła to odpokutować, za wszelką cenę naprawić swoje czyny. A potem.. Potem zakończyć swoje marne życie pełne cierpienia.
Wyczarowała kartkę papieru i mugolski długopis.
Przepraszam was bardzo kochani, być może nie żyję, kiedy to czytacie, a może jeszcze egzystuję. Moją jedyną prośbą jest, byście zapomnieli o mnie. Na zawsze. Domnique Isabelle Weasley nigdy nie istniała. Dziękuję za wszystkie wspaniałe chwile i przepraszam raz jeszcze.
Dziewczyna, która popełniła zbyt wiele błędów. 
Schowała kartkę i naszyjnik oddania do skrytki, gdzie znalazła różdżkę i wstała. Gdy kierowała się do wyjścia usłyszała rozmowę dwóch kobiet.
- Podobno jest atak na pokątną, zamierzasz iść walczyć ? – Pytała dość otyła kobieta w czarnej szacie.
- Nie zamierzam, kochana – Odezwała się zbyt szybko kobieta, wyglądająca na kościstą – Nie chcę, żeby Sofia została sierotą.
- A ona ? Ma już czternaście lat, za rok może czarować. Nie puścisz jej ?
- Po moim trupie ! – Odrzekła chudsza i zniknęły z cichym trzaskiem.
Dominique niewiele myśląc poprawiła kaptur i ruszyła na pokątną. Pojawiła się w jednym z zaułków, gdy wyszła zobaczyła morze białych i czarnych peleryn. Łatwym zaklęciem czepnym pomogła sobie wejść na jeden z niższych dachów i strzeliła oszałamiaczem w czarną postać. Trafiła, ciało upadło, ale to było za mało. On kiedyś wstanie a Nat nie. Tym razem niewiele myśląc użyła klątwy zabijającej, ogarnęła ją dziwna euforia i podniecenie. Gdy zabijała przez jej ciało przepływała fala rozkoszy, kochała to uczucie. Celnie strzelała klątwami, w końcu skoczyła na ziemię. Zostało już tylko kilka niedobitków. Jeden z nich rzucił avadą w jedną z białych postaci, tej postaci wystawały czarne lśniące kosmyki.. Takie jak Roxy. A do tego ten wzrost. To muszą być jej przyjaciele, strzelają głównie oszałamiaczami, dwie czy trzy osoby rzucały klątwy zabijające.
- Protego ! – krzyknęła Domi ratując dziewczynę. Pozwoliła tym samym, żeby niebieski promień strzelił w jej pierś. Przed oczami miała wszystkie osoby, które znała i kochała, widziała jak je torturują, jak zabijają. A ona stała i nie mogła nic zrobić. Chciała krzyczeć, nie mogła. Po prostu stała i patrzyła, nie mogąc nawet uronić łzy.

- Roxy !? Nic ci nie jest ? – Michael podbiegł do przyjaciółki i ją przytulił.
- Ona mnie uratowała – Szepnęła brunetka – Zabierzmy ją do siedziby kimkolwiek jest. Byle szybko, ludzie zaczynają się schodzić.
Mike wziął nieprzytomną na ręce i aktywował świstoklik. W głównej bazie, położyli dziewczynę, tak sądzili po posturze, wśród rannych i rozebrali się.
- To była świetna akcja ! Do tego po praz kolejny nikogo nie straciliśmy, dzięki tej osobie – Wskazał na nieprzytomną – Oni stracili wielu. Dziękuję wam biali, jesteście wielcy.. Chciałem jeszcze..
- Mike ! To Dominique ! To ona ! – Krzyknęła Roxy, a wszyscy podbiegli zobaczyć czy to prawda. Pamiętali rudą, jako szarą myszkę, a tu taka zmiana. Dziewczyna wypiękniała, a jej rysy stały się bardziej arystokratyczne. Miała szeroko otwarte przerażone oczy.
- Weźcie ją do Muszli a ja.. – Powiedział w roztargnieniu chłopak.
- Leć za nią ! – Dało się słyszeć z kilku ust.
- Dzięki ! Jesteście wspaniali ! Do nie- szybkiego zobaczenia ! – I deportował się.

W muszli panowało prawdziwe zamieszanie. Jedni krzyczeli, inni pojawiali się znikąd, jeszcze inni cicho płakali w kącie. Próbowali obudzić rudą dziewczynę, która nie odpowiadała na żadne bodźce. Leżała z szeroko otwartymi oczami, patrzącymi w przestrzeń, była blada i po jej czole spływały kropelki potu, z kolei jej dłoń była zamknięta w żelaznym zacisku Michaela.
- Mike, bo zrobisz jej krzywdę – Upomniała go Fleur łagodnie. Popatrzył tylko na nią nieświadomie, kobieta ze szczęścia roztaczała wokół siebie magie i wszyscy chłopcy w pobliżu zapominali języka w gębie. Kobieta w przeciwieństwie do swoich córek nie panowała nad tym, one po prostu musiały chcieć jej użyć, a ona jej używała.
- Przepraszam, ja się po prostu martwię.
- Mam pomysł – Stwierdził Bill zadowolonym głosem.
- Znów mamy ją łaskotać czy podstawiać pod nos tą śmierdzącą roślinę ? – Zapytala blondynka sceptycznie.
- Nie. Wystarczy woda – Wyczarował strumyczek z różdżki i dziewczyna zerwała się. Rozejrzała się po pokoju i w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Nagle dotknęła swojej mokrej twarzy i jej podbródek zadrgał, oddech przyspieszył, a oczy wypełniły się łzami.
- Już dobrze kochanie, wypij to – Fleur podała jej eliksir bezsennego snu. Ruda go wypiła i zapadła w spokojny sen, wolała odłożyć konfrontację z rodziną na później a najlepiej na nigdy.
- Może ją przebierzemy mamo ? – Zapytała Victorie, patrząc znacząco na jej pelerynę. I nagle wszystkie kobiety w domu ożywiły się.
- Racja. Ale damy radę same – Stwierdziła blondynka i zaczęła lewitować córkę do jej pokoju – Vic, przynieś proszę jakąś koszulę.
