"Kogo
Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wielkie nadzieje, na tego
zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem. "
- Victorie !
Ratuj ! – Krzyk rudowłosej rozniósł się po całej rezydencji.
- Co się
dzieje siostra ? – Blondynka weszła do pokoju siostry. Była ubrana w śliczną
granatową sukienkę i pastelowy sweterek, do tego szpilki dopasowane do sweterka.
Włosy opadały jej na plecy falami.
- Moja
pierwsza Wigilia z wami – Vic chciała coś wtrącić ale ruda nie dała jej dojść
do głosu – Ty jesteś już gotowa, proszę pomóż mi !
- No dobrze,
już dobrze – Victorie wybrała dla Dominique zieloną sukienkę do kolan z czarnym
cienkim paskiem z zapięciem w kształcie kokardki. Do tego czarny sweterek i
szpilki. Włosy pokręciła i zostawiła opadające luźno na ramiona. Razem
zadowolone zeszły na dół, gdzie stała Fleur w pięknej czerwonej sukni i Bill w
garniturze.
- Gotowe ? Domi,
teleportujesz się ze mną – Bill wystawił rękę.
- Jak to
teleportujemy ? Ale..
- Spędzamy
święta w norze – Fleur lekko zmarszczyła nos – Z całą rodziną Billa.
- Zaraz.. Tam
będą.. – Popatrzyła z paniką na ojca – One.
- Dokładnie,
nie uciekniesz od tego – złapał rudą za rękę i zniknęli.
Pojawili się
na jakimś zaśnieżonym podwórku, było tu pełno różnych rzeczy. Domi się rozglądała
ciekawa ale było strasznie zimno więc szybko weszli do środka. Było tam pełno
ludzi. Nim się obejrzała, tonęła w objęciach jakiejś rudowłosej kobiety.
- Wnusiu, w
końcu.. Moja kochana, jesteś taka śliczna. Ale jaka chudziutka. Jesteś głodna
słodziutka ?
- Babcia ?
- A któżby
inny ? Jestem Molly, a tutaj jest twój dziadek Artur – Lekko siwiejący mężczyzna
przytulił rudowłosą. Witała się z wieloma osobami, kolacja była wprost wspaniała.
Właśnie siedziała odpoczywając przy kominku, kiedy usłyszała rozmowę Roxy i
Lily, specjalnie unikała ich cały wieczór.
- Kolejna
mała flegma..
- Moja mama
nigdy nie lubiła jej matki. Twierdzi, że zaczarowała wujka Billa.
- To by była
prawda, patrz na ich „dzieci”. Myślą, że są najlepsze, nie mają za knuta
uczuć.. Nie są moją rodziną.
- Dlaczego
oceniacie mnie i moją rodzinę po pozorach ? – Domi podeszła do nich,
postanowiła bronić swoich najbliższych, na ironię przed swoimi byłymi
najbliższymi osobami.
- To się
nazywa obserwacja, nie pozory flegmo – Roxy obrzuciła ją zdegustowanym
spojrzeniem.
- Nawet jak
odrzucałyście swoją przyjaciółkę, bo nie była tak zabawna ani ładna jak wy ? To
była obserwacja ? Tak. Pewnie tak – Domi wypomniała im to, co ją najbardziej
bolało, przynajmniej kiedyś.
- Skąd ty o
tym.. Znaczy my nie.. DOMINIQUE !?
- Bystra
jesteś Roxanne.
- Jak mogłaś
ty.. ty głupia sklątko, ty flegmo..?! Zostawić nas bez słowa ?! I tak było nam
bez ciebie lepiej ! – Słowa Roxy były przesiąknięte jadem.
- To po co pisaliście
? – Dominique ledwo wstrzymywała łzy, czuła jakby ktoś ją spoliczkował.
- Żeby się
pozbyć wyrzutów sumienia, jak widać niepotrzebnie.
- Uważaj, bo
uwierzę, że Mike..
