niedziela, 13 stycznia 2013

14. Tajemnica medalionu.


" Prawdziwy smu­tek jest głuchą i ślepą niemową, która uk­ry­wa swe słabości za maską sztuczne­go uśmiechu . "

Są decyzje, które mogą zmienić całe życie. Trzeba jednak mieć świadomość, że jeśli takową podejmiemy, to musimy ponieść jej konsekwencje. Dzieci zdają się na rodziców, dorośli muszą sami dokonywać wyborów. Dominique musiała błyskawicznie dorosnąć, straciła jedyną opiekunkę, chociaż nie pomogłaby jej w podjęciu decyzji, świadomość iż gdzieś tam jest ktoś, kto nas kocha, podnosi na duchu. Rudowłosa stała przed drzwiami dormitorium już kilka minut, z jednej strony magia to było najwspanialsze co ma i nie mogła jej stracić, z drugiej strony honor i rozbrzmiewające w głowie raniące słowa powstrzymywały ją. W przypływie odwagi nacisnęła klamkę i stanęła jak wryta, w dormitorium spały dziewczyny ale również chłopcy. Bliźniacy i Michael spali na podłodze, a niedaleko na jednym łóżku dziewczyny.
- Ej, wstańcie – Powiedziała w miarę głośno, uprzednio zamykając drzwi, dalej spali jak zabici. Podeszła do dziewczyn i szturchnęła Roxy, która tylko mruknęła coś przez sen – Wstawać natychmiast ! – Tym razem nie żałowała płuc, dalej nic się nie działo – Merlinie, stoją tutaj naleśniki czekoladowe !
Nagle wszyscy się zerwali, co wprawiło Domi w atak śmiechu. Śmiała się szczerze kilka minut, dając reszcie czas na ocenienie sytuacji. Po chwili już wszyscy tarzali się po podłodze, dosłownie, bo dziewczyny ze śmiechu pospadały z łóżka.
- Przepraszam cię Domi..nique – W głosie Roxanne było słychać skruchę – Ja nie wiem co we mnie wstąpiło, to chyba zerwanie z Alxsem.. Zresztą nie będę się tłumaczyć, masz prawo mnie nienawidzić, proszę tylko nie wiń reszty i.. wróć do nas, błagam.. Naprawdę nam na tobie zależy, mi zależy. Chociaż Ci nie raz zazdroszczę..
- Nie Roxanne, nie winię was. Po prostu tu chodźcie – Przytuliła swoje przyjaciółki – Przyszłam was prosić o pomoc..
- Wiemy i pomożemy ! – Zadeklarowała natychmiastowo Alice.
- I my ! – Wtrącił Michael.
- Dziękuję, jesteście wspaniali ! Ale nie wrócę na razie do dormitorium.. Jeszcze nie czas – Uśmiechnęła się smutno.
***
Dominique codziennie wstawała, ubierała się i przeżywała cały dzień po swojemu. Nauczyciele dali się nabrać, nie ma to jak kilka przydatnych zaklęć i fałszywy uśmiech, no.. może jeszcze dwa razy więcej czasu też się przydaje. Dziewczyna usilnie próbowała znaleźć zaklęcie, które przywróciłoby Anastasie do świata żywych. Póki co dawała jej lekcje i wskazówki, wierząc, że kiedyś jej się przydadzą. W międzyczasie dostała zagadkowy list, a Może raczej notkę, Pojawiła się przed nią jakby znikąd. Mówiła „ To dopiero początek cierpienia szlamo”. Dopiero gdy po raz kolejny przyśnił się jej koszmar ze Ślizgonem w roli głównej, postanowiła interweniować. Wiedziała, że to sprawka tajemniczego Ślizgona, czuła, że masowe zaginięcia czarodziei to też jego sprawka. Włamała się do akt, co nie było łatwe przez chroniące je zaklęcia. I po zdjęciu poznała swojego prześladowcę, nietrudno było go poznać, powalał urodą. Piętnastoletnia Dominique odczuła to jeszcze bardziej, niż kiedy była nastolatką. Jak głosiła kartoteka nazywał się Mihuet Morgead Quinx  był czarodziejem czystej krwi, miał korzenie we Francji oraz Belgii. Był prymusem, kapitanem drużyny i ulubieńcem nauczycieli.
- No to nie za ciekawie.. – Mruknęła Domi w przestrzeń.
***

Szła wystukując butami tylko sobie znaną melodię, uśmiechała się szeroko i witała z mijanymi uczniami. Była idealną aktorką, na pozór szczęśliwa, a prawdziwie miała dość tej maskarady, musiała sprawiać wrażenie normalnej, wesołej dziewczyny. Była w tym świetna, okłamała nawet własnych przyjaciół. Zagubiona we własnych myślach wpadła na Michaela.

- Przepraszam – Jej mina z prędkością światła zmieniła się na wyrażającą skruchę. Westchnęła w myślach.

- Nie szkodzi, a może.. może chciałabyś wyjść na spacer, na spacer. Tak.. ee.. ze mną ? – Zrobił zabawną minę, a Domi chcąc nie chcąc zaśmiała się prawie szczerze i skierowała do wyjścia razem z blondynem. Szli w milczeniu, rozmowa im się nie kleiła.