Gdy córka wyszła do garderoby Fleur zdjęła szatę dla swojej drugiej córki i wciągnęła powietrze. Rudowłosa miała na sobie białą suknię, na grubych ramiączkach, więc jej ramiona były odsłonięte. Biegły po nich blizny, głównie słabo widoczne linie, ale były też rozleglejsze, a zwłaszcza postrzępiona, zaróżowiona, biegnąca po jej lewym ramieniu. Kobieta z delikatnością dotykała każdej najmniejszej kreseczki, jakby chcąc wynagrodzić córce tyle cierpienia.
- Victorie ! Zawołaj ojca, byle szybko ! – Zawołała kobieta przez łzy i wzięła Domnique w ramiona, kołysząc ją lekko.
Jak to w rodzinie Weasleyów, jak jedna osoba zostanie zawołana, to zaraz przychodzi cały dom i tak stało się tym razem. Wszystkich zamurowało, ale Bill skutecznie i dobitnie wyprosił ich i razem z żoną przebrali córkę, odkrywając przy okazji całą resztę blizn.
Gdy skończyli, razem wyszli porozmawiać z całą rodziną a w pokoju u rudej został Mike, który już wcześniej schował się w ubikacji.
Domi  nie obudziła się do wieczora,  dlatego wszyscy wyczerpani wrażeniami całego dnia poszli spać. Oczywiście Michael nie słuchając niczego został przy dziewczynie i zasnął na fotelu.
Gdy tylko odgłosy kroków i krzątaniny na korytarzach ucichły ( bo nikt nie wie, co się dzieje za barierami zaklęcia wyciszającego – zboczone domysły autorki ), Dominique otworzyła oczy i odetchnęła. Nie spała już od kilku godzin, ale nie miała zamiaru rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi. Przez czas spędzony w niebie, stali się dla niej bardziej odlegli, a gdyby znów się do nich zbliżyła, mogłaby zrobić im krzywdę. Najpierw musi znaleźć sposób na zdjęcie klątwy.
Ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącego chłopaka wyszła do ubikacji, zrobić, w tym wypadku, wieczorną toaletę, a następnie do garderoby, znaleźć odpowiedni strój. Długo przeglądała wieszaki i wybrała dwa zestawy, nie wiedziała czy założyć czarne dopasowane, materiałowe spodnie i czarny golf, czy czarną suknię z długimi rękawami i rozkloszowanym dołem. Pierwszy strój miał plusy jeśli chodzi o wygodę, a drugi był raczej odpowiedni na bal.
Dziewczyna trochę przerobiła suknię, na prostą i dopasowaną. Następnie zarzuciła na plecy pelerynę, pod którą schowała włosy, ukryła twarz pod obszernym kapturem i wyszła do pokoju. Od razu spotkała się ze zdziwionym wzrokiem Michaela.
- Domi, co ty tu robisz ? Wychodzisz gdzieś ? – Zapytał kompletnie rozbudzony, a ruda zaklęła w duchu.
- Wychodzę Mike – Dziewczyna postanowiła trochę wyjaśnić dla chłopaka.
- Czemu, gdzie, po co ?
- Może to zabrzmi idiotycznie Mike, ale idę dołączyć do czarnego pana – Chłopak popatrzył na nią z szokiem – Byłam u niego torturowana długi czas, stąd te blizny, które zauważyliście. Potem trafiłam do wspaniałego miejsca, gdzie nie było wojny – Dziewczyna postanowiła pominąć Nataniela, żeby się nie rozkleić – Ale gdy milczący zburzyli mój mały świat postanowiłam się zemścić. Myślę, że tylko ja mogę się pozbyć czarnego pana, ale najpierw muszę dołączyć do niego i zachować siebie – Dziewczyna zgryzła wargę i dodała po chwili – Mam do Ciebie prośbę.
- Jaką ? – Zapytał chłopak z niewyraźną miną.
- Jeżeli tu kiedykolwiek wrócę, zabij mnie – Powiedziała dziewczyna z pewnością w głosie.
- Chyba zwariowałaś !
- Albo ty mnie, albo ja was. Dla mnie nie będzie już ratunku. Zrozum to ! Życie to nie jest bajka ! Wy i te wasze białe peleryny niewiele zrobicie w obliczu magii jaką ON operuje. Nawet jej sobie nie wyobrażam, wiem tylko, że Voldemort jest przy NIM niczym.
- Już mówisz o nim z szacunkiem – Powiedział chłopak z lekką pogardą.
- Praktyka czyni mistrza – Odpyskowała dziewczyna i żaby mieć pewność dodała – Zapomnij o mnie raz na zawsze, bo gardzę twoimi uczuciami. Mogę liczyć na śmierć z twojej różdżki ?
- Zabił bym cię nawet teraz, ale liczę, że oni cię poddadzą wyszukanym torturom. Gardzę tobą. Możesz mieć pewność, że następnym razem, gdy cie ujrzę.. Zginiesz – Głos chłopaka był zimny i przepełniony nienawiścią. Wskazał rudej drzwi i odwrócił się.
Dziewczyna w duchu pogratulowała sobie przedstawienia i po prostu wyszła. Miała kolejny problem, jak się wydostać z domu, żeby bariery się nie rozdzwoniły. Najpierw usiadła i do swojego mentalnego  kufra wrzuciła kilka wspomnień Nie mogła ryzykować, jej oklumencja była raczej słaba. Jeszcze raz obrzuciła swój ukochany dom jednym spojrzeniem i podeszła do linii morza ( muszla stoi nad morzem). Wskoczyła do wody i przekroczyła bariery pod powierzchnią. Pojawił się też kolejny problem.. Jak się teleportować będąc w wodzie. Była zmarznięta i rozchwiana emocjonalnie, transmutacja w ciało stałe jej się nie uda, ale zamrożenie tak. Uśmiechnęła się i wyczarowała coś w rodzaju kry, wspięła się na to z trudem, rzuciła zaklęcie suszące i zniknęła z cichym „pop”.
