Wystarczy gest, słowo,
by zranić tak boleśnie, zniszczyć szansę, cienką nić porozumienia.
Rudowłosa niecierpliwie stukała stopą o
ziemię. Stała w lesie, nie wiedziała nawet gdzie bo Nataniel zapomniał o jakimś
koszyku czy jakimś innym nieznaczącym szczególe. Chociaż jeśli chodzi o piknik to kosz z ekwipunkiem był raczej
ważny. Znudzona Dominique ruszyła sama przed siebie, może to gryfońska odwaga
lub zwykła głupota ale niczego się nie bała. Po stosunkowo krótkim marszu
znalazła się na pięknej łące,
przynajmniej w mniemaniu dziewczyny. Była na niej jedynie długo nie koszona
trawa. Zero kwiatów, pięknych strumyczków czy innych szczegółów. Wokoło las,
który wydawał się nawet w ciągu słonecznego dnia straszy, a dzisiaj było lekko
deszczowo i mglisto, co nie przeszkodziło parze w pikniku.
Ruda stanęła na środku i rozłożyła ręce,
miała na sobie długą, białą suknię, sięgała jej do kostek i był zwiewna. Rude
włosy sięgały samej ziemi a ich właścicielka dostawała szału na myśl o
skracaniu ich. Teraz owa dziewczyna zachwycała się dotykiem wilgotnej trawy na
stopach i uczuciu wszechobecnej mgły. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko,
można było ją pomylić z nimfą, czy inną istotą.
- Domiq, przeziębisz się – Chłopak
założył dziewczynie swoją czarną bluzę, która wyglądała na niej komicznie.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz Natek to
cię wypatroszę – Stwierdziła ruda mrużąc gniewnie oczy.
- Dobrze rudzielcu, ale wiesz.. Oj już
nie bij – Chłopak zaśmiał się widząc jak dziewczyna bije go swoimi niewielkimi
rączkami po torsie – Malutka, to łaskocze. W każdym razie niedaleko jest inna
polanka, wiesz.. strumyk, słonko i kwiatuszki – chłopak wyszczerzył się łobuzersko.
- Ta jest idealna.. I grabisz sobie..
duży – Ich związek nie należał do tych ociekających słodyczą, był za to
burzliwy i dawał rozrywkę ludziom w miasteczku.
Chłopak zaśmiał się i pocałował
dziewczynę w nos, rozłożył na ziemi koc, potem powyciągał smakołyki z koszyka i
uklęknął. Dziewczyna popatrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Dominique – Oj będą kłopoty, myślała
dziewczyna, nigdy nie zwracał się do niej pełnym imieniem – Dzisiaj są Twoje
urodziny, wiesz ? – Rudej rozbłysły oczy – A więc masz już 16 lat. A ja kocham cię jak wariat. Pewnie
udzieliło mi się od ciebie. To jest pierścionek obietnicy – pokazał rudej mały
pierścionek z jednym, malutkim brylancikiem – W dniu twoich 17 urodzin zmieni
się w zaręczynowy. Czy go przyjmiesz ?
Ruda nie ufając swojemu głosowi kiwnęła
głową i dała nałożyć sobie, idealnie pasujący pierścionek . Przyjrzała mu się i
dotarło do niej coś bardzo ważnego, nigdy nie wyznała swojemu chłopakowi
miłości, nawet nigdy za bardzo nie myślała o nim w takich kategoriach. Dopiero
teraz dotarło do niej jakimi uczuciami go darzy. Uklęknęła przed nim i
spojrzała mu głęboko w oczy.
- Natanielu.. Ja cię.. – To jakże piękne
wyznanie przerwał dziewczynie alarm z miasteczka, oznaczał atak. Para poderwała
się i chłopak spojrzał na dziewczynę.
- Zostań tu ! – Rozkazał głosem
nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie mam zamiaru ! – Dziewczyna wbiegła
w las, była szybsza od swojego chłopaka i łatwiej jej było omijać drzewa. Na
jej niekorzyść działały bose stopy, ale nie przejmowała się tym. Biegła na ratunek dla wszystkich, których
zdążyła pokochać będąc w tym miasteczku. Zwłaszcza do starej pani Amandy, która
robiła wspaniałe naleśniki, przypominała jej babcię i rozmawiała z nią długie
godziny.
