„Ale też w jakiś
sposób zdesperowana. Może wybuchała zbyt głośnym śmiechem, a może jej uśmiech
był zbyt nieobecny.”
Osaczona
Trzynastego
września Dominique wstała z łóżka lewą nogą, nie wierzyła w przesądy ale miała
złe przeczucia. Dziewczynka rozejrzała się po dormitorium, dziewczyn już nie
było. Po chwili jej wzrok spoczął na zegarze, za 20 minut miała rozpocząć się
lekcja. Czemu dziewczyny jej nie obudziły ?! Biegnąc do Wielkiej Sali Domi
wiedziała, że to będzie zły dzień. Wpadła z hukiem do pomieszczenia i pobiegła
na swoje miejsce, w momencie gdy usiadła, ze stołu zniknęło jedzenie. Czekały
na nią trzy listy. Nie miała czasu ich czytać, chciała biec na lekcję, ale
zatrzymał ją nowy dyrektor, wciąż traktowała go jak opiekuna gryfonów ale
pieczę na domem lwa przejęła nowa profesorka OPCM.
- Czy
mogłabyś udać się ze mną do mojego gabinetu ?
-Ja nic nie
zrobiłam, ja tylko zaspałam, a dziewczyny..- Zaczęła tłumaczyć Domi. Na co
dyrektor uśmiechną się jakby smutno.
- Wszystko
wyjaśnimy na miejscu.
Przeszli
kilka korytarzy, a Domi irytowała się, że nie korzystają z tajnych przejść ale
dręczona niepewnością milczała. Wiedziała, że Profesor Jerome przygląda jej się
badawczo, gdy weszli do gabinetu, dziewczynka zauważyła czekającą profesor
Endcurouh. Ruda usiada przed profesorem, czekając na.. właściwie nie wiedziała
czego się spodziewać. Poczuła ręce profesorki na ramionach.
- Dominique,
dostałaś dzisiaj jakieś listy ? – Spytał profesor poważnym tonem. Dziewczynka kiwnęła
głową –Mógłbym je zobaczyć ?
Dziewczynka
bez słowa podała profesorowi korespondencję, czekając. Oglądał po woli każdą z
kopert.
- Czy może
pan w końcu powiedzieć o co chodzi ? – Szepnęła ledwo słyszalne dziewczynka.
- Moja droga…
Twoja babcia nie żyje, podejrzewamy
zaklęcie niewybaczalne..
Twarz dziewczynki
zmieniła się lekko, z niepewnej na maskę, która nie wyraża żadnych uczuć. To
śmieszne, że umiała panować nad sobą tak dobrze tylko dlatego, że nie chciała
tracić przyjaciółek, które i tak traciła. Wyrwana z rozmyślań kiwnęła głową
ponownie.
- Tutaj masz
kopię testamentu oraz akt zgonu, list adresowany Ciebie w wypadku jej śmierci
oraz list z magicznego domu dziecka. Czy mogę Ci jakoś pomóc ?
Widząc pusty
wzrok byłej podopiecznej, profesor czuł się winny. Opiekunka gryfonów objęła dziewczynkę,
która nie protestowała i odprowadziła do wieży Gryfonów. Tak Domi samotnie usiadła
na łóżku i pozwoliła sobie na kilka łez, które zamieniły się w kilka godzin
ciągłego płaczu. Gdy skończyły jej się łzy nie czuła nic, nie czuła złości, ani
gniewu, ani nawet smutku. Jedynie odrętwienie. Sięgnęła po listy, pierwszy z
ministerstwa. Babcia przepisała jej wszystko, a oni przelali to do Gringota ,
dołączony był kluczyk. Akt zgonu od razu odrzuciła. Następnie sięgnęła po list
z domu dziecka, informował, że na wakacje i zależnie od upodobania święta,
będzie mieszkała w czarodziejskim sierocińcu. Nie skupiała się nad nim za
bardzo. Też go odrzuciła. Na koniec zostawiła list od babci.
Droga Domi..
Przepraszam Cię kochanie za to co teraz
przeczytasz i pamiętaj, że zawsze byłaś, jesteś i będziesz moją kochaną wnusią.
Kłamałam, przez te wszystkie lata. Wcale nie jestem Twoją biologiczną babką.