Pojawiła się tuż za ogrodzeniem muszli i popatrzyła w ciemność, zimnym, zdecydowanym głosem rozkazała:
- Pokaż się.
Z cienia wyszła osoba w ciemnej pelerynie, ta sama która śledziła jej rodziców na cmentarzu.
- Nie jesteś jednak taka głupia.. – Stwierdziła postać wyciągając różdżkę i przykładając ją dziewczynie do serca – A może jednak jesteś. 

czwartek, 14 marca 2013

26. Dla Malfoya nie wypada..





- Jak tak można ?! – Pan Malfoy mówił cichym syczącym głosem, chociaż był czerwony ze złości, to ton jego głosu był gorszy niż krzyk -  Ten głupi Potter, tępy Weasley i szlamowata Granger !
Wszyscy popatrzyli ze zdziwieniem na pana Malfoya.
- Co masz na myśli kochanie ? – Zapytała Pani Malfoy.
- Jak oni mogli wydziedziczyć swoje dzieci bo się zakochały ?!  - Pomasował swoje skronie – Co o mnie wiecie dzieciaki ?
- Stosunkowo niewiele, jeżeli wchodziło na pana temat to wypowiadali się tylko nasi rodzice. Reszta rodziny milczała, chociaż czasem niektórzy bronili pana i pańskiej rodziny, czasem George wstawiał się za panem. Ale głównie to złe rzeczy.
- Tak. Święta trójca Hogwartu zawsze była przeciwko mnie, nic nie wiedzieli.. – Stalowo-szare tęczówki popatrzyły z bólem w przestrzeń – Dzieciaki idźcie do siebie a ciebie James.. Zapraszam do gabinetu.
- A ja ciebie Rosanne do ogrodu – Uzupełniła Astoria.
Gdy dwa przeciwieństwa usiadły naprzeciwko siebie w biurze pan Malfoy westchnął, podszedł do regału i wyjął jedną książkę, a z niej flakonik z przeźroczystą substancją, postawił go przed chłopakiem i ponownie usiadł. James bez wahania wychylił flakonik wypijając eliksir prawdy.
- Nazywasz się James Syriusz Potter ?
- Tak.
- Kochasz Convalie* Caroline Malfoy ?
- Tak.
- Służysz czarnemu panu ?
- Nie.
Pan Malfoy podał chłopakowi jeszcze jeden flakonik, neutralizujący działanie poprzedniego eliksiru.
- Jestem dumny chłopcze, mam tylko trzy prośby. Pierwsza to.. Poczekaj aż Connie skończy szkołę, druga nigdy nie podnoś na nią ręki, nie popełnij moich błędów i trzecia.. Proszę o liczne wnuki ale z umiarem – Blondyn zaśmiał się – A teraz interesy, co zamierzaliście z Rosanne zrobić ?
- Dziękuję panu, jest pan dużo lepszym ojcem niż mój. Zamierzałem znaleźć pracę, jakiś domek czy też pokój i zarabiać na siebie i Rose. Wysłać moją kuzyneczkę do szkoły i pracować jak się tylko da, żeby dać Connie godne życie, jestem gotowy poświęcić dla niej wszystko.
- Ile zdałeś owtemów na oceny pozytywne ?
- Zdałem OPCM, Zaklęcia, Transmutacje, Eliksiry, Numerologie, Zielarstwo i Starożytne Runy. W tym cztery na Wybitny a reszta na Powyżej Oczekiwań.*
- To wspaniale ! Do tego jesteś z dobrej rodziny, odważny i kochasz moją córkę. Co powiesz na posadę w mojej firmie ? Dałbym ci też pokój w tym domu, ale pewnie chcesz się usamodzielnić więc dam ci na własność dom, w którym również ja stawiałem swe pierwsze kroki ku dorosłości, jest niewielki ale wystarczający.
- To.. Ja nie wiem czy mogę to przyjąć.
- Chłopcze.. Wolisz wrócić do Potterów ?
- Zapłacę panu za to wszystko jak będę miał pieniądze, naprawdę – James uśmiechnął się szeroko.
- Nie wątpię. Od jutra zaczynasz, powiem ci co i jak. Staw się tu – Podał chłopakowi kartkę z adresem – Jutro o 12:00. A teraz chodźmy do pań.
Zastali Astorię i Rose w altance.
- Draco, Rose to wspaniała dziewczyna !
- Podobnie James jest wspaniałym młodym mężczyzną. Rose czy chciałabyś zamieszkać z nami.. I Scorpiusem. Zaadoptowalibyśmy cię, jeżeli nie zrobimy tego w 24 godziny to magicznie wrócisz do Potterów. Pewnie już zdali sobie sprawę ze swojego błędu, a ja chętnie dam im w kość.
- A czy to nie będzie przeszkadzało mi i Scor..
- Nie będzie na 100 % kochana.
- Więc chodźmy do ministerstwa ! Tylko błagam.. zmieńcie mi drugie imię – Rose czuła się swobodnie w towarzystwie swoich nowych opiekunów.
- Złap mnie za rękę Rose. A ty James znajdź Connie i Scorpiusa i poczekajcie na nas – Poradziła brunetka.
Brunet ruszył alejkami Malfoy Manor ale w pewnej chwili stanął. Ech.. Aquamenti.. Czyli nie muszę wam nic tłumaczyć.
- Po pierwsze cię zabiję, a po drugie uściskam kochanie ! – Connie rzuciła się  na szyję swojego ukochanego.
- Aj ! Moczysz mnie moja mała wiedźmo. W pewnym momencie zamarli.
- Czujecie ? Connie, zostań ! – James złapał swój wisiorek który się rozgrzał i po wykrzyknięciu hasła zniknął. Rodzeństwo zrobiło to samo.
***
Wszyscy patrzyli w szoku na drzwi, nikt nie przypuszczał, że James i Rose naprawdę wyjdą.
- Zgłodnieją i wrócą – Stwierdził Ronald i wrócił do jedzenia.
- Albo mi się wydaje, ale my ich magicznie odrzuciliśmy, czujecie to ? – Ginny popatrzyła na swojego męża z obawą, wybawiciel świata zbladł.
