poniedziałek, 21 stycznia 2013

18. Parszywa Wigilia.



"Ko­go Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wiel­kie nadzieje, na te­go zsyła wiel­kie cier­pienie, doświad­cza go nieszczęściem. "

- Victorie ! Ratuj ! – Krzyk rudowłosej rozniósł się po całej rezydencji.
- Co się dzieje siostra ? – Blondynka weszła do pokoju siostry. Była ubrana w śliczną granatową sukienkę i pastelowy sweterek, do tego szpilki dopasowane do sweterka. Włosy opadały jej na plecy falami.
- Moja pierwsza Wigilia z wami – Vic chciała coś wtrącić ale ruda nie dała jej dojść do głosu – Ty jesteś już gotowa, proszę pomóż mi !
- No dobrze, już dobrze – Victorie wybrała dla Dominique zieloną sukienkę do kolan z czarnym cienkim paskiem z zapięciem w kształcie kokardki. Do tego czarny sweterek i szpilki. Włosy pokręciła i zostawiła opadające luźno na ramiona. Razem zadowolone zeszły na dół, gdzie stała Fleur w pięknej czerwonej sukni i Bill w garniturze.
- Gotowe ? Domi, teleportujesz się ze mną – Bill wystawił rękę.
- Jak to teleportujemy ? Ale..
- Spędzamy święta w norze – Fleur lekko zmarszczyła nos – Z całą rodziną Billa.
- Zaraz.. Tam będą.. – Popatrzyła z paniką na ojca – One.
- Dokładnie, nie uciekniesz od tego – złapał rudą za rękę i zniknęli.