- Stój ty ruda wariatko ! – Z daleka
słyszała przerażony głos Nataniela i tylko jeszcze bardziej przyspieszyła.
Wybiegła z lasu, przed nią pozostało
tylko pokonanie niewielkiego pagórka,
gdy już była na szczycie zobaczyła pole walki, zbiegła z górki i
popędziła do miasta. Około dwadziestu ludzi w czarnych pelerynach napadło na
miasteczko, czwórka leżała na ziemi i kilka osób z miasteczka też. Gdy
dziewczyna była blisko latających promieni, uzmysłowiła sobie jaką popełniła
gafę. Przecież nie ma nawet różdżki. Chciała się wycofać, ale jeden z
napastników zobaczył ją. Nie widziała jego twarzy ale mogła przysiądź, że
uśmiechnął się szyderczo. Dzięczyna usłyszała za sobą uderzenia ciężkich butów
Nataniela za sobą, ale nie spuszczała wzroku z postaci która wysłała w jej
kierunku zielony promień, ruda wiedziona instynktem poniosła przed siebie rękę.
Nie wiedziała czy to czas zwolnił, czy to ona spowolniła promień, ale spokojnie
mogłaby go uniknąć, wiedziała jednak, że wtedy promień uderzyłby w jej
ukochanego.
- Kocham cię Nataniel – Szepnęła z uśmiechem
i poczuła jak ktoś ją popycha, roześmiała się radośnie, jej książę na białym
jednorożcu przybył na ratunek. Odwróciła się nie zważając na bitwę rozgrywająca
się za jej plecami i uśmiech spełzł jej z twarzy. Nataniel leżał na ziemi z
szeroko otwartymi, pustymi oczami. Nie ruszał się, nie oddychał. Jego różdżka
leżała obok jego dłoni, rudowłosa patrzyła na niego, nie rozumiała dlaczego nie
śmieje się razem z nią. Z letargu zbudziło ją zaklęcie, przelatujące jej obok
ucha. Nie patrząc na chłopaka złapała jego różdżkę i podbiegła do walczących.
Nie czuła łez, które leciały jej nieprzerwanie po policzkach, w głowie miała
tylko obraz człowieka w ciemniej pelerynie i pełno nienawiści.
- Zapłacisz mi za to – Wyszeptała i
wskazała na niego różdżką, na co ten roześmiał się szyderczo – avada kedavra.
Dziewczyna rzuciła te dwa słowa jakby w
przestrzeń, a zielone zaklęcie uciszyło człowieka na zawsze, przy okazji
odbierając cząstkę człowieczeństwa Dominique. Dziewczyna roześmiała się tylko
szyderczo i mieszając śmiech ze łzami ruszyła dalej, już bez morderczych
zapędów.
Jej plany popsuło mokre, błotniste
podłoże i ciało.. Ciało pani Amandy.
Dziewczynie pociemniało przed oczami, poderwała się z ziemi i na jej widok
zadrżeli nie tylko mieszkańcy miasteczka ale i rasowi zabójcy.
Biała suknia w błocie i krwi starszej
kobiety, blada twarz, z błyszczącymi na policzkach łzami, rozczochrane,
ubrudzone błotem włosy i oczy. Oczy w których widać było tylko chęć mordu. Nie
wypowiadała już formułki, zielone zaklęcia wylatywały z jej różdżki, idealnie
trafiając w jej cele. Dzięki temu, wszyscy napastnicy starali się zabić ją i
inni mogli ich obezwładnić. Kiedy im się to udało Dominique po prostu stała i
patrzyła, patrzyła w przestrzeń smutnym i pustym spojrzeniem. Czuła jak Mona
zarzuca jej na ramiona pelerynę i prowadzi do sypialni, czuła zmianę
temperatury gdy znalazły się w środku, czuła gorącą wodę spływającą po jej
ciele i w końcu miękkie łóżko na którym siedziała wraz z Moną. Kobieta płakała,
a dziewczyna po prostu patrzyła, patrzyła w tą przestrzeń, jakby miała powrócić
jej Nataniela. Po kilku godzinach zabrakło obecności starszej kobiety, zabrakło
nawet snu i śmierci. Na palcu ciążył jej chłodny metal, zwykły nic nie znaczący
kawałek metalu, zdjęła go i zgniotła w ręku. Nie zwróciła uwagi na to, że nie
powinna zgnieść bez wysiłku białego złota. Powolnymi ruchami sięgnęła do szafki
z której wyjęła wisiorek od Michaela, który na powrót był serduszkiem. Założyła
go na szyję i ubrała białą suknię. Włosy zaplotła w gruby warkocz i założyła
granatową pelerynę. Gotowa wyszła do gabinetu Mony, właśnie tam zastała
kobietę, która z roztargnieniem układała różne papiery.
