piątek, 4 stycznia 2013

12. Zły dzień.


„Ale też w jakiś sposób zdesperowana. Może wybuchała zbyt głośnym śmiechem, a może jej uśmiech był zbyt nieobecny.
Osaczona

Trzynastego września Dominique wstała z łóżka lewą nogą, nie wierzyła w przesądy ale miała złe przeczucia. Dziewczynka rozejrzała się po dormitorium, dziewczyn już nie było. Po chwili jej wzrok spoczął na zegarze, za 20 minut miała rozpocząć się lekcja. Czemu dziewczyny jej nie obudziły ?! Biegnąc do Wielkiej Sali Domi wiedziała, że to będzie zły dzień. Wpadła z hukiem do pomieszczenia i pobiegła na swoje miejsce, w momencie gdy usiadła, ze stołu zniknęło jedzenie. Czekały na nią trzy listy. Nie miała czasu ich czytać, chciała biec na lekcję, ale zatrzymał ją nowy dyrektor, wciąż traktowała go jak opiekuna gryfonów ale pieczę na domem lwa przejęła nowa profesorka OPCM.
- Czy mogłabyś udać się ze mną do mojego gabinetu ?
-Ja nic nie zrobiłam, ja tylko zaspałam, a dziewczyny..- Zaczęła tłumaczyć Domi. Na co dyrektor uśmiechną się jakby smutno.
- Wszystko wyjaśnimy na miejscu.
Przeszli kilka korytarzy, a Domi irytowała się, że nie korzystają z tajnych przejść ale dręczona niepewnością milczała. Wiedziała, że Profesor Jerome przygląda jej się badawczo, gdy weszli do gabinetu, dziewczynka zauważyła czekającą profesor Endcurouh. Ruda usiada przed profesorem, czekając na.. właściwie nie wiedziała czego się spodziewać. Poczuła ręce profesorki na ramionach.
- Dominique, dostałaś dzisiaj jakieś listy ? – Spytał profesor poważnym tonem. Dziewczynka kiwnęła głową –Mógłbym je zobaczyć ?
Dziewczynka bez słowa podała profesorowi korespondencję, czekając. Oglądał po woli każdą z kopert.
- Czy może pan w końcu powiedzieć o co chodzi ? – Szepnęła ledwo słyszalne dziewczynka.
- Moja droga… Twoja babcia nie żyje,  podejrzewamy zaklęcie niewybaczalne..
Twarz dziewczynki zmieniła się lekko, z niepewnej na maskę, która nie wyraża żadnych uczuć. To śmieszne, że umiała panować nad sobą tak dobrze tylko dlatego, że nie chciała tracić przyjaciółek, które i tak traciła. Wyrwana z rozmyślań kiwnęła głową ponownie.
- Tutaj masz kopię testamentu oraz akt zgonu, list adresowany Ciebie w wypadku jej śmierci oraz list z magicznego domu dziecka. Czy mogę Ci jakoś pomóc ?
Widząc pusty wzrok byłej podopiecznej, profesor czuł się winny. Opiekunka gryfonów objęła dziewczynkę, która nie protestowała i odprowadziła do wieży Gryfonów. Tak Domi samotnie usiadła na łóżku i pozwoliła sobie na kilka łez, które zamieniły się w kilka godzin ciągłego płaczu. Gdy skończyły jej się łzy nie czuła nic, nie czuła złości, ani gniewu, ani nawet smutku. Jedynie odrętwienie. Sięgnęła po listy, pierwszy z ministerstwa. Babcia przepisała jej wszystko, a oni przelali to do Gringota , dołączony był kluczyk. Akt zgonu od razu odrzuciła. Następnie sięgnęła po list z domu dziecka, informował, że na wakacje i zależnie od upodobania święta, będzie mieszkała w czarodziejskim sierocińcu. Nie skupiała się nad nim za bardzo. Też go odrzuciła. Na koniec zostawiła list od babci.
Droga Domi..
 Przepraszam Cię kochanie za to co teraz przeczytasz i pamiętaj, że zawsze byłaś, jesteś i będziesz moją kochaną wnusią. Kłamałam, przez te wszystkie lata. Wcale nie jestem Twoją biologiczną babką. Teraz napiszę Ci całą historię. Klarysa i Henry ( mój syn i jego żona ) oraz ich córeczka Amanda zostali zamordowani. Rozpaczałam, starsza pani, której odebrano wszystko.. Którejś nocy usłyszałam płacz dziecka.  Leżałaś na moim progu i tak przypominałaś Amandę.. Zaopiekowałam się Tobą, wmawiając wszystkim, nawet sobie, ze jesteś właśnie moją wnusią. Nie było przy tobie żadnego listu, tylko ten medalion. Z tyłu wyryte jest Dominique. Więc tak cię nazwałam…
Przepraszam kochana, że dowiadujesz się w ten sposób ale dla mnie jesteś wnuczką. Dla mnie jesteś wszystkim i o ile mnie nie znienawidzisz, zastanę z Tobą zawsze w Twoim serduszku. Bałam się odrzucenia, dlatego zwlekałam, proszę wybacz błąd starszej pani..