Teraz napiszę Ci całą historię. Klarysa i Henry ( mój syn i jego żona ) oraz
ich córeczka Amanda zostali zamordowani. Rozpaczałam, starsza pani, której
odebrano wszystko.. Którejś nocy usłyszałam płacz dziecka. Leżałaś na moim progu i tak przypominałaś
Amandę.. Zaopiekowałam się Tobą, wmawiając wszystkim, nawet sobie, ze jesteś
właśnie moją wnusią. Nie było przy tobie żadnego listu, tylko ten medalion. Z
tyłu wyryte jest Dominique. Więc tak cię nazwałam…
Przepraszam kochana, że dowiadujesz się
w ten sposób ale dla mnie jesteś wnuczką. Dla mnie jesteś wszystkim i o ile
mnie nie znienawidzisz, zastanę z Tobą zawsze w Twoim serduszku. Bałam się
odrzucenia, dlatego zwlekałam, proszę wybacz błąd starszej pani..
Twoja Babcia.
Po raz
kolejny Domi odrzuciła kartkę za siebie i płakała. Czyli, że jej rodzice pewnie
jej nie chcieli. Zostawili ją na progu, niechcianą.. Nie czuła już nic do
kobiety która zwała się jej babcią przez te wszystkie lata. Nie czuła nic
oprócz pustki i nienawiści. Poszła w stronę ubikacji i spojrzała w lustro.
Zobaczyła tam siebie, jej rozczochrane marchewkowe włosy wyglądały jak gniazdo,
czerwone od płaczu oczy kontrastowały z bladą cerą. A sińce pod oczami dopełniały
okropnego wizerunku. Domi wzięła zimny prysznic i doprowadziła się do porządku,
założyła swoją dobrze wyćwiczoną maskę i weszła do dormitorium. Usiadła na łóżku
z książką i zapadła się w świat „Transmutacji dla mistrzów” . Po nieokreślonym czasie
do dormitorium wpadły roześmiane dziewczyny, widząc swoją przyjaciółkę, która
po raz kolejny uczyła się, Roxy nie mogła powstrzymać komentarza.
- Może byś
do ludzi poszła a nie ciągle w książkach, a potem dziwisz się, ze cię kujonem
nazywają..
- Przeszkadza
ci to? – Wychrypiała Domi zwijając ręce w pięści.
- Spokojnie,
uważam tylko, ze powinnaś nadrabiać charakterem..
- Nie musisz
mi po raz kolejny mówić, że jestem gorsza od Ciebie ! – Krząknęła Domi wstając.
- Ale jesteś
! Spójrz na Siebie !
- Co ja cię
wgl. Obchodzę ?!
- Kradniesz
mi tlen z dormitorium ! – Roxanne zaśmiała się zimno. Już dawno w obu dziewczynach
tłamsiły się emocje.
- IRATUS ! – Domi, rzuciła w Roxy zaklęciem,
które zadaje taki ból w jakim stanie jest osoba rzucająca. Zaklęcie tylko
musnęło dziewczynę, a ta już i tak upadła na ziemię ciążo oddychając. Rudowłosa patrzyła na to pustym wzrokiem,
pozwoliła żeby zaklęcia koleżanek w nią uderzyły. Lily wysłała upiorogacka,
Roxy proste zaklęcie tnące, a Ali zaklęcie bijące. Pod wpływem takiej
mieszanki, dziewczynka zatoczyła się i upadła, lecz dalej pozostała niewzruszona.
Jej „przyjaciółki” wyszły obrzucając ja pogardliwymi spojrzeniami. Gdy doszła
do siebie, podczołgała się do Mapy, którą miała Lily i mocnym zaklęciem
wymazała swoją obecność ze skrawka pergaminu. Do peleryny przyczepiła różową
nitkę i zamknęła kufer. Spakowała swoje rzeczy, pozostawiając wszystkie
prezenty jakie dostała od dziewczyn na łóżku i rzucając na siebie i swój kufer
zaklęcie kameleona wyszła z wieży Gryfonów. Przechodząc zauważyła dziewczyny z
bliźniakami i Michaelaem. Bardzo chciała porozmawiać z blondynem ale zrozumiała,
że czysto krwisty czarodziej to nie jej „liga”. Nie miała pomysłu gdzie mogłaby
się udać więc poszła na opuszczony
korytarz na siódmym piętrze. Tam usiadła na parapecie i pogrążyła się w cichej rozpaczy.