- Po prostu to powiedz, powiedz, że to
moja wina i że lepiej by było, jakbym się tu nie pojawiła. Ach i jeszcze, że
mam się wynosić.
- To wina waszego czarnego pana. Babra
się w starożytnej magii, ona jest gorsza niż ta idiotyczna czarna magia. Rzucił
na ciebie zaklęcie, które zabija każdego komu wyznasz głębsze uczucie,
oczywiście pozytywne. Nie wiem czy działa to na zasadzie myśl – czyn, czy czyn-
czyn. Najpierw ta twoja przyjaciółka z niewoli, potem Amanda i Nataniel. Tylko
ty możesz zabić tego człowieka i chyba wiesz jak..
- Przecież to niemożliwe ! – Wrzasnęła
dziewczyna zrywając się z fotela na którym dotychczas siedziała - Przecież Nat dopiero co.. on.. dopiero.. Nie
mogę !
- Dominique. Ty nigdy nie byłaś
zwyczajną czarownicą, twój los został już przypieczętowany, ale to sama
wybierzesz, czy pozwolisz mu się wypełnić. Jesteś taka podobna do mnie –
Kobieta popatrzyła na nią z bezgranicznym smutkiem – Łatwiej byłby sobie podciąć
żyły, ale to takie mugolskie. Co zamierzasz moja ruda wojowniczko ?
- Godnie pochowaj tego wspaniałego
człowieka.. Może się jeszcze zobaczymy i.. dziękuję za wszystko – Domi schyliła
głowę, przykładając rękę do serca. W następnej chwili szła już w stronę wyjścia.
Następnie stała przed dwojgiem drzwi i klęła na siebie w duchu, że znów
próbowała uciec od przeszłości, chociaż podświadomie wiedziała, że to na nic.
Zdecydowała się skierować na cmentarz, przystanęła gdy tam trafiła, był kilka
razy większy niż wcześniej, a na nagrobkach przybyło treści. Był dzień, a i tak
było widać miliony palących się zniczy i wieńców. Bez większego problemu
odnalazła posążek aniołka i przy okazji grób swojego dziadka. Dziadka z którym
rozmawiała raz w życiu. Z jej ciemnych oczu znów potoczyły się łzy, a ona
nienawidziła się każdą słoną kropelkę.
- Dziadku kochany – Uklęknęła przed
nagrobkiem i zauważyła małą skrytkę, kierowana ciekawością otworzyła ją i
znalazła swoją różdżkę. Gdy poczuła w ręku magię i ciepło, dotarło do niej ile
istnień pozbawiła dziś życia. Ile rodzin pozbawiła ukochanego członka.
Postanowiła to odpokutować, za wszelką cenę naprawić swoje czyny. A potem..
Potem zakończyć swoje marne życie pełne cierpienia.
Wyczarowała kartkę papieru i mugolski
długopis.
Przepraszam
was bardzo kochani, być może nie żyję, kiedy to czytacie, a może jeszcze
egzystuję. Moją jedyną prośbą jest, byście zapomnieli o mnie. Na zawsze.
Domnique Isabelle Weasley nigdy nie istniała. Dziękuję za wszystkie wspaniałe
chwile i przepraszam raz jeszcze.
Dziewczyna, która popełniła zbyt wiele błędów.
Schowała kartkę i naszyjnik oddania do
skrytki, gdzie znalazła różdżkę i wstała. Gdy kierowała się do wyjścia
usłyszała rozmowę dwóch kobiet.
- Podobno jest atak na pokątną,
zamierzasz iść walczyć ? – Pytała dość otyła kobieta w czarnej szacie.
- Nie zamierzam, kochana – Odezwała się
zbyt szybko kobieta, wyglądająca na kościstą – Nie chcę, żeby Sofia została
sierotą.
- A ona ? Ma już czternaście lat, za rok
może czarować. Nie puścisz jej ?