Twoja Babcia.
Po raz kolejny Domi odrzuciła kartkę za siebie i płakała. Czyli, że jej rodzice pewnie jej nie chcieli. Zostawili ją na progu, niechcianą.. Nie czuła już nic do kobiety która zwała się jej babcią przez te wszystkie lata. Nie czuła nic oprócz pustki i nienawiści. Poszła w stronę ubikacji i spojrzała w lustro. Zobaczyła tam siebie, jej rozczochrane marchewkowe włosy wyglądały jak gniazdo, czerwone od płaczu oczy kontrastowały z bladą cerą. A sińce pod oczami dopełniały okropnego wizerunku. Domi wzięła zimny prysznic i doprowadziła się do porządku, założyła swoją dobrze wyćwiczoną maskę i weszła do dormitorium. Usiadła na łóżku z książką i zapadła się w świat „Transmutacji dla mistrzów” . Po nieokreślonym czasie do dormitorium wpadły roześmiane dziewczyny, widząc swoją przyjaciółkę, która po raz kolejny uczyła się, Roxy nie mogła powstrzymać komentarza.
- Może byś do ludzi poszła a nie ciągle w książkach, a potem dziwisz się, ze cię kujonem nazywają..
- Przeszkadza ci to? – Wychrypiała Domi zwijając ręce w pięści.
- Spokojnie, uważam tylko, ze powinnaś nadrabiać charakterem..
- Nie musisz mi po raz kolejny mówić, że jestem gorsza od Ciebie ! – Krząknęła Domi wstając.
- Ale jesteś ! Spójrz na Siebie !
- Co ja cię wgl. Obchodzę ?!
- Kradniesz mi tlen z dormitorium ! – Roxanne zaśmiała się zimno. Już dawno w obu dziewczynach  tłamsiły się emocje.
- IRATUS ! – Domi, rzuciła w Roxy zaklęciem, które zadaje taki ból w jakim stanie jest osoba rzucająca. Zaklęcie tylko musnęło dziewczynę, a ta już i tak upadła na ziemię ciążo oddychając.  Rudowłosa patrzyła na to pustym wzrokiem, pozwoliła żeby zaklęcia koleżanek w nią uderzyły. Lily wysłała upiorogacka, Roxy proste zaklęcie tnące, a Ali zaklęcie bijące. Pod wpływem takiej mieszanki, dziewczynka zatoczyła się i upadła, lecz dalej pozostała niewzruszona. Jej „przyjaciółki” wyszły obrzucając ja pogardliwymi spojrzeniami. Gdy doszła do siebie, podczołgała się do Mapy, którą miała Lily i mocnym zaklęciem wymazała swoją obecność ze skrawka pergaminu. Do peleryny przyczepiła różową nitkę i zamknęła kufer. Spakowała swoje rzeczy, pozostawiając wszystkie prezenty jakie dostała od dziewczyn na łóżku i rzucając na siebie i swój kufer zaklęcie kameleona wyszła z wieży Gryfonów. Przechodząc zauważyła dziewczyny z bliźniakami i Michaelaem. Bardzo chciała porozmawiać z blondynem ale zrozumiała, że czysto krwisty czarodziej to nie jej „liga”. Nie miała pomysłu gdzie mogłaby się udać więc  poszła na opuszczony korytarz na siódmym piętrze. Tam usiadła na parapecie i pogrążyła się w cichej rozpaczy. Straciła wszystkich, więc po co dalej żyć ? Nie wiedziała. Nic o sobie nie wiedziała.
- Kim jestem ? – Szepnęła w ciemność.
- Cierpisz – Usłyszała znikąd –Wszak czemu?
Był to melodyjny głos, taki spokojny, piękny i.. smutny. Domi zeszła z parapetu i stanęła przed obrazem. Różdżką go oczyściła. Przedstawiał młodą dziewczynę, może w jej wieku, może nie. Siedziała na ławeczce nad rzeką, w tle padał deszcz. Ona sama była ubrana w piękna suknię, jakby z całkowicie innej epoki. Była blada, tak jak Domi. Miała wielkie zielone oczy i niewielkie różowe usta. Blond włosy miała spięte w ciasny kok. Była śliczna, ale z jej oczu zioną smutek.
- A ty czemu jesteś smutna ? – Zapytała ruda, chcąc uniknąć odpowiedzi. Dama spojrzała wyniośle w jej oczy, uśmiechnęła się smutno i zgrabnie odeszła w stronę deszczu.
Cóż za ironia, pomyślała dziewczynka, brak zgrabności, kolejny punkt na mojej liście „ w czym jestem gorsza od innych” . Nie chcąc stać jak kołek poszła w stronę wierzy astronomicznej. Będąc na jej szczycie czuła się wolna. Przymknęła oczy czując wiatr na twarzy. Wyobraziła sobie, że jest ładną dziewczyną, ma przyjaciółki i chłopaka, w ma normalną rodzinę. Ale gdy otworzyła oczy spotkają zawód. Poważnie zaczęła rozmyślać nad samobójstwem, nie bała się śmierci. Bała się co będzie dalej. Jej bab.. Kobieta która ją wychowała wyznawała katolicyzm, ale Domi była raczej ateistką, chociaż bała się, że piekło gdzieś tam jest, to co za różnica czy trafi tam teraz czy za kilka lat. Podeszła do barierki i wychyliła się, zamknęła oczy, rozłożyła ręce i przeniosła ciężar ciała, poczuła jednak szarpnięcie. Otworzyła oczy i zobaczyła, że jej sweter zaczepił się o barierkę.