- Nie martwcie się, po dwudziestu czterech godzinach magicznie powrócą, chyba, że James znajdzie dom, który uzna za swój i podobnie Rose, tylko ona musiałaby jeszcze znaleźć opiekunów. Możemy również wyrzec się ich bez możliwości powrotu, ale ja tego nie zrobię – Wyjaśniła wszystkim Hermiona.
Wszyscy zjedli posiłek i zebrali się w grupkach na rozmowy. Molly po stracie męża wymizerniała, ale dzisiaj wyglądała jakby 20 lat młodziej, z szerokim uśmiechem gawędziła ze swoimi dziećmi. Gdy już większość zbierała się do wyjścia dwie rzeczy wydarzyły się szybko, pierwsza to całkowite zerwanie kontaktu z Rose, odczuła to cała rodzina a najbladziej jej rodzice oraz rozgrzanie się naszyjników.
- Widzicie co narobiliście ?! Ja.. Ja muszę to przemyśleć ! – Ruda dziewczyna a za nią reszta białych, wybiegła z nory i przeniosła się, wykrzykując hasło.
Przenieśli się do wielkiego pomieszczenia bez okien. Na suficie zamontowane były mugolskie żarówki a drugą ścianę pokrywały haczyki, a na nich białe peleryny. Wszyscy w pośpiechu je zakładali i dokładnie pięć minut od wezwania, przenieśli się trzema świstoklikami do mugolskiej wioski.
To co tam zastali przeszło ich najśmielsze wyobrażenia. To była po prostu rzeź. Płonące domy, leżące ciała, krzyki i latające zaklęcia. Bez zbędnych rozkazów zaczęli walczyć. Siły były wyrównane, ale poza białymi było tu tylko trzech czarodziejów. Nie raz dało się słyszeć krzyki i napomnienia białych, walczyli ramię w ramię, a białe peleryny mieszały się z ciemno-zielonymi, pobrudzone krwią. Uczniaki bały się użyć niewybaczalnych, ale milczący nie mieli z tym najmniejszego problemu. Nie raz ludzie uchodzili z życiem przypadkowo, w pewnym momencie James nie wytrzymał, gdy Connie ledwo uniknęła zielonego promienia, jego twarz stężała, rysy wyostrzyły się i jednym ruchem wysłał zielony promień pod wpływem którego człowiek odziany w pelerynę upadł na ziemię. Chłopak odczuł ponurą satysfakcję i po raz kolejny wysłał zielony promień do ciemnych postaci. Roześmiał się szyderczo widząc padające ciało. Podobnie drobna i niepozorna, ruda dziewczyna. Molly rzucała zaklęcia uśmiercające z ogromną przyjemnością, co raz wybuchając śmiechem i płaczem. Nie przejmowała się niczym, liczyło się tylko trafić jak najwięcej ludzi, którzy bezkarnie zabijają.
Po piętnastu minutach zaciekłej walki milczący zniknęli, pozostawiając po sobie siedem ciał w pelerynach i dwunastkę zabitych mugoli. Biali razem wrócili do bezpiecznych ścian swojego schronienia.
- Słuchajcie – Michael stanął na środku pomieszczenia trzymając się za ramię – Kto nie jest ranny i się śpieszy, niech się oczyści i deportuje.* Kto jest ranny proszę na lewo, nieprzytomni obok. Uzdrawiający zajmijcie się nimi. Jestem z was dumny biali. James, Molly musicie uważać, czarna magia to niebezpieczna dziedzina, a zwłaszcza to zaklęcie. Co nie zmienia faktu, ze straciliśmy dzisiaj Eleanor Hills, która zginęła broniąc własną piersią swojej młodszej siostry, jeszcze zanim przybyliśmy. Uczcijmy ją minutą ciszy, ją i jej wielka odwagę – Wszyscy zamilkli, Michael zamienił jej szatę na wieszaku przemieniając biel na szkarłat – Dziękuję wam. Jeśli ktoś chce odejść niech zrobi to w tej chwili.
Wszyscy zostali a potem się przegrupowali i prowadzili ciche rozmowy. Molly znalazła oparcie w Albusie i wszyscy stopniowo znikali, bardziej lub mniej poranieni.
James przeniósł się do Malfoy Manor w towarzystwie rodzeństwa, a Rose wróciła do Ministerstwa. W wielkim białym dworku było przerażająco cicho, brunet siedział pod ścianą a z jego oczu ciekły łzy, Connie i Scorp nie wiedzieli co robić, musieli go szybko uspokoić a sami byli roztrzęsieni.
- Kochanie weź się w garść. Na wojnie to normalne – Przekonywała blondynka.
- Nie  mów mi, że to jest normalne ! To jest okropne, rozumiesz ?! Ja zabiłem. Z zimną krwią pozbawiłem życia. Jakąś rodzinę, jakieś dziecko.. pozbawiłem ojca. I do cholery jasnej mi się to podobało ! To nie jest normalne i nie wmawiaj mi tego ! – James wstał i odepchnął blondynkę, która wpadła na ścianę. Chłopak schował twarz w dłoniach a potem przerażony się cofnął – To koniec Con. Jesteś zbyt czysta dla mnie, zasługujesz na szczęście.
Chłopak szybkim krokiem ruszył do drzwi a Connie zbladła i zachwiała się..
***
-Rosanne Camille Malfoy  brzmi dużo lepiej niż Rosanne Hermiona Weasley, nie uważacie ? – Rose szybko wróciła do ministerstwa i dokończyli adopcję.
- Masz całkowitą rację.. Córeczko. Wracamy do domu ? – Zapytała Astoria i przytuliła dziewczynę.
- Wracajmy.
Teleportowali się przy bramie i ruszyli ku domowi, w tym samym czasie wypadł z niego James. Po policzkach ciekły mu łzy i nie patrzył gdzie idzie.
- James ?! Co ci się stało ? – Ruda podbiegła do chłopaka – Chodź porozmawiać.
Po chwili dobiegli też zapłakana Connie i Scorp z zaciśniętymi ustami.
- Dzieciaki, deportujcie się do nowego domu Jamesa, tu macie adres. Con, Scorp.. Możecie zostać nawet na noc.