- Po moim trupie ! – Odrzekła chudsza i
zniknęły z cichym trzaskiem.
Dominique niewiele myśląc poprawiła
kaptur i ruszyła na pokątną. Pojawiła się w jednym z zaułków, gdy wyszła
zobaczyła morze białych i czarnych peleryn. Łatwym zaklęciem czepnym pomogła sobie
wejść na jeden z niższych dachów i strzeliła oszałamiaczem w czarną postać.
Trafiła, ciało upadło, ale to było za mało. On kiedyś wstanie a Nat nie. Tym
razem niewiele myśląc użyła klątwy zabijającej, ogarnęła ją dziwna euforia i
podniecenie. Gdy zabijała przez jej ciało przepływała fala rozkoszy, kochała to
uczucie. Celnie strzelała klątwami, w końcu skoczyła na ziemię. Zostało już
tylko kilka niedobitków. Jeden z nich rzucił avadą w jedną z białych postaci,
tej postaci wystawały czarne lśniące kosmyki.. Takie jak Roxy. A do tego ten
wzrost. To muszą być jej przyjaciele, strzelają głównie oszałamiaczami, dwie
czy trzy osoby rzucały klątwy zabijające.
- Protego ! – krzyknęła Domi ratując
dziewczynę. Pozwoliła tym samym, żeby niebieski promień strzelił w jej pierś.
Przed oczami miała wszystkie osoby, które znała i kochała, widziała jak je
torturują, jak zabijają. A ona stała i nie mogła nic zrobić. Chciała krzyczeć,
nie mogła. Po prostu stała i patrzyła, nie mogąc nawet uronić łzy.
- Roxy !? Nic ci nie jest ? – Michael
podbiegł do przyjaciółki i ją przytulił.
- Ona mnie uratowała – Szepnęła brunetka
– Zabierzmy ją do siedziby kimkolwiek jest. Byle szybko, ludzie zaczynają się
schodzić.
Mike wziął
nieprzytomną na ręce i aktywował świstoklik. W głównej bazie, położyli
dziewczynę, tak sądzili po posturze, wśród rannych i rozebrali się.
- To była świetna
akcja ! Do tego po praz kolejny nikogo nie straciliśmy, dzięki tej osobie –
Wskazał na nieprzytomną – Oni stracili wielu. Dziękuję wam biali, jesteście
wielcy.. Chciałem jeszcze..
- Mike ! To Dominique
! To ona ! – Krzyknęła Roxy, a wszyscy podbiegli zobaczyć czy to prawda.
Pamiętali rudą, jako szarą myszkę, a tu taka zmiana. Dziewczyna wypiękniała, a
jej rysy stały się bardziej arystokratyczne. Miała szeroko otwarte przerażone
oczy.
- Weźcie ją do Muszli
a ja.. – Powiedział w roztargnieniu chłopak.
- Leć za nią ! – Dało
się słyszeć z kilku ust.
- Dzięki ! Jesteście
wspaniali ! Do nie- szybkiego zobaczenia ! – I deportował się.
W muszli panowało prawdziwe zamieszanie. Jedni krzyczeli, inni pojawiali się znikąd, jeszcze inni cicho płakali w kącie. Próbowali obudzić rudą dziewczynę, która nie odpowiadała na żadne bodźce. Leżała z szeroko otwartymi oczami, patrzącymi w przestrzeń, była blada i po jej czole spływały kropelki potu, z kolei jej dłoń była zamknięta w żelaznym zacisku Michaela.
- Mike, bo zrobisz
jej krzywdę – Upomniała go Fleur łagodnie. Popatrzył tylko na nią nieświadomie,
kobieta ze szczęścia roztaczała wokół siebie magie i wszyscy chłopcy w pobliżu zapominali
języka w gębie. Kobieta w przeciwieństwie do swoich córek nie panowała nad tym,
one po prostu musiały chcieć jej użyć, a ona jej używała.
- Przepraszam, ja się
po prostu martwię.
- Mam pomysł – Stwierdził
Bill zadowolonym głosem.
- Znów mamy ją
łaskotać czy podstawiać pod nos tą śmierdzącą roślinę ? – Zapytala blondynka
sceptycznie.
- Nie. Wystarczy woda
– Wyczarował strumyczek z różdżki i dziewczyna zerwała się. Rozejrzała się po
pokoju i w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Nagle dotknęła swojej mokrej
twarzy i jej podbródek zadrgał, oddech przyspieszył, a oczy wypełniły się
łzami.