- Tak, Mike
świetnie całuje.. Jest też mega romantyczny – Zakpiła brunetka z wyższością.
Dominique
wybiegła z nory, na policzkach miała łzy. Biegła przed siebie byle dalej od tego
miejsca. Szpilki grzęzły jej w śniegu. A mokre policzki piekły od mrozu. Rozejrzała
się. Była między jakimiś drzewami. Drżała z zimna i bólu. Oparła się o drzewo i
próbowała uspokoić.
- Merlinie,
ja cię przepraszam Domi.. – Usłyszała głos pełen bólu, po chwili obok niej
stała Roxy – Ja nie mam nic wspólnego z Michaelem, strasznie też tęskniłam. Ale
to wszystko, wybacz proszę.
- Tyle lat –
Szepnęła Domi – Nie mam żalu. Wybaczę Roxanne. Ale nie zapomnę.. – Urwała żeby pchnąć
Roxy na ziemię. Jakieś zaklęcie przeleciało dosłownie kilka centymetrów od dziewczyn.
Szybko się podniosły i stanęły do siebie tyłem. Przez drzewa widać było zarys świateł
z Nory. Ale z drugiej strony nadciągały postacie w ciemno- zielonych szatach, z
kapturami zakrywającymi twarzy. Każda z nich miała różdżkę w gotowości. Było
ich kilkanaście.
- Biegnij po
pomoc, osłonię cię – Domi szepnęła do Roxy.
- Ne
zostawię cię – Szepnęła płaczliwie brunetka.
- Ne mamy
szans, pospiesz się – Postacie zbliżały się nieubłaganie. Po raz kolejny któraś
wystrzeliła zaklęciem. Domi odskoczyła i
pchnęła Roxy w stronę domu. Postacie zaczęły celować w jej plecy. Dominque starała się blokować zaklęcia.
Większości nie rozpoznawała.
- Bombarda !
– Rzuciła pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Uszczupliło to siły
wroga – Scutum (tarcza ) ! Drętwota ! Bombarda !
Rudowłosa
motała się, w szpilkach nie mogła uciekać, sukienka też przeszkadzała jej w
ruchach. Widziała, że kilku z jej wrogów dosłowne rozczłonkowało jej zaklęcie.
Musiała się jakoś bronić. Roxy zniknęła już z pola widzenia ale Dominique poczuła
różdżkę przyłożoną do pleców. Ktoś ją zaszedł od tyłu. Wymierzyła kopniaka do
tyłu i różdżka zniknęła ale w tym samym momencie trafiło ją jakieś zaklęcie.
Czuła jak jej ciało ciasno oplatają jakieś czarne nitki, wżynały jej się w
skórę. Upuściła różdżkę i upadła. Nie mogła się poruszać, nic nie widziała,
śnieg moczył jej ubrania i mroził, gdy próbowała się uwolnić liny coraz ciaśniej
ją oplatały. Usłyszała szyderczy śmiech, poczuła, że ktoś ją unosi, a potem pochłonęła
ją ciemność i ucisk, tak charakterystyczny dla teleportacji.
Wiedziała,
że te liny są wynikiem zaklęcia czarno magicznego, widziała jak jej ciało w
niektórych miejscach krwawi a ubranie rwie się. Wylądowała zdezorientowana na
marmurowej posadce. Widziała jedynie kawałek podłogi a głowa nieznośnie jej
pulsowała.
- Wspaniale
się spisaliście, a gdzie reszta ? Sprząta ? – Usłyszała zimny, mocny głos,
wyprany z emocji. Była pewna, że już gdzieś słyszała podobny.
- Była
zmiana planów mistrzu. Dziewczyna wybiegła z domu, a za nią jeszcze jedna nastolatka.
Tamta leży ogłuszona, próbowała uciekać, a ją – Dominique poczuła mocne
kopnięcie w plecy, jęknęła cicho – Złapaliśmy.
