" Prawdziwy smutek jest głuchą i ślepą niemową, która ukrywa swe słabości za maską sztucznego uśmiechu . "
Są decyzje, które mogą zmienić całe
życie. Trzeba jednak mieć świadomość, że jeśli takową podejmiemy, to musimy
ponieść jej konsekwencje. Dzieci zdają się na rodziców, dorośli muszą sami
dokonywać wyborów. Dominique musiała błyskawicznie dorosnąć, straciła jedyną
opiekunkę, chociaż nie pomogłaby jej w podjęciu decyzji, świadomość iż gdzieś
tam jest ktoś, kto nas kocha, podnosi na duchu. Rudowłosa stała przed drzwiami
dormitorium już kilka minut, z jednej strony magia to było najwspanialsze co ma
i nie mogła jej stracić, z drugiej strony honor i rozbrzmiewające w głowie
raniące słowa powstrzymywały ją. W przypływie odwagi nacisnęła klamkę i stanęła
jak wryta, w dormitorium spały dziewczyny ale również chłopcy. Bliźniacy i
Michael spali na podłodze, a niedaleko na jednym łóżku dziewczyny.
- Ej, wstańcie – Powiedziała w miarę
głośno, uprzednio zamykając drzwi, dalej spali jak zabici. Podeszła do
dziewczyn i szturchnęła Roxy, która tylko mruknęła coś przez sen – Wstawać
natychmiast ! – Tym razem nie żałowała płuc, dalej nic się nie działo –
Merlinie, stoją tutaj naleśniki czekoladowe !
Nagle wszyscy się zerwali, co wprawiło
Domi w atak śmiechu. Śmiała się szczerze kilka minut, dając reszcie czas na
ocenienie sytuacji. Po chwili już wszyscy tarzali się po podłodze, dosłownie,
bo dziewczyny ze śmiechu pospadały z łóżka.
- Przepraszam cię Domi..nique – W
głosie Roxanne było słychać skruchę – Ja nie wiem co we mnie wstąpiło, to chyba
zerwanie z Alxsem.. Zresztą nie będę się tłumaczyć, masz prawo mnie
nienawidzić, proszę tylko nie wiń reszty i.. wróć do nas, błagam.. Naprawdę nam
na tobie zależy, mi zależy. Chociaż Ci nie raz zazdroszczę..
- Nie Roxanne, nie winię was. Po
prostu tu chodźcie – Przytuliła swoje przyjaciółki – Przyszłam was prosić o
pomoc..
- Wiemy i pomożemy ! – Zadeklarowała
natychmiastowo Alice.
- I my ! – Wtrącił Michael.
- Dziękuję, jesteście wspaniali ! Ale
nie wrócę na razie do dormitorium.. Jeszcze nie czas – Uśmiechnęła się smutno.
***
Dominique codziennie wstawała,
ubierała się i przeżywała cały dzień po swojemu. Nauczyciele dali się nabrać,
nie ma to jak kilka przydatnych zaklęć i fałszywy uśmiech, no.. może jeszcze
dwa razy więcej czasu też się przydaje. Dziewczyna usilnie próbowała znaleźć
zaklęcie, które przywróciłoby Anastasie do świata żywych. Póki co dawała jej
lekcje i wskazówki, wierząc, że kiedyś jej się przydadzą. W międzyczasie
dostała zagadkowy list, a Może raczej notkę, Pojawiła się przed nią jakby
znikąd. Mówiła „ To dopiero początek
cierpienia szlamo”. Dopiero gdy po raz kolejny przyśnił się jej koszmar ze Ślizgonem
w roli głównej, postanowiła interweniować. Wiedziała, że to sprawka
tajemniczego Ślizgona, czuła, że masowe zaginięcia czarodziei to też jego
sprawka. Włamała się do akt, co nie było łatwe przez chroniące je zaklęcia. I po
zdjęciu poznała swojego prześladowcę, nietrudno było go poznać, powalał urodą.