- Możesz przestać udawać.. – Powiedział gdy byli już spory kawałek od zamku, gdzie nie zapuszczali się inni uczniowie. Usiadł na trawę, a dziewczyna po chwili wahania uczyniła to samo i wbiła pytający wzrok w chłopaka – To proste, tyle złego ci się przytrafiło, a nagle jesteś taka idealna. To nie jest normalne – Był pewny swoich słów ale gdy zrozumiał ich sens speszył się.

- Aż tak widać ?

- Ani trochę. A co to ? – Zapytał wskazując na medalion. Dziewczyna wiedziała, że chłopak chce po prostu zmienić temat. Dlatego już rozluźniona podała mu swoją  własność i wystawiła twarz ku słońcu.

- W sumie racja. Ale jak sam wiesz, chociaż nie wiem skąd.. muszę..

- No tak – ścisnął jej rękę, przy okazji oddając medalion – W sumie szkoda, że brakuje tego kryształku.

- Jakiego ? – Domi zmarszczyła brwi. Przyjrzała się i zobaczyła brak małego diamencika na krawędzi medalionu, miał nietypowy kształt, który kojarzył się dziewczynie z czymś…

- Tego – Blondyn zamknął oczy rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca i bliskością ważnej dla niego osoby. Prowadzony jakąś dziwną siłą zebrał odwagę na wyznanie – Domi, ja.. Ja cię bardzo lubię, już od pierwszej klasy, kiedy pisaliśmy te kartki i ja, znaczy ty ! Jesteś dla mnie bardzo ważna, czy.. czy chciałabyś ze mną być, no chodzić ? Czy coś do mnie czujesz..? – Spojrzał z nadzieją na.. Na trawę !? Zwrócił wzrok w kierunku zamku gdzie znikała właśnie rudowłosa. Wstał i kopnął jakiś kamień. Był zły, że go tak olała, oraz, że poszło mu tak nieudolnie. Chciał śmiać się i płakać. Była dla niego taka ważna.. Spojrzał na ciemniejące z każdą chwilą jezioro, w myślach pragną tylko tej jednej dziewczyny. Ale nie zawsze wszystko można mieć, postanowił cieszyć się jej przyjaźnią. Spacerkiem zaczął wracać do zamku, widział jak na błoniach Mat i Luc zabawiali dziewczyny, mieli ich na pęczki. Tak samo jak Roxy, chłopaków. A on głupi czekał tylko na jedną rudą dziewczynę. Nie była idealna ale właśnie jej wady tworzyły jego marzenie. Kochał tą małą wesołą, roztrzepaną dziewczynkę, jak i poważną, smutną.. Dominique.

***

Wpadła do komnat Any ignorując pytające spojrzenia blondynki. Dopadła swojego kufra i zaczęła go przeczesywać. Nie wiedziała gdzie ma różdżkę, liczyło się tylko znalezienie małego diamencika, który znalazła kiedyś w rzece, wiedziała, że to nie przypadek, już wtedy wiedziała ! Przeszukując najgłębsze zakamarki kufra, błagała wszelkie niebiosa, Merlina a nawet Sklątki gajowego, byleby znaleźć zgubę. Jakby w amoku wyrzucała rzeczy, nie słuchała Anastsii, nie zważała na nic. Po kilkunastu minutach od zniknięcia blondynki, znalazła go. Leżał niepozornie, mały i zakurzony. Pośpiesznie wyczyściła diamencik i ściskając medalion, włożyła go na miejsce. Zajarzył się jasnym blaskiem i ukazało się otwarcie.

- Błagam..błagam.. proszę..  – Szeptała Dominique.

Drżącymi palcami otworzyła swój skarb, umieszczone w nim były dwa magiczne zdjęcia. Na jednym z nich była blondynka a na drugim brunetka, obie oszałamiająco piękne i w wieku około siedemnastu lat. Pierwsza miała długie srebrno blond włosy, proste białe zęby i ciemno niebieskie oczy. Można powiedzieć, że lśniła. Druga o kruczo czarnych krótkich włosach, brązowych oczach i opalonej cerze, zalotnie uśmiechała się do fotografa, raz po raz posyłając całusy, w przeciwieństwie do drugiej która patrzyła z lekką wyższością, ale szczerze się uśmiechała i puszczała oczka.

Myśli Dominique były rozbiegane, któraś z nich mogła być jej mamą, ciocią, mamą chrzestną.. Lub obie były całkowicie obce… W końcu żadna nie byłą ruda, ani nie miała wypłowiałych szarych oczu, w których trudno było doszukać się dawnego błękitu. Z tęsknotą spojrzała na szczęśliwe kobiety i po jej policzkach popłynęły łzy. Tak właśnie zastały ją przyjaciółki które wpadły nagle do komnat Anastasii, o których nie powinny wiedzieć. Stały jak wryte podziwiając wynik pracy tornada o nazwie „Dominique”. Gdy się otrząsnęły, zaczęły uspokajać i pocieszać przyjaciółkę.