- Już dobrze
kochanie, wypij to – Fleur podała jej eliksir bezsennego snu. Ruda go wypiła i
zapadła w spokojny sen, wolała odłożyć konfrontację z rodziną na później a
najlepiej na nigdy.
- Może ją
przebierzemy mamo ? – Zapytała Victorie, patrząc znacząco na jej pelerynę. I
nagle wszystkie kobiety w domu ożywiły się.
- Racja. Ale damy
radę same – Stwierdziła blondynka i zaczęła lewitować córkę do jej pokoju –
Vic, przynieś proszę jakąś koszulę.
Gdy córka wyszła do
garderoby Fleur zdjęła szatę dla swojej drugiej córki i wciągnęła powietrze.
Rudowłosa miała na sobie białą suknię, na grubych ramiączkach, więc jej ramiona
były odsłonięte. Biegły po nich blizny, głównie słabo widoczne linie, ale były
też rozleglejsze, a zwłaszcza postrzępiona, zaróżowiona, biegnąca po jej lewym
ramieniu. Kobieta z delikatnością dotykała każdej najmniejszej kreseczki, jakby
chcąc wynagrodzić córce tyle cierpienia.
- Victorie ! Zawołaj
ojca, byle szybko ! – Zawołała kobieta przez łzy i wzięła Domnique w ramiona,
kołysząc ją lekko.
Jak to w rodzinie
Weasleyów, jak jedna osoba zostanie zawołana, to zaraz przychodzi cały dom i
tak stało się tym razem. Wszystkich zamurowało, ale Bill skutecznie i dobitnie
wyprosił ich i razem z żoną przebrali córkę, odkrywając przy okazji całą resztę
blizn.
Gdy skończyli, razem
wyszli porozmawiać z całą rodziną a w pokoju u rudej został Mike, który już
wcześniej schował się w ubikacji.
Domi nie obudziła się do wieczora, dlatego wszyscy wyczerpani wrażeniami całego
dnia poszli spać. Oczywiście Michael nie słuchając niczego został przy
dziewczynie i zasnął na fotelu.
Gdy tylko odgłosy
kroków i krzątaniny na korytarzach ucichły ( bo nikt nie wie, co się dzieje za
barierami zaklęcia wyciszającego – zboczone domysły autorki ), Dominique
otworzyła oczy i odetchnęła. Nie spała już od kilku godzin, ale nie miała
zamiaru rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi. Przez czas spędzony w niebie, stali
się dla niej bardziej odlegli, a gdyby znów się do nich zbliżyła, mogłaby
zrobić im krzywdę. Najpierw musi znaleźć sposób na zdjęcie klątwy.
Ostrożnie, żeby nie
obudzić śpiącego chłopaka wyszła do ubikacji, zrobić, w tym wypadku, wieczorną
toaletę, a następnie do garderoby, znaleźć odpowiedni strój. Długo przeglądała
wieszaki i wybrała dwa zestawy, nie wiedziała czy założyć czarne dopasowane,
materiałowe spodnie i czarny golf, czy czarną suknię z długimi rękawami i
rozkloszowanym dołem. Pierwszy strój miał plusy jeśli chodzi o wygodę, a drugi
był raczej odpowiedni na bal.
Dziewczyna trochę
przerobiła suknię, na prostą i dopasowaną. Następnie zarzuciła na plecy
pelerynę, pod którą schowała włosy, ukryła twarz pod obszernym kapturem i
wyszła do pokoju. Od razu spotkała się ze zdziwionym wzrokiem Michaela.
- Domi, co ty tu robisz
? Wychodzisz gdzieś ? – Zapytał kompletnie rozbudzony, a ruda zaklęła w duchu.
- Wychodzę Mike –
Dziewczyna postanowiła trochę wyjaśnić dla chłopaka.
- Czemu, gdzie, po co
?
- Może to zabrzmi
idiotycznie Mike, ale idę dołączyć do czarnego pana – Chłopak popatrzył na nią
z szokiem – Byłam u niego torturowana długi czas, stąd te blizny, które zauważyliście.