- Nie
pytałem o to – Zagrzmiał tajemniczy głos – Pytam gdzie jest reszta w takim
wypadku. Wysłałem całą dwudziestkę, a wracacie jedenastką ?!
- Nie żyją lub
są ogłuszeni – Odpowiedział inny, drżący głos. Dominique była już przerażona
ale teraz dotarł do niej ogrom całej sytuacji. Ona być może zabiła tylu ludzi. Zesztywniała
i nasłuchiwała.
- Mam
rozumieć, że dwie siksy unieszkodliwiły dziewiątkę wyszkolonych czarodziei ?!
- Tak
dokładniej to jedna ale ona..
- Milcz !
Wyjdź ! Zostają milczący ! – Dominique usłyszała szmery peleryn i odgłosy
deportacji, gdy wszystko ucichło, zimny głos odezwał się znowu – Naszym gościem
jest dzisiaj Dominique Isabelle Weasley. Zastanawiacie się pewnie czemu.. Otóż
panna Dominique ma bardzo interesującą moc. Wielką moc – Poczuła, że wiążące ją
liny zniknęły i była znowu wolna. Chwiejnie uniosła się i po chwili już pewnie
stała. Była w środku kręgu utworzonego z jedenastu osób. Dookoła stały postacie
w ciemnych, długich, zielonych szatach, nie było widać ich twarzy. Zwieńczeniem
kręgu był on, Mihuet, ciągle pamiętała jego zimne beznamiętne oczy i to do
czego jest zdolny. Na samo wspomnienie zadrżała i skuliła się w sobie, patrzył
na to z triumfem. Jak zauważyła Domi, zmienił się. Zbladł, schudł był bardziej
mroczny. Wzniósł różdżkę, a Domi zorientowała się, że jej własna została w
środku lasu. Popatrzyła na niego z przerażeniem, ale on tylko rzucił zaklęcie ujawniające
aurę. Rudowłosa była przerażona więc jej moc się rozszalała. Ciemne postacie
ledwo utrzymały swój krąg. Potem Mihuet rzucił jeszcze jakieś nieznane
dziewczynce zaklęcie o srebrnym kolorze i zaklęcie ujawniające – Więc Dominique,
chcesz się do nas przyłączyć ?
Czy ty
żartujesz ? – Dziewczynka popatrzyła na niego z nieskrywanym szokiem.
- Jak śmiesz
się do mnie tak zwracać ?! Crucio – Dominique upadła na podłogę, zwijała się z bólu
a łzy ciekły jej po policzkach. Jednak starała się nie krzyczeć, nie chciała
dać mu tej satysfakcji, gdy skończył Domi odczekała chwilę i ponownie wstała. Trzęsła się na całym ciele i czuła
potworny ból ale stała, jeśli ma umrzeć, to z godnością.
- Nigdy się
do ciebie nie przyłączę Mihuet, to co robisz jest złe, nie będę brała w tym
udziału. Nigdy – Dominique uniosła podbródek, zdawała sobie sprawę, że
najprawdopodobniej za chwilę straci życie, na własne życzenie.. Żyj godnie lub umieraj..
***
- Gdzie one
są ? Tak długo nie wracają, przecież Dominique jest w samym sweterku – Molly stała
przy oknie i bezradnie wypatrywała swoich wnuczek.
- Spokojnie mamo,
idę ich szukać – Bill podszedł do stojaka z płaszczami.
- Idę z tobą
bracie – Powiedział George.
- Czekajcie,
mam bardzo złe przeczucia – Wzrok wszystkich padł na Victorie – Niech jeszcze
ktoś pójdzie, proszę.
- Dobrze, ja
i Ron – Powiedział zielonooki brunet patrząc na rudowłosego przyjaciela – Teraz
nie jest bezpiecznie. Ostatnio porwali nawet córkę ministra. Reszta niech
zostanie i ma różdżki w gotowości.