Piętnastoletnia Dominique odczuła to jeszcze bardziej, niż kiedy była
nastolatką. Jak głosiła kartoteka nazywał się Mihuet Morgead Quinx był
czarodziejem czystej krwi, miał korzenie we Francji oraz Belgii. Był prymusem,
kapitanem drużyny i ulubieńcem nauczycieli.
- No to nie za ciekawie.. – Mruknęła
Domi w przestrzeń.
***
Szła wystukując butami tylko sobie znaną melodię,
uśmiechała się szeroko i witała z mijanymi uczniami. Była idealną aktorką, na
pozór szczęśliwa, a prawdziwie miała dość tej maskarady, musiała sprawiać
wrażenie normalnej, wesołej dziewczyny. Była w tym świetna, okłamała nawet
własnych przyjaciół. Zagubiona we własnych myślach wpadła na Michaela.
- Przepraszam – Jej mina z prędkością światła zmieniła się
na wyrażającą skruchę. Westchnęła w myślach.
- Nie szkodzi, a może.. może chciałabyś wyjść na spacer, na
spacer. Tak.. ee.. ze mną ? – Zrobił zabawną minę, a Domi chcąc nie chcąc
zaśmiała się prawie szczerze i skierowała do wyjścia razem z blondynem. Szli w
milczeniu, rozmowa im się nie kleiła.
- Możesz przestać udawać.. – Powiedział gdy byli już spory
kawałek od zamku, gdzie nie zapuszczali się inni uczniowie. Usiadł na trawę, a
dziewczyna po chwili wahania uczyniła to samo i wbiła pytający wzrok w chłopaka
– To proste, tyle złego ci się przytrafiło, a nagle jesteś taka idealna. To nie
jest normalne – Był pewny swoich słów ale gdy zrozumiał ich sens speszył się.
- Aż tak widać ?
- Ani trochę. A co to ? – Zapytał wskazując na medalion.
Dziewczyna wiedziała, że chłopak chce po prostu zmienić temat. Dlatego już
rozluźniona podała mu swoją własność i
wystawiła twarz ku słońcu.
- W sumie racja. Ale jak sam wiesz, chociaż nie wiem skąd..
muszę..
- No tak – ścisnął jej rękę, przy okazji oddając medalion –
W sumie szkoda, że brakuje tego kryształku.
- Jakiego ? – Domi zmarszczyła brwi. Przyjrzała się i zobaczyła
brak małego diamencika na krawędzi medalionu, miał nietypowy kształt, który
kojarzył się dziewczynie z czymś…
- Tego – Blondyn zamknął oczy rozkoszując się ostatnimi
promieniami słońca i bliskością ważnej dla niego osoby. Prowadzony jakąś dziwną
siłą zebrał odwagę na wyznanie – Domi, ja.. Ja cię bardzo lubię, już od
pierwszej klasy, kiedy pisaliśmy te kartki i ja, znaczy ty ! Jesteś dla mnie
bardzo ważna, czy.. czy chciałabyś ze mną być, no chodzić ? Czy coś do mnie
czujesz..? – Spojrzał z nadzieją na.. Na trawę !? Zwrócił wzrok w kierunku
zamku gdzie znikała właśnie rudowłosa. Wstał i kopnął jakiś kamień. Był zły, że
go tak olała, oraz, że poszło mu tak nieudolnie. Chciał śmiać się i płakać.
Była dla niego taka ważna.. Spojrzał na ciemniejące z każdą chwilą jezioro, w
myślach pragną tylko tej jednej dziewczyny. Ale nie zawsze wszystko można mieć,
postanowił cieszyć się jej przyjaźnią. Spacerkiem zaczął wracać do zamku,
widział jak na błoniach Mat i Luc zabawiali dziewczyny, mieli ich na pęczki.
Tak samo jak Roxy, chłopaków. A on głupi czekał tylko na jedną rudą dziewczynę.