Pojawili się na jakimś zaśnieżonym podwórku, było tu pełno różnych rzeczy. Domi się rozglądała ciekawa ale było strasznie zimno więc szybko weszli do środka. Było tam pełno ludzi. Nim się obejrzała, tonęła w objęciach jakiejś rudowłosej kobiety.
- Wnusiu, w końcu.. Moja kochana, jesteś taka śliczna. Ale jaka chudziutka. Jesteś głodna słodziutka ?
- Babcia ?
- A któżby inny ? Jestem Molly, a tutaj jest twój dziadek Artur – Lekko siwiejący mężczyzna przytulił rudowłosą. Witała się z wieloma osobami, kolacja była wprost wspaniała. Właśnie siedziała odpoczywając przy kominku, kiedy usłyszała rozmowę Roxy i Lily, specjalnie unikała ich cały wieczór.
- Kolejna mała flegma..
- Moja mama nigdy nie lubiła jej matki. Twierdzi, że zaczarowała wujka Billa.
- To by była prawda, patrz na ich „dzieci”. Myślą, że są najlepsze, nie mają za knuta uczuć.. Nie są moją rodziną.
- Dlaczego oceniacie mnie i moją rodzinę po pozorach ? – Domi podeszła do nich, postanowiła bronić swoich najbliższych, na ironię przed swoimi byłymi najbliższymi osobami.
- To się nazywa obserwacja, nie pozory flegmo – Roxy obrzuciła ją zdegustowanym spojrzeniem.
- Nawet jak odrzucałyście swoją przyjaciółkę, bo nie była tak zabawna ani ładna jak wy ? To była obserwacja ? Tak. Pewnie tak – Domi wypomniała im to, co ją najbardziej bolało, przynajmniej kiedyś.
- Skąd ty o tym.. Znaczy my nie.. DOMINIQUE !?
- Bystra jesteś Roxanne.
- Jak mogłaś ty.. ty głupia sklątko, ty flegmo..?! Zostawić nas bez słowa ?! I tak było nam bez ciebie lepiej ! – Słowa Roxy były przesiąknięte jadem.
- To po co pisaliście ? – Dominique ledwo wstrzymywała łzy, czuła jakby ktoś ją spoliczkował.
- Żeby się pozbyć wyrzutów sumienia, jak widać niepotrzebnie.
- Uważaj, bo uwierzę, że Mike..
- Tak, Mike świetnie całuje.. Jest też mega romantyczny – Zakpiła brunetka z wyższością.
Dominique wybiegła z nory, na policzkach miała łzy. Biegła przed siebie byle dalej od tego miejsca. Szpilki grzęzły jej w śniegu. A mokre policzki piekły od mrozu. Rozejrzała się. Była między jakimiś drzewami. Drżała z zimna i bólu. Oparła się o drzewo i próbowała uspokoić.
- Merlinie, ja cię przepraszam Domi.. – Usłyszała głos pełen bólu, po chwili obok niej stała Roxy – Ja nie mam nic wspólnego z Michaelem, strasznie też tęskniłam. Ale to wszystko, wybacz proszę.
- Tyle lat – Szepnęła Domi – Nie mam żalu. Wybaczę Roxanne. Ale nie zapomnę.. – Urwała żeby pchnąć Roxy na ziemię. Jakieś zaklęcie przeleciało dosłownie kilka centymetrów od dziewczyn. Szybko się podniosły i stanęły do siebie tyłem. Przez drzewa widać było zarys świateł z Nory. Ale z drugiej strony nadciągały postacie w ciemno- zielonych szatach, z kapturami zakrywającymi twarzy. Każda z nich miała różdżkę w gotowości. Było ich kilkanaście.
- Biegnij po pomoc, osłonię cię – Domi szepnęła do Roxy.
- Ne zostawię cię – Szepnęła płaczliwie brunetka.
- Ne mamy szans, pospiesz się – Postacie zbliżały się nieubłaganie. Po raz kolejny któraś wystrzeliła zaklęciem. Domi odskoczyła  i pchnęła Roxy w stronę domu. Postacie zaczęły celować w jej plecy.  Dominque starała się blokować zaklęcia. Większości nie rozpoznawała.
- Bombarda ! – Rzuciła pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Uszczupliło to siły wroga – Scutum (tarcza ) ! Drętwota ! Bombarda !
Rudowłosa motała się, w szpilkach nie mogła uciekać, sukienka też przeszkadzała jej w ruchach. Widziała, że kilku z jej wrogów dosłowne rozczłonkowało jej zaklęcie. Musiała się jakoś bronić. Roxy zniknęła już z pola widzenia ale Dominique poczuła różdżkę przyłożoną do pleców. Ktoś ją zaszedł od tyłu. Wymierzyła kopniaka do tyłu i różdżka zniknęła ale w tym samym momencie trafiło ją jakieś zaklęcie. Czuła jak jej ciało ciasno oplatają jakieś czarne nitki, wżynały jej się w skórę. Upuściła różdżkę i upadła. Nie mogła się poruszać, nic nie widziała, śnieg moczył jej ubrania i mroził, gdy próbowała się uwolnić liny coraz ciaśniej ją oplatały. Usłyszała szyderczy śmiech, poczuła, że ktoś ją unosi, a potem pochłonęła ją ciemność i ucisk, tak charakterystyczny dla teleportacji.
Wiedziała, że te liny są wynikiem zaklęcia czarno magicznego, widziała jak jej ciało w niektórych miejscach krwawi a ubranie rwie się. Wylądowała zdezorientowana na marmurowej posadce. Widziała jedynie kawałek podłogi a głowa nieznośnie jej pulsowała.
- Wspaniale się spisaliście, a gdzie reszta ? Sprząta ? – Usłyszała zimny, mocny głos, wyprany z emocji. Była pewna, że już gdzieś słyszała podobny.
- Była zmiana planów mistrzu. Dziewczyna wybiegła z domu, a za nią jeszcze jedna nastolatka. Tamta leży ogłuszona, próbowała uciekać, a ją – Dominique poczuła mocne kopnięcie w plecy, jęknęła cicho – Złapaliśmy.
- Nie pytałem o to – Zagrzmiał tajemniczy głos – Pytam gdzie jest reszta w takim wypadku. Wysłałem całą dwudziestkę, a wracacie jedenastką ?!  
- Nie żyją lub są ogłuszeni – Odpowiedział inny, drżący głos. Dominique była już przerażona ale teraz dotarł do niej ogrom całej sytuacji. Ona być może zabiła tylu ludzi. Zesztywniała i nasłuchiwała.
- Mam rozumieć, że dwie siksy unieszkodliwiły dziewiątkę wyszkolonych czarodziei ?!
- Tak dokładniej to jedna ale ona..
- Milcz ! Wyjdź ! Zostają milczący ! – Dominique usłyszała szmery peleryn i odgłosy deportacji, gdy wszystko ucichło, zimny głos odezwał się znowu – Naszym gościem jest dzisiaj Dominique Isabelle Weasley. Zastanawiacie się pewnie czemu.. Otóż panna Dominique ma bardzo interesującą moc. Wielką moc – Poczuła, że wiążące ją liny zniknęły i była znowu wolna. Chwiejnie uniosła się i po chwili już pewnie stała. Była w środku kręgu utworzonego z jedenastu osób. Dookoła stały postacie w ciemnych, długich, zielonych szatach, nie było widać ich twarzy. Zwieńczeniem kręgu był on, Mihuet, ciągle pamiętała jego zimne beznamiętne oczy i to do czego jest zdolny. Na samo wspomnienie zadrżała i skuliła się w sobie, patrzył na to z triumfem. Jak zauważyła Domi, zmienił się. Zbladł, schudł był bardziej mroczny. Wzniósł różdżkę, a Domi zorientowała się, że jej własna została w środku lasu. Popatrzyła na niego z przerażeniem, ale on tylko rzucił zaklęcie ujawniające aurę. Rudowłosa była przerażona więc jej moc się rozszalała. Ciemne postacie ledwo utrzymały swój krąg. Potem Mihuet rzucił jeszcze jakieś nieznane dziewczynce zaklęcie o srebrnym kolorze i zaklęcie ujawniające – Więc Dominique, chcesz się do nas przyłączyć ?
Czy ty żartujesz ? – Dziewczynka popatrzyła na niego z nieskrywanym szokiem.
- Jak śmiesz się do mnie tak zwracać ?! Crucio – Dominique upadła na podłogę, zwijała się z bólu a łzy ciekły jej po policzkach. Jednak starała się nie krzyczeć, nie chciała dać mu tej satysfakcji, gdy skończył Domi odczekała chwilę i  ponownie wstała. Trzęsła się na całym ciele i czuła potworny ból ale stała, jeśli ma umrzeć, to z godnością.
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę Mihuet, to co robisz jest złe, nie będę brała w tym udziału. Nigdy – Dominique uniosła podbródek, zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej za chwilę straci życie, na własne życzenie.. Żyj godnie lub umieraj..
***