Potem trafiłam do wspaniałego miejsca, gdzie nie było wojny – Dziewczyna postanowiła
pominąć Nataniela, żeby się nie rozkleić – Ale gdy milczący zburzyli mój mały
świat postanowiłam się zemścić. Myślę, że tylko ja mogę się pozbyć czarnego
pana, ale najpierw muszę dołączyć do niego i zachować siebie – Dziewczyna zgryzła
wargę i dodała po chwili – Mam do Ciebie prośbę.
- Jaką ? – Zapytał chłopak
z niewyraźną miną.
- Jeżeli tu kiedykolwiek
wrócę, zabij mnie – Powiedziała dziewczyna z pewnością w głosie.
- Chyba zwariowałaś !
- Albo ty mnie, albo
ja was. Dla mnie nie będzie już ratunku. Zrozum to ! Życie to nie jest bajka !
Wy i te wasze białe peleryny niewiele zrobicie w obliczu magii jaką ON operuje.
Nawet jej sobie nie wyobrażam, wiem tylko, że Voldemort jest przy NIM niczym.
- Już mówisz o nim z
szacunkiem – Powiedział chłopak z lekką pogardą.
- Praktyka czyni
mistrza – Odpyskowała dziewczyna i żaby mieć pewność dodała – Zapomnij o mnie
raz na zawsze, bo gardzę twoimi uczuciami. Mogę liczyć na śmierć z twojej
różdżki ?
- Zabił bym cię nawet
teraz, ale liczę, że oni cię poddadzą wyszukanym torturom. Gardzę tobą. Możesz
mieć pewność, że następnym razem, gdy cie ujrzę.. Zginiesz – Głos chłopaka był
zimny i przepełniony nienawiścią. Wskazał rudej drzwi i odwrócił się.
Dziewczyna w duchu pogratulowała
sobie przedstawienia i po prostu wyszła. Miała kolejny problem, jak się
wydostać z domu, żeby bariery się nie rozdzwoniły. Najpierw usiadła i do
swojego mentalnego kufra wrzuciła kilka
wspomnień Nie mogła ryzykować, jej oklumencja była raczej słaba. Jeszcze raz
obrzuciła swój ukochany dom jednym spojrzeniem i podeszła do linii morza (
muszla stoi nad morzem). Wskoczyła do wody i przekroczyła bariery pod
powierzchnią. Pojawił się też kolejny problem.. Jak się teleportować będąc w
wodzie. Była zmarznięta i rozchwiana emocjonalnie, transmutacja w ciało stałe
jej się nie uda, ale zamrożenie tak. Uśmiechnęła się i wyczarowała coś w
rodzaju kry, wspięła się na to z trudem, rzuciła zaklęcie suszące i zniknęła z
cichym „pop”.
Pojawiła się tuż za
ogrodzeniem muszli i popatrzyła w ciemność, zimnym, zdecydowanym głosem
rozkazała:
- Pokaż się.
Z cienia wyszła osoba
w ciemnej pelerynie, ta sama która śledziła jej rodziców na cmentarzu.
- Nie jesteś jednak taka
głupia.. – Stwierdziła postać wyciągając różdżkę i przykładając ją dziewczynie
do serca – A może jednak jesteś.
No no no. wreszcie się coś dzieje. Trochę szkoda Nata ale i tak go nie za bardzo lubiłem. Pisz jak piszesz. Teddiś :D
OdpowiedzUsuńŚwietny. Ale akcji. Faktycznie szkoda Nata, ale ja też nie za bardzo go lubiłam wolę Mika/Micka nie wiem która forma poprawna. Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńRaczej Mike :P Sama się nie zastanawiałam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam :)
Zostałaś nominowana do Liebser Award ;> Więcej informacji tu http://swoja-miloscia-stworzyla-wiezienie.blogspot.com/2013/04/liebster-award.html#more
OdpowiedzUsuńNa http://stowarzyszenie-mp.blogspot.com/ pojawił się news :)
OdpowiedzUsuńpzdr :)
A: A powiadomiłaś o nn na smp?
OdpowiedzUsuńS: Nie ._.
A: A powiadomisz?
S: Powiadomiiiiisz? *Prosi*
tak więc po raz kolejny w imieniu tej zołzy zapraszam na news na http://stowarzyszenie-mp.blogspot.com/ ;)
Aprilias
news na http://stowarzyszenie-mp.blogspot.com/,
OdpowiedzUsuńzapraszam
Ps. xD sama potrafię! xD
S.