Nie była idealna ale właśnie jej wady tworzyły jego marzenie. Kochał tą małą
wesołą, roztrzepaną dziewczynkę, jak i poważną, smutną.. Dominique.
***
Wpadła do komnat Any ignorując pytające spojrzenia
blondynki. Dopadła swojego kufra i zaczęła go przeczesywać. Nie wiedziała gdzie
ma różdżkę, liczyło się tylko znalezienie małego diamencika, który znalazła
kiedyś w rzece, wiedziała, że to nie przypadek, już wtedy wiedziała ! Przeszukując
najgłębsze zakamarki kufra, błagała wszelkie niebiosa, Merlina a nawet Sklątki
gajowego, byleby znaleźć zgubę. Jakby w amoku wyrzucała rzeczy, nie słuchała
Anastsii, nie zważała na nic. Po kilkunastu minutach od zniknięcia blondynki,
znalazła go. Leżał niepozornie, mały i zakurzony. Pośpiesznie wyczyściła
diamencik i ściskając medalion, włożyła go na miejsce. Zajarzył się jasnym
blaskiem i ukazało się otwarcie.
- Błagam..błagam.. proszę..
– Szeptała Dominique.
Drżącymi palcami otworzyła swój skarb, umieszczone w nim
były dwa magiczne zdjęcia. Na jednym z nich była blondynka a na drugim
brunetka, obie oszałamiająco piękne i w wieku około siedemnastu lat. Pierwsza
miała długie srebrno blond włosy, proste białe zęby i ciemno niebieskie oczy.
Można powiedzieć, że lśniła. Druga o kruczo czarnych krótkich włosach,
brązowych oczach i opalonej cerze, zalotnie uśmiechała się do fotografa, raz po
raz posyłając całusy, w przeciwieństwie do drugiej która patrzyła z lekką
wyższością, ale szczerze się uśmiechała i puszczała oczka.
Myśli Dominique były rozbiegane, któraś z nich mogła być
jej mamą, ciocią, mamą chrzestną.. Lub obie były całkowicie obce… W końcu żadna
nie byłą ruda, ani nie miała wypłowiałych szarych oczu, w których trudno było
doszukać się dawnego błękitu. Z tęsknotą spojrzała na szczęśliwe kobiety i po
jej policzkach popłynęły łzy. Tak właśnie zastały ją przyjaciółki które wpadły
nagle do komnat Anastasii, o których nie powinny wiedzieć. Stały jak wryte
podziwiając wynik pracy tornada o nazwie „Dominique”. Gdy się otrząsnęły,
zaczęły uspokajać i pocieszać przyjaciółkę.
- To nie jest przypadkiem ciocia Fleur ? – Szepnęła
Lilyanne.
- Ccc..o? – Domi spojrzała na nią z miną człowieka, który
czekał na wyrok.
- Fleur Weasley ! No tak ! – Powiedziała Roxy – Drugiej nie
znam.
- Powiedzcie mi o niej..
- Hm.. Więc..
- Nie zaczyna się zdania od więc – Wtrąciła Lily.
- Zaczęłam od Hmm.. !
- Nie !
- Tak !
- WIĘC. To jest nasza ciocia, ma razem z wujkiem Billem
dwójkę dzieci. Nie znamy jej za bardzo, bo mieszkają nad morzem w muszli.
Rzadko przyjeżdżają..
- Myślcie, że znała tą.. – Wskazała palcem na brunetkę.
- Zapytajmy ją, można ją ściągnąć do Hogsmade w tempie
natychmiastowym ! A same pójdziemy przez jedno z przejść – Zaproponowała Lily.
Widząc przychylne spojrzenia przyjaciółek, decydowała dalej – Ja pójdę po mapę
i niewidkę, wy wyślijcie wiadomość patronusem i spotkamy się na pierwszym
piętrze.