Kolejna pozycja na liście, nie potrafię się nawet zabić..
Usiadła na kamiennej podłodze i zaczęła się histerycznie śmiać, po policzkach płynęły gorące łzy a ona zwijała się ze śmiechu. W takim stanie zastała ją opiekunka Gryfonów.
- Co tu robisz ?
- Stwierdzam, że hi hi nie umiem się zabić.
- Dlaczego nie jesteś w dormitorium ?
- Bo hi hi moje współ. Hi hi lokatorki stwardziły, ze zbieram im hi hi cenny tlen – Odpowiadała Domi nie mogąc powstrzymać chichotu .
- Piłaś coś ?
- Nie hi hi zapomniałam o jedzeniu nawet Hi hi. Ale to zabawne, po co ja pani to mówię, pani nawet aury nie ma hi hi głupia wiewiórka ma aurę a pani nie hi hi. To spierniczone genetycznie? Hihi.
- Skąd to wiesz ? Zresztą sama też nie masz.. – Profesorka była szczerze zdziwiona.
- Chcesz aury ? Masz aurę hi hi -  Dziewczynka zdjęła osłony oklumencji oraz maskę uczuć i bariery aury, a magia zwarta w ciele dziewczynki wystrzeliła zwalając profesorkę z nóg – Hihi. Ale ma pani minę ! Hihi Jakbym powiedziała pani, ze profesor Jerome jest kobietą ! Hihi.. Ale się nie martwi nie jest, ale myślę, ż jakby był, to byłby lesbijką, a wie pani dlaczego lesbijki to lesbijki a nie na przykład gruszki ? Hihi. To ciekawa historia a zaczyna się od wysypy.. – Domi gadała jak najęta aż z powodu uwolnienia całej aury w takim stanie, straciła przytomność. Profesorka przyjęła to z ulgą. Zaniosła dziewczynkę do swoich kwater i pozostawiła aby odpoczęła. Była nieprzytomna przez dwa dni, aż obudziła się. By to już późny wieczór. Leżała wpatrując się w sufit, po jej policzku spłynęła samotna łza.
Rozejrzała się. Była w niewielkiej sypialni. Jedno duże, wygodne łóżko, szafka nocna i dwie pary drzwi. Pokój był ciemny ale przytulny. Wyszła z łóżka i skierowała się do jednych z drzwi okazały się łazienką, wyłożoną beżowymi płytkami. Dziewczynka nawet nie spojrzała w lustro. Przeszła przez drugie drzwi i zastała tam profesorkę.
- Przepraszam – Wyszeptała.
Tamta się tylko uśmiechnęła  i pokazała Domi miejsce na krzesełku pod ścianą, sama podeszła do drugiego końca pokoju i uwolniła własną aurę. Była wieka i przytaczająca. O ile twierdziła, że profesor Jerome jest potężny,  to przy opiekunce Gryfonów wypada jak wiewiórka.
- Domi, czy wrócisz do dormitorium ? – Zapytał z troską kobieta, gdy ponownie schowała aurę.
- Dam radę pani profesor.
- A co powiesz na dodatkowe lekcje, ale już po świętach ?- Spytała kobieta
- Z chęcią, czy. Czy mogę iść ?
- Oczywiście ale uważaj..
Dziewczynka znowu skierowała się na siódme piętro, jej kufer stał nieruszony. Usiadła na nim i zwróciła twarz na obraz.
- A tak w ogóle to Domi jestem..
- Miło mi – Dziewczyna na obrazie kiwnęła głową – Jam Virginia Anastasia Hufflepuff.
- Jam szlamowata Dominique nie mam nawet drugiego imienia ani  nazwiska.. Dominique- Przedstawiła się bardziej dostojnie ruda – Czyli jesteś związana z jedną z założycielek..?
- Wciąż zajmuję się oczekiwaniem na twą odpowiedź o pani – Wypowiedziała dziewczyna i ponownie odeszła w stronę deszczu. Z kolei Domi poszła do pokoju życzeń. Musi gdzieś mieszkać, czyż nie ?

4 komentarze:

  1. Jezuuuu :C
    Jaki smutaśny rozdział no :C
    Dlaczego wszyscy na raz się od niej odwrócili?
    Co z nią jest nie tak? :C
    Weź już pisz kolejny no :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu, rycze. Tak bardzo polubiłam charakter jej babci. A Roxy przesadziła. Domi załamana, a one jeszcze ją tak dobijają. Serio, musisz pisać dalej.. Co teraz Domi zrobi? ;o ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chce wieeeeeeceeeeeeeeeeeeej!!!!!! :) Boski :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz dziewczynio jak najwiecej! <3

    OdpowiedzUsuń