- Dzięki tato. Ale może zrobisz świstoklik – Roztrzęsiona blondynka popatrzyła błagalnie na ojca. Ten złapał zapalniczkę i podał ją dziewczynie, młodzież ją chwyciła i zniknęła.
Pojawili się przed dużym domem, był na przedmieściach Londynu, przy ulicy. Nie było żadnego ogrodu ani nic podobnego. Weszli do środka i zamurowało ich. Znajdowali się w wielkim salonie, z widokiem na ogród z basenem. Jasne zasłony, komplet wypoczynkowy i dywan idealnie komponowały się z czarnymi dodatkami. Connie usiadła w fotelu i schowała twarz w dłoniach.
- Wasz ojciec nie wie co znaczy „mały” – Stwierdził gorzko brunet – Convalie, możemy porozmawiać..? Na osobności ?
- Oczywiście James.
Wyszli do kuchni a inna para została w salonie. Rose usiadła na dywanie i odetchnęła. Rozpaliła ogień w kominku jednym machnięciem różdżki i popatrzyła wyczekująco na blondyna.
- Zamierzasz tak stać ?
- Dla Malfoya nie wypada siadać na podłodze.
- To masz problem kochanie, bo jestem Malfoyem i siedzę – Stwierdziła ruda.
- Chyba się poświęcę.. – Wybuchli głośnym śmiechem, a po chwili w salonie pojawili się szczęśliwi Connie i James z parującymi kubkami w rękach.
- Nie wiem czy to imperius ale jeśli to gorąca czekolada to ja nie wnikam – Stwierdziła ruda i zabrała kubek.
___
* Convalie czyli Connie  
* Zwykle  uczniowie zdają 3-4 ( chyba )
* Już w 5 klasie mogą używać magii jakby ktoś zapomniał
SORKI ZA ZAPYCHACZA. Akcja w następnym rozdziale. 

sobota, 2 marca 2013

25. Kochanie..



To co jest przyczyną twoich najgłębszych cierpień, jest zarazem źródłem twoich największych radości

(Antoine de Saint-Exupéry)

- Ruuudzielcu – Nataniel leżał na wyczarowanym kocu i bawił się włosami Dominique, której głowa leżała na jego klatce piersiowej.
- Tak wredny kochany małpiszonie ? – Byli parą już ponad miesiąc i dobrze im się żyło. Dominique wcześniej spontaniczna, żywiołowa i nieokiełznana, była teraz bardziej spokojna i wyważona.
- A chcesz prysznic słoneczko ?
- Oj dobrze, dobrze. Cofam tego wrednego małpiszona – Dziewczyna pokazała mu język a on zaczął bawić się różdżką. Co prawda chłopak miał nad nią dużą przewagę, podczas gdy ona była bezbronna, ale ani razu nie żałowała, że pożegnała się z magią. Użył na niej innych czarów niż strumień wody tylko raz  i to podczas kłótni po której zostali parą.
- Zostaw mnie ! Rozumiesz ?! Masz wyjść w tej chwili i nie chcę cię widzieć już nigdy ! – Dziewczynie po policzkach leciały łzy. Podczas jednej z ich słynnych gierek słownych powiedzieli o kilka słów za dużo i Nataniel popchnął dziewczynę. Wydawało jej się, że ma skręconą kostkę, ale nie przeszkadzało jej to w wrzeszczeniu na chłopaka.
- Masz mnie posłuchać w tej chwili ! Nie waż się otwierać tych ust ! Silencio ! Teraz mnie posłuchasz czy tego chcesz czy nie ! – Po pomieszczeniu rozniósł się plask, kiedy ręka rudej uderzyła z impetem w policzka chłopaka – Drętwota.
Dziewczyna nie straciła przytomności, ani nie uderzyła w ścianę. Zmroziło ją i nie mogła poruszyć nawet najmniejszym palcem, nie mogła nawet płakać.
- Grzeczna dziewczynka. Posłuchaj mnie.. Nie mogę patrzeć jak mnie ignorujesz, albo jesteś ślepa.. Albo wredna ! Kocham cię ! Rozumiesz ?! Jesteś moim powietrzem i moją wodą.. Moim sensem,  jesteś dla mnie wszystkim co mam i czego nie mam – Podszedł i pocałował ją, nie ważne jak bardzo chciała, nie mogła oddać pocałunku. Po chwili odsunął się od niej i po prostu wyszedł z pokoju zostawiając ją samą. Zaklęcie działało jeszcze trzy długie godziny, podczas których wszystko przemyślała. Pobiegła do chłopaka i pocałowała go z cała mocą, nie potrzebowali słów.
- No więc Domi.. Wiesz, że dzisiaj skończyłabyś piątą klasę ? A już niedługo kończysz szesnaście lat. Potem siedemnaście i jesteś pełnoletnia.
- Nie wiem do czego dążysz ale masz rację. Tutaj nie czuje się upływu czasu, tęsknię za nimi, wiesz ?
- Za tym Michaelem też ? – Spytał chłopak ze złością.
- Wiesz, że to moja pierwsza miłostka. Teraz mam tylko Ciebie ! A on i tak traktował mnie jak młodszą siostrzyczkę, a nie dziewczynę. No już nie bocz się kochanie.. Chodźmy na naleśniki !
Póki co staje się to wątkiem pobocznym, ale tylko chwilowo, przepraszam również za skakanie w czasie.
***
Od kiedy tylko założyli stowarzyszenie Białych prawie codziennie spotykali się w kwaterze. Minęły dopiero dwa tygodnie a wszyscy opanowali formy animagiczne, patronusy i kilka ważnych zaklęć. Wszyscy też zżyli się ze sobą. Większość odpoczywała właśnie przed kominkiem w salonie, był sobotni wieczór a oni mieli już odrobione zadania.
- To się robi podejrzane – Stwierdziła panna Malfoy – Ślizgoni gadają z Gryfonami. Krukoni opuszczają się w ocenach a Puchoni są bardziej odważni.
- Przydałaby się jakaś aferka – Rozmarzyła się Ana.