- Gdzie one są ? Tak długo nie wracają, przecież Dominique jest w samym sweterku – Molly stała przy oknie i bezradnie wypatrywała swoich wnuczek.
- Spokojnie mamo, idę ich szukać – Bill podszedł do stojaka z płaszczami.
- Idę z tobą bracie – Powiedział George.
- Czekajcie, mam bardzo złe przeczucia – Wzrok wszystkich padł na Victorie – Niech jeszcze ktoś pójdzie, proszę.
- Dobrze, ja i Ron – Powiedział zielonooki brunet patrząc na rudowłosego przyjaciela – Teraz nie jest bezpiecznie. Ostatnio porwali nawet córkę ministra. Reszta niech zostanie i ma różdżki w gotowości.
Czterech mężczyzn poszło śladami dwóch nastolatek w stronę lasu. Blisko linii drzew majaczyła się czarna plama. Podbiegli do niej i ujrzeli nieprzytomną Roxy i trochę większych śladów.
- George, weź ją do domu. Razem z Percym do nas dołączycie – Powiedział Bill, który wyraźnie pobladł. Teraz już trójka mężczyzn szła prowadząc się śladami. Przeszli kawałek i zobaczyli straszny widok. Leżało tam kilka postaci w ciemnozielonych szatach, było też mnóstwo krwi i śladów. Bill zatrzymał się i podniósł z ziemi różdżkę, poznał ją. Była to różdżka jego kochanej córeczki.
- Bill, jeden jest nieprzytomny a ósemka nie żyje..
- Zróbcie coś z nimi – Powiedział Bill ze ściśniętym gardłem. Jego twarz wyglądała jak człowieka potraktowanego zaklęciem crucio.
- Priori Incantatem – Zaklęcie ujawniło, że ostatnio użyto bombardy. Chwile po zabiegu Billa pojawiło się z tuzin aurorów. Spisali zaznania mężczyzn i skonfiskowali różdżkę Domi. Potem zabrali ciała i nieprzytomnego i został tylko jeden z nich, żeby przesłuchać Roxy.  
W norze zastali płaczącą dziewczynę. Dali jej eliksir spokoju.
- Roxanne, możesz mi opowiedzieć, co się wydarzyło ? – Zapytał młody, nieznajomy auror.
- Ja poszłam przerosić moją kuzynkę Dominique, poszłam za nią do lasu, stała tam i płakała. Wytłumaczyłam jej wszystko a ona mi wybaczyła. Naszą rozmowę przerwało zaklęcie. Dominique mnie dopchnęła. Potem wypatrywałyśmy zagrożenia i zobaczyłyśmy ok. dwadzieścia postaci w pelerynach – Jej głos był pusty i monotonny a na twarzy nie odbijały się żadne emocje – Dominique kazała mi iść po pomoc, bo nie mamy szans. Nie chciałam jej zostawić ale postacie zbliżały się i zaczęły atakować. Zaczęłam biec w stronę nory, słyszałam, że Dominique blokuje zaklęcia i używa bombardy. Potem chyba zostałam ogłuszona i obudziłam się dopiero tutaj – Jej twarz ciągle pozostała niewzruszona, był to chyba wynik podanego eliksiru.
Bill, mogę cię prosić ? – Harry wziął rudego mężczyznę na bok – Bill, ona chyba została porwana, jeśli się znajdzie to opowie za zabicie ósemki czarodziejów, oraz użycie czarów bez uprawnienia.
- Ona się broniła ! I jak to się „znajdzie” ?! Musimy jej szukać !  
- Obawiam się, że to niemożliwe..


  

5 komentarzy:

  1. Jak to niemożliwe? O.o
    Tyyyy .... SZLAMO!
    Pisz kolejny! <333
    / I love u.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niemożliwe? No nie.. ciekawość mnie wręcz pożera w całości :OO Dodawaj kolejny rozdział i to szybko! *.*

    A tak w ogóle, to kawałek:
    "- Wnusiu, w końcu.. Moja kochana, jesteś taka śliczna. Ale jaka chudziutka. Jesteś głodna słodziutka ?
    - Babcia ?"
    totalnie mnie rozwalił, nie wiem czemu :DD

    Pis joł,
    http://dramionestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog, fajnie że zostawiłaś linka pod komentarzem ;) oczywiście dodałam już do linków na blogu :) Co do rozdziału- genialny, ta końcówka mnie rozwaliła, trzyma w napięciu. Życzę weny i czekam na next!! :>

    OdpowiedzUsuń
  4. wow świetne ! Jak to się stało że ona zabiła 8 samą bombardą? Jesteś niemożliwa :***

    OdpowiedzUsuń