Czterech
mężczyzn poszło śladami dwóch nastolatek w stronę lasu. Blisko linii drzew
majaczyła się czarna plama. Podbiegli do niej i ujrzeli nieprzytomną Roxy i trochę
większych śladów.
- George,
weź ją do domu. Razem z Percym do nas dołączycie – Powiedział Bill, który wyraźnie
pobladł. Teraz już trójka mężczyzn szła prowadząc się śladami. Przeszli kawałek
i zobaczyli straszny widok. Leżało tam kilka postaci w ciemnozielonych szatach,
było też mnóstwo krwi i śladów. Bill zatrzymał się i podniósł z ziemi różdżkę,
poznał ją. Była to różdżka jego kochanej córeczki.
- Bill,
jeden jest nieprzytomny a ósemka nie żyje..
- Zróbcie
coś z nimi – Powiedział Bill ze ściśniętym gardłem. Jego twarz wyglądała jak
człowieka potraktowanego zaklęciem crucio.
- Priori Incantatem – Zaklęcie ujawniło,
że ostatnio użyto bombardy. Chwile po zabiegu Billa pojawiło się z tuzin
aurorów. Spisali zaznania mężczyzn i skonfiskowali różdżkę Domi. Potem zabrali
ciała i nieprzytomnego i został tylko jeden z nich, żeby przesłuchać Roxy.
W norze
zastali płaczącą dziewczynę. Dali jej eliksir spokoju.
- Roxanne, możesz
mi opowiedzieć, co się wydarzyło ? – Zapytał młody, nieznajomy auror.
- Ja poszłam
przerosić moją kuzynkę Dominique, poszłam za nią do lasu, stała tam i płakała.
Wytłumaczyłam jej wszystko a ona mi wybaczyła. Naszą rozmowę przerwało
zaklęcie. Dominique mnie dopchnęła. Potem wypatrywałyśmy zagrożenia i zobaczyłyśmy
ok. dwadzieścia postaci w pelerynach – Jej głos był pusty i monotonny a na twarzy
nie odbijały się żadne emocje – Dominique kazała mi iść po pomoc, bo nie mamy szans.
Nie chciałam jej zostawić ale postacie zbliżały się i zaczęły atakować.
Zaczęłam biec w stronę nory, słyszałam, że Dominique blokuje zaklęcia i używa bombardy.
Potem chyba zostałam ogłuszona i obudziłam się dopiero tutaj – Jej twarz ciągle
pozostała niewzruszona, był to chyba wynik podanego eliksiru.
Bill, mogę
cię prosić ? – Harry wziął rudego mężczyznę na bok – Bill, ona chyba została
porwana, jeśli się znajdzie to opowie za zabicie ósemki czarodziejów, oraz
użycie czarów bez uprawnienia.
- Ona się
broniła ! I jak to się „znajdzie” ?! Musimy jej szukać !
- Obawiam
się, że to niemożliwe..
Jak to niemożliwe? O.o
OdpowiedzUsuńTyyyy .... SZLAMO!
Pisz kolejny! <333
/ I love u.
Jedno wielkie WTF
OdpowiedzUsuńNiemożliwe? No nie.. ciekawość mnie wręcz pożera w całości :OO Dodawaj kolejny rozdział i to szybko! *.*
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to kawałek:
"- Wnusiu, w końcu.. Moja kochana, jesteś taka śliczna. Ale jaka chudziutka. Jesteś głodna słodziutka ?
- Babcia ?"
totalnie mnie rozwalił, nie wiem czemu :DD
Pis joł,
http://dramionestory.blogspot.com/
Świetny blog, fajnie że zostawiłaś linka pod komentarzem ;) oczywiście dodałam już do linków na blogu :) Co do rozdziału- genialny, ta końcówka mnie rozwaliła, trzyma w napięciu. Życzę weny i czekam na next!! :>
OdpowiedzUsuńwow świetne ! Jak to się stało że ona zabiła 8 samą bombardą? Jesteś niemożliwa :***
OdpowiedzUsuń