- Bo co bardziej zbliża ludzi, niż wspólny szlaban ? – Zagaił Tony Nott.
Mam plan – Błękitne oczy Connie zamigotały psotnie – Słuchajcie..
___
W sobotni wieczór wszyscy zebrali się na kolacji, dyrektor chciał coś ogłosić więc wszyscy czekali z niecierpliwością.  Zwłaszcza Biali, plan Connie był idealny, żeby zrealizować go właśnie dzisiaj.  
- Zanim zaczniecie zapychać swoje żołądki pysznościami przygotowanymi przez skrzaty domowe – Profesor Jerome wstał i popatrzył z lekkim smutkiem na swoich uczniów – Chciałbym coś ogłosić. Jak zapewne wiecie w naszym świecie źle się dzieje. Po raz kolejny zło triumfuje, ale wy chociaż bezpieczni, żyjący w słodkiej niewiedzy.. Boicie się. Dla chwilowego zapomnienia organizowane jest ostatnie wyjście do Hogsmade. Po nim będzie bal dla wszystkich, kupcie piękne suknie i szaty i bawcie się. Bal odbędzie się w niedzielę, a wyjście w sobotę. Uczestnictwo, chociaż chwilowe jest obowiązkowe, dla nauczycieli również. Jest wiosna.. Czas miłości ! Bawcie się !
Gdy ucichły oklaski do Wielkiej Sali wpadła wleciała samotna sowa, która wylądowała przed Rose, dziewczyna udała idealne zdziwienie i odwiązała od nóżki zwierzęcia list, ptak szybko wyleciał, a ruda przeczytała szybko list. Potem wstała i dramatycznie wskazując stół Ślizgonów krzyknęła.
- Który z was wy Ślizgońske pomioty mi to wysłał ?! Sądzicie niby, że Weasleye są gorsi ?! To pewnie ty.. Malfoy – Ostatnie słowo wysyczała.
- Jak śmiesz obrażać mojego brata ?! – Connie wstała i z wielką furią zaczęła bronić blondyna, który również wstał i z wyższością patrzyła na rudą.
- Szkoda by mi było papieru na ciebie, wiewiórko.
- Przeroś ją ! – Wstał Hugo, który był już tak czerwony, że skóra gryzła mu się z włosami.
- Właśnie ! – Wstali wszyscy którzy mieli za babcię i dziadka, Molly i Artura.
- Bądźcie cicho ! Ja się uczę - Poparła ich Vivienne i kilku Krukonów. Po tym jakże miłym komentarzu Roxanne, Connie, Hope i Molly jednocześnie rzucili jedzeniem w kogo popadnie. Tak rozpętała się największa bitwa na jedzenie w dziejach Hogwartu. Wszędzie latało jedzenie, było na ścianach, podłodze.. Na uczniach. Wszyscy się śmieli i rzucali czym popadnie.
- DOSYĆ ! – Wrogi głos dyrektora rozniósł się po pomieszczeniu – SIADAĆ !
Usiedli wszyscy uczniowie z wyjątkiem Białych. Ponieważ oni z premedytacją wysłali pyszne pociski w stronę dyrektora. Ze śmiechem patrzyli jak jedzenie rozbija się na twarzy autorytetu i jak wyglądają wszyscy uczniowie.
- Carot, Potter,  Weasley, Longbottom, Weasley , Smith, Hills, Lons,  Lons, Parret,  Modern, Potter, Weasley, Wood, Thomas, Weasley, Hills ,Weasley, Creevey, Volen,  Potter,  Feelish,  Malfoy, Callis, Weels,  Weels, Wood, Weels, McLaggen, Marissial, Moraus,  Candes, Volen, Smith, Eric, Dowes, Malfoy, Nott. Zostajecie w Wielkiej Sali na noc, a jutro rano to pomieszczenie ma lśnić ! Oddajcie swoje różdżki dla woźnej, ona przyniesie wam potrzebne rzeczy i wypuści was rano, chyba, że wam się nie uda.. Nie wyjdziecie zanim nie skończycie ! Czy to jasne ? A reszta do swoich Pokojów Wspólnych !
Gdy ostali sami bez różdżek i z kilkoma wiadrami, workami i ściereczkami miny trochę im zrzedły.
- To właśnie ta trudniejsza część naszego planu – Stwierdziła sceptycznie Connie.
- No trudno, trzeba brać się do roboty ! – Stwierdził Scorpius.
- Malfoy dobrowolnie chce sprzątać ? Jestem zadziwiona – Zironizowała Rose – Kto ma zapasowe różdżki w naszyjnikach?
Jak się okazało miało je tylko trzech Ślizgonów. Szybko wyznaczono zadania dla osób z różdżkami i wybłagało się skrzaty o pomoc i po godzinie w miarę ciężkiej pracy i odrobinie magii bezróżdżkowej, która szła wszystkim opornie, Wielka Sala lśniła. Tak w prawdzie to nie lśniła a była czysta ale to szczegół.
- Braciszku, co ty robisz ? – Connie podeszła do blondyna widząc jego wysiłki w bezróżdżkowym transmutowaniu patyczka w kwiatek, wyszedł mu mały niebieski kwiatuszek. Położył go na stole i zignorował siostrę. Dziewczyna, transmutowała mu jakiś  papierek, w piękną różę i odeszła kawałek.
- Ej.. Rose.. Czy zechciałabyś może pójść z tą różą na bal ? – Zapytał przechodzącą dziewczynę. Ta zarumieniła się.
- Chodziło mu o to czy nie chciałabyś iść z nim na bal – Uzupełniła Connie widząc jak jej brat się męczy.
- Ja znaczy róża.. Ee.. – Rose rozejrzała się jakby szukając pomocy.
- Moja kuzyneczka z chęcią pójdzie z tobą na bal Malfoy, sam jej się dziwię – James Potter wkroczył do akcji. Zarumieniona Rose odłożyła różę i wzięła mały niebieski kwiatuszek.
- Za chęcią. Tak – Scorpius słysząc odpowiedź rozpromienił się.