- To nie jest przypadkiem ciocia Fleur ? – Szepnęła Lilyanne.

- Ccc..o? – Domi spojrzała na nią z miną człowieka, który czekał na wyrok.

- Fleur Weasley ! No tak ! – Powiedziała Roxy – Drugiej nie znam.

- Powiedzcie mi o niej..

- Hm.. Więc..

- Nie zaczyna się zdania od więc – Wtrąciła Lily.

- Zaczęłam od Hmm.. !

- Nie !

- Tak !

- WIĘC. To jest nasza ciocia, ma razem z wujkiem Billem dwójkę dzieci. Nie znamy jej za bardzo, bo mieszkają nad morzem w muszli. Rzadko przyjeżdżają..

- Myślcie, że znała tą.. – Wskazała palcem na brunetkę.

- Zapytajmy ją, można ją ściągnąć do Hogsmade w tempie natychmiastowym ! A same pójdziemy przez jedno z przejść – Zaproponowała Lily. Widząc przychylne spojrzenia przyjaciółek, decydowała dalej – Ja pójdę po mapę i niewidkę, wy wyślijcie wiadomość patronusem i spotkamy się na pierwszym piętrze.

***

Dziewczyny weszły do „kociołka”, najlepszej knajpki w miasteczku. Przeszukiwały wzrokiem knajpkę, aż natrafiły na parę, siedzieli do dziewczynek tyłem, ale już po włosach można było rozpoznać niejaką Fleur. Alice i Domi skinęły głowami i usiadły, a Roxy i Lily zaczęły się witać i wymieniać uprzejmości. Po tej jakże niewygodnej czynności dziewczynki przeszły do konkretów.

- Ciociu, czy znasz jakąś Dominique ?

- Znałam – Fleur się zmieszała a jej wzrok od razu posmutniał – Zginęła na wojnie.

-Och, przepraszam.. – Również Roxy się zmieszała ale nie poddawała się – A miała jakiegoś męża, dziecko, rodzinę..?

- Miała narzeczonego ale on również zginął – Mimo, że była smutna, ciągle pozostawała w niej nutka wyższości i godności. Dziewczyny sprawiały wrażenie, jakby to ignorowały, ale Domi czuła się gorsza, nic nie warta. Bo jak się może czuć brzydka szlama w towarzystwie ślicznej arystokratki ? Dokładnie tak jak Dominique teraz – A tak właściwie czemu pytacie ?

- To chyba należy do pani.. – Domi położyła medalion na stół i nie mogąc znieść zażenowania i rozczarowania wyszła z lokalu. Szła ciemnymi uliczkami miasteczka powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie dość, że jej jedyna nadzieja na znalezienie kogoś bliskiego upadła, to jeszcze zraniła przyjaciela uciekając bez pożegnania.

Swe kroki skierowała do tajemniczej części Hogsmade, Nigdy się tam nie zapuszczała. Przeszła przez ciemny wąski korytarzyk i zobaczyła dwa rozgałęzienia, wybrała prawe. Zwinnie wspięła się po schodkach i za zdziwieniem odnotowała, że znalazła się na cmentarzu. Było tu ciemno, szare i białe nagrobki sprawiały wrażenia żywych, nazwiska i daty przytłaczały. Zniszczone zabytkowe aniołki, jakby wodziły wzrokiem za dziewczyną. Idealną ciszę przerwał urwany szloch. Rudowłosa niewiele myśląc skierowała się do jego źródła. W poświacie księżyca ujrzała kobietę, o jakby białych włosach.. Podchodząc bliżej poznała w niej Fleur. W lekkim oddaleniu stał rudy mężczyzna. W mroku jego twarz, przez którą przebiegała blizna wyglądała niezwykle drapieżnie. Blondynka klęczała na ziemi przed pomnikiem przedstawiającym aniołka. Jedynymi słowami wyrytymi na rzeźbie były „nasz aniołek”.

- Niech się pani nie załamuje, nie tylko pani kogoś straciła.. – Dominique przerwała ciszę – To jeszcze nie koniec świata, to dopiero jego początek. Musimy wciąż iść dalej, nie patrząc na przeszłość..

- Nie jesteś matką, nie możesz mnie zrozumieć.

- Nie udaję, ze wiem co pani czuje. Bo nie wiem. O wojnie wiem tylko z książek.. swoją drogą przepraszam, że przerwałam.

- Zaczekaj.. – Szepnęła kobieta, której ciałem wstrząsnął ledwo tłumiony szloch.

 

3 komentarze:

  1. Kochanie ty moje wiesz jak j Cie kocham no? *O*
    Rozdział wspaniały <33333333
    Nie mam zastrzeżeń <33333333
    Pisajjj kolejnyyy <3333333

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest świetne! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. podoba mi się wyglą bloga, jak tylko znajdę wolną chwilę to zabiorę się za czytanie ;) dam znać co i jak... ^^ Teraz chciałabym zaprosić cię do mnie ;) http://hope-love-truth.blogspot.com/ pojawił się prolog, może cię zainteresuje. xx

    OdpowiedzUsuń