***
Dziewczyny weszły do „kociołka”, najlepszej knajpki w
miasteczku. Przeszukiwały wzrokiem knajpkę, aż natrafiły na parę, siedzieli do
dziewczynek tyłem, ale już po włosach można było rozpoznać niejaką Fleur. Alice
i Domi skinęły głowami i usiadły, a Roxy i Lily zaczęły się witać i wymieniać
uprzejmości. Po tej jakże niewygodnej czynności dziewczynki przeszły do
konkretów.
- Ciociu, czy znasz jakąś Dominique ?
- Znałam – Fleur się zmieszała a jej wzrok od razu
posmutniał – Zginęła na wojnie.
-Och, przepraszam.. – Również Roxy się zmieszała ale nie
poddawała się – A miała jakiegoś męża, dziecko, rodzinę..?
- Miała narzeczonego ale on również zginął – Mimo, że była
smutna, ciągle pozostawała w niej nutka wyższości i godności. Dziewczyny
sprawiały wrażenie, jakby to ignorowały, ale Domi czuła się gorsza, nic nie
warta. Bo jak się może czuć brzydka szlama w towarzystwie ślicznej arystokratki
? Dokładnie tak jak Dominique teraz – A tak właściwie czemu pytacie ?
- To chyba należy do pani.. – Domi położyła medalion na
stół i nie mogąc znieść zażenowania i rozczarowania wyszła z lokalu. Szła
ciemnymi uliczkami miasteczka powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie dość,
że jej jedyna nadzieja na znalezienie kogoś bliskiego upadła, to jeszcze
zraniła przyjaciela uciekając bez pożegnania.
Swe kroki skierowała do tajemniczej części Hogsmade, Nigdy
się tam nie zapuszczała. Przeszła przez ciemny wąski korytarzyk i zobaczyła dwa
rozgałęzienia, wybrała prawe. Zwinnie wspięła się po schodkach i za zdziwieniem
odnotowała, że znalazła się na cmentarzu. Było tu ciemno, szare i białe
nagrobki sprawiały wrażenia żywych, nazwiska i daty przytłaczały. Zniszczone
zabytkowe aniołki, jakby wodziły wzrokiem za dziewczyną. Idealną ciszę przerwał
urwany szloch. Rudowłosa niewiele myśląc skierowała się do jego źródła. W poświacie
księżyca ujrzała kobietę, o jakby białych włosach.. Podchodząc bliżej poznała w
niej Fleur. W lekkim oddaleniu stał rudy mężczyzna. W mroku jego twarz, przez
którą przebiegała blizna wyglądała niezwykle drapieżnie. Blondynka klęczała na
ziemi przed pomnikiem przedstawiającym aniołka. Jedynymi słowami wyrytymi na rzeźbie
były „nasz aniołek”.
- Niech się pani nie załamuje, nie tylko pani kogoś
straciła.. – Dominique przerwała ciszę – To jeszcze nie koniec świata, to
dopiero jego początek. Musimy wciąż iść dalej, nie patrząc na przeszłość..
- Nie jesteś matką, nie możesz mnie zrozumieć.
- Nie udaję, ze wiem co pani czuje. Bo nie wiem. O wojnie
wiem tylko z książek.. swoją drogą przepraszam, że przerwałam.
- Zaczekaj.. – Szepnęła kobieta, której ciałem wstrząsnął
ledwo tłumiony szloch.
Kochanie ty moje wiesz jak j Cie kocham no? *O*
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały <33333333
Nie mam zastrzeżeń <33333333
Pisajjj kolejnyyy <3333333
To jest świetne! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńpodoba mi się wyglą bloga, jak tylko znajdę wolną chwilę to zabiorę się za czytanie ;) dam znać co i jak... ^^ Teraz chciałabym zaprosić cię do mnie ;) http://hope-love-truth.blogspot.com/ pojawił się prolog, może cię zainteresuje. xx
OdpowiedzUsuń