- Skoro wam tak dobrze idzie tłumaczenie to może wy też pójdziecie razem ? –Zapytał blondyn.
- Przecież on jest starszy i ja i on.. Nikogo zmuszać nie będę – Stwierdziła Panna Malfoy unosząc podbródek.
Droga Connie, w twych pięknych oczach można się zgubić, twych srebrzystych włosów poszukuję każdego dnia, uśmiech na twoich różanych wargach jest jak najlepszy prezent – Wziął różę, którą odłożyła Rose – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz za mną na bal ?
- Oczywiście, że tak – Dziewczyna miała oczy wielkości galeonów ze zdziwienia ale też szeroki uśmiech.
- Tylko uważaj na moją siostrzyczkę, Potter.
- A ty na moją kuzynkę, Malfoy.
- Skoro tak wszyscy się zapraszają to.. – Zaczął Lucas.
- My też musimy coś zrobić – Dokończył Matthew. Obaj w skupieniu transmutowali patyczki w małe kwiatki.
- Melody…
- Isabelle..
- Pójdziecie z nami na bal ? – Spytali już jednocześnie.
- Chętnie – Odpowiedziały zarumienione dziewczyny.
W pary dobrało się jeszcze kilka osób. Między innymi Maxxie i Hope, czy Viv i Fred. Jak się okazało biali mogliby się stać czerwonymi tyle w nich miłości.
___
- Dobra, bądźcie czujni, jak tylko zobaczycie coś podejrzanego to dajcie znać wiecie jak. I dziewczyny… Miłej zabawy – Skończył gadać Michael i Biali rozeszli się po miasteczku. Dziewczyny i chłopcy chodzili oddzielnie, bo jak stwierdziły „Chłopcy muszą mieć niespodziankę” a niektórzy, tacy jak James, nie widząc swojej ukochanej pięć minut wpadali w panikę. Po jakiejś godzinie Michael dyskretnie rozejrzał się po miasteczku. Zauważył w ciemnym zaułku trzy zakapturzone postaci, widział, że dziewczyny weszły ostatnio do TM więc naszyjnikiem dał znać reszcie i zaczaił się, żeby coś podsłuchać. Nie udało mu się to, ponieważ za chwilę zaczęło pojawiać się ich coraz więcej.
- WSZYSCY PONIŻEJ PIĄTEJ KLASY I NIEZDOLINI DO WALKI MAJĄ SIĘ SCHOWAĆ ! ATAKUJĄ ! MILCZĄCY ATAKUJĄ ! DO TRZECH MIOTEŁ ! – Krzyknął magicznie zgłośnionym głosem i zaczął rzucać zaklęciami w postaci. Dołączyło do niego kilku Białych, ludzi z miasteczka i nauczycieli. Dziewczyny pomagały dzieciakom się schować, gdy skończyły, dołączyły do walki.
Postacie w pelerynach, których było raptem pięćdziesiąt, zamiast atakować musiały się bronić.  Po kilku minutach przegrani łapali nieprzytomnych towarzyszy i aportowali się z trzaskiem. Michael rzucił zaklęcie antydeportacyjne na nieprzytomną trójkę. Przez to dostał zaklęciem tnącym w brzuch, siła zaklęcia odrzuciła go na ścianę. Poszkodowana została też Connie, która dostała tym samym zaklęciem w twarz i Judith, która dostała oszałamiaczem.
Wszyscy załapali zakupy i pośpiesznie wrócili do zamku. Uzdrowicielka wysłała przeniosła blondyna do Św. Munga, ocuciła Judi i zajęła się Connie. Blondynka nie uroniła nawet łzy, ale twardo wyprosiła z pomieszczenia Jamesa, który szalał z niepokoju.
- Jesteś bardzo twarda Connie, ale wiem, że cię boli. Nie musisz udawać przede mną – Uzdrowicielka machała różdżką przy twarzy dziewczyny.
- Czy.. czy zostanie mi ślad ? – Łzy popłynęły z błękitnych oczu.
- Niestety, to czarno-magiczna klątwa. Tylko tyle mogę zrobić, z czasem zblednie, nie martw się. Proszę – Uzdrowicielka podała dziewczynie lusterko. Blondynka przejrzała się w tafli, na jej nieskazitelnej twarzy pojawiła się szpecąca blizna. Przechodziła przez cały lewy policzek.
- Dziękuje pani, ja już chyba pójdę – Dziewczyna zauważyła, że chłopaki zabrali jej partnera na bal do dormitorium, tak jak prosiła. Wolno skierowała się do PW Krukonów i mając na sobie zaklęcie kameleona położyła się do łóżka, zasłoniła kotary i dopiero tam dała upust emocjom. Przespała całą noc, obudziły ją rozmowy jej koleżanek z dormitorium, które szykowały się na bal.
- Martwiłyśmy się śpiąca królewno. Niklaus i Natan wręcz szaleli w Pokoju Wspólnym.
- Viv.. Ja wyglądam okropnie.. Zobacz – Connie odsłoniła włosy i pokazała policzek – Teraz James już na pewno nie zechce ze mną być.
- Przecież cię kocha, to widać. 
- Nie widzę tego i nie zobaczę a na pewno nie dzisiaj.
- Nie idziesz na bal ?
- Nie.
- Masz się szykować, może jakoś to zakryjemy, znam jedno zaklęcie.
- Nie mam zamiaru.
- Tylko dziś. Connie, chodź ! Zastały tylko dwie godziny do balu !
Connie ubrała się w długą srebrną sunię, która idealnie opinała jej ciało, uwydatniając wszystkie jej atuty, była prosta do samej ziemi, ale szykowna, z pięknym delikatnych obszyciem. Do tego szpilki, w których i tak była dużo mniejsza od swojego partnera. Włosy w lekkich lokach były leciutko podpięte a reszta spływała na plecach gdzie było duże wycięcie. Zrobiła też lekki makijaż, efekt psuła tylko świeża blizna na jej policzku. Viv miała zieloną krótką sukienkę, odciętą pod piersiami ślicznym paskiem, a włosy spięła w artystyczny kok. 
- Potem zejdę. Proszę.. Daj mi chwilkę.
Viv westchnęła i zeszła, widziała wyczekujące spojrzenie Pottera więc podeszła do niego.
- Wątpię żeby zeszła, ale jeśli ci bardo zależy.. Hasło sam musisz odgadnąć.
James nie patrząc na nic pobiegł do drzwi i chwycił za klamkę, nie puściły rozległ się jedynie głos „Kto był pierwszy, czarodziej czy mugol ?” Brunet pomyślał chwilę.
- Są to jakby dwie różne razy, więc byli jednocześnie – Stwierdzi chłopak niepewnie. Drzwi się na szczęście otworzyły. Rzucając zaklęcie, które wymyślili z chłopakami, wbiegł do dormitorium Connie.
- Viv, mówiłam ci, żebyś dała mi chwilę.
- Tak żebyś już nie przyszła wcale ? – Zapytał James.
Dziewczyna rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.
- Po co tu przyszedłeś ?
- Nie chcesz iść ze mną ? Czemu się ukryłaś ? Connie… ?
- James.. ja myślę, że to nasz koniec, chociaż nie mieliśmy początku.
- Czemu ? – Zapytał chłopak słabo.
- Dlatego – Dziewczyna zdjęła zaklęcie i pokazała chłopakowi policzek. Zdziwiła się, gdy brunet podszedł i pogłaskał ją po policzku.
- Kochanie, jak dla mnie to tylko pokazuje twoją odwagę. Kocham cię z blizną i bez niej, bo jak na ciebie patrzę, to widzę tylko miłość mojego życia.
- Ja cię też kocham.
- Zostaniesz moją dziewczyną ? Proszę..
- Z wielką chęcią - Ich usta złączyły się w pocałunku.
Podobnie na balu, w ciemnym rogu, rudowłosa i blondyn świętowali swój związek pocałunkami. Nie wiedzieli ile przyjedzie im zapłacić za miłość między znienawidzonymi rodami.
___
- Do nie szybkiego zobaczenia BIALI ! – Zaczął przemowę Michael, dzisiaj odjeżdżali do domów, a on sam wyszedł ze szpitala dzień sprzed egzaminami – Jednak gdy rozgrzeje się wasz naszyjnik a będziecie gotowi walczyć, wystarczy powiedzieć „biali” przeniesie was do jednego miejsca, gdzie się przebierzemy i razem stawimy do walki. Miłych wakacji !
Wszyscy wesoło rozmawiając ruszyli po swoje kufry. Potem w pociągu siedzieli grupkami, których nigdy by sobie nie wyobrażali. Dzieci Weasley- Potter szykowały się na wielka ucztę w Norze, zawsze po zakończeniu roku zbierali się tam. Dziewczyny ogarnął dziwny smutek, nie będzie tam z nimi Domi. Gdy dojechali ich kufry zostały zmniejszone a oni teleportowali się do Babci Molly. W jednym z ataków zginął dziadek Artur i jedynym pocieszeniem rudej kobiety były wnuki. Postarzała się bardzo przez te kilka miesięcy, ale jej zdolności kucharskie nie zmieniły się.
- Więc kochanie, masz już jakąś wybrankę ?  Chłopak z szanującego się rodu powinien brać ślub po zakończeniu szkoły – Ginny zwróciła się do syna.
- Mam dziewczynę mamo i kocham ją nad życie, ale jest młodsza.
- Kto to ? Znam jej rodziców ? Może ją przyprowadzisz ?
- To Connie.. Connie Malfoy.
- MALFOY ?! – Krzyknęło kilka osób.
- Tak ! Jest Krukonką i to wspaniała dziewczyna !
- Nie będziesz chodził z tym pomiotem  ! – Syknął Harry.
- Ja też jestem z Malfoyem ! – krzyknęła Rose.
- O nie ! Już nie jesteś ! Chyba, że wolisz tą małą tleniona fretkę od nas ?! – Ron poczerwieniał na twarzy a kuzynostwo patrzyło na bruneta i rudą współczująco.
- Wolę jego – Szepnęła Rose.
- Możesz zapomnieć o nazwisku Weasley i nie masz po co wracać do domu ! – Wysyczał Ronald, a Hermiona milczała.
- A ty kogo wolisz młody człowieku ? – Pan Potter spojrzał na syna.
- Wolę Connie.
- Tez nie masz po co wracać do domu, dopóki nie zmądrzejesz – Rose i James wyszli ramię w ramię z domu i nie zaszczyciwszy Nory spojrzeniem, James deportował ich do jakiegoś parku.
- Co robimy kuzynie ?
- Musimy chyba powiadomić Connie i Scorpiusa o stanie rzeczy i zobaczyć jak zareagują ich rodzice. Potem znajdę jakąś pracę i będziemy jakoś razem żyć. Nie mamy innego wyjścia Rose – Chłopak wstał  podał rękę dla rudej, zniknęli z cichym trzaskiem.
Pojawili się przed bramą wielkiej posiadłości, James przycisnął guzik i pojawił się przed nim skrzat domowy.
- My do panienki Malfoy  i panicza Malfoya – Powiedziała pewnie ruda.
- Skrzat deportował się i po chwili brama uchyliła się, zdenerwowani weszli na kamienną drużkę i ruszyli do domu, gdzie na ganku stały osoby ich życia.
- Co się stało ? – Zapytała Connie przytulając Jamesa.
- Wywalili nas z domu mówiąc prosto. Mówiliście już swoim rodzicom ?
- Właśnie zamierzamy to zrobić, wejdźcie.
- Kto przyszedł kochanie ? – W drzwiach pojawiła się brunetka z błękitnymi oczami – Witam, jestem Astoria Malfoy – Kobieta podała rękę dla rudej i bruneta.
 - Rosanne, niestety bez nazwiska i James podobnie jak ja.
- Wejdźcie.
- Mamo, tato – Zaczęła Connie – To jest James kiedyś Potter, mój chłopak.
- A to Rose kiedyś Wealsey, moja dziewczyna – Dokończył Scorpius i niepewne spojrzeli na Pana Malfoya który poczerwieniał ze złości.