Straciła wszystkich, więc po co dalej żyć ? Nie wiedziała. Nic o sobie nie
wiedziała.
- Kim jestem
? – Szepnęła w ciemność.
- Cierpisz –
Usłyszała znikąd –Wszak czemu?
Był to
melodyjny głos, taki spokojny, piękny i.. smutny. Domi zeszła z parapetu i stanęła
przed obrazem. Różdżką go oczyściła. Przedstawiał młodą dziewczynę, może w jej
wieku, może nie. Siedziała na ławeczce nad rzeką, w tle padał deszcz. Ona sama była
ubrana w piękna suknię, jakby z całkowicie innej epoki. Była blada, tak jak Domi.
Miała wielkie zielone oczy i niewielkie różowe usta. Blond włosy miała spięte w
ciasny kok. Była śliczna, ale z jej oczu zioną smutek.
- A ty czemu
jesteś smutna ? – Zapytała ruda, chcąc uniknąć odpowiedzi. Dama spojrzała wyniośle
w jej oczy, uśmiechnęła się smutno i zgrabnie odeszła w stronę deszczu.
Cóż za ironia,
pomyślała dziewczynka, brak zgrabności, kolejny punkt na mojej liście „ w czym
jestem gorsza od innych” . Nie chcąc stać jak kołek poszła w stronę wierzy
astronomicznej. Będąc na jej szczycie czuła się wolna. Przymknęła oczy czując
wiatr na twarzy. Wyobraziła sobie, że jest ładną dziewczyną, ma przyjaciółki i
chłopaka, w ma normalną rodzinę. Ale gdy otworzyła oczy spotkają zawód.
Poważnie zaczęła rozmyślać nad samobójstwem, nie bała się śmierci. Bała się co
będzie dalej. Jej bab.. Kobieta która ją wychowała wyznawała katolicyzm, ale
Domi była raczej ateistką, chociaż bała się, że piekło gdzieś tam jest, to co
za różnica czy trafi tam teraz czy za kilka lat. Podeszła do barierki i
wychyliła się, zamknęła oczy, rozłożyła ręce i przeniosła ciężar ciała, poczuła
jednak szarpnięcie. Otworzyła oczy i zobaczyła, że jej sweter zaczepił się o
barierkę.
Kolejna
pozycja na liście, nie potrafię się nawet zabić..
Usiadła na
kamiennej podłodze i zaczęła się histerycznie śmiać, po policzkach płynęły
gorące łzy a ona zwijała się ze śmiechu. W takim stanie zastała ją opiekunka
Gryfonów.
- Co tu
robisz ?
-
Stwierdzam, że hi hi nie umiem się zabić.
- Dlaczego
nie jesteś w dormitorium ?
- Bo hi hi moje
współ. Hi hi lokatorki stwardziły, ze zbieram im hi hi cenny tlen – Odpowiadała
Domi nie mogąc powstrzymać chichotu .
- Piłaś coś
?
- Nie hi hi
zapomniałam o jedzeniu nawet Hi hi. Ale to zabawne, po co ja pani to mówię,
pani nawet aury nie ma hi hi głupia wiewiórka ma aurę a pani nie hi hi. To
spierniczone genetycznie? Hihi.
- Skąd to
wiesz ? Zresztą sama też nie masz.. – Profesorka była szczerze zdziwiona.
- Chcesz
aury ? Masz aurę hi hi - Dziewczynka
zdjęła osłony oklumencji oraz maskę uczuć i bariery aury, a magia zwarta w
ciele dziewczynki wystrzeliła zwalając profesorkę z nóg – Hihi. Ale ma pani
minę ! Hihi Jakbym powiedziała pani, ze profesor Jerome jest kobietą ! Hihi.. Ale
się nie martwi nie jest, ale myślę, ż jakby był, to byłby lesbijką, a wie pani
dlaczego lesbijki to lesbijki a nie na przykład gruszki ? Hihi. To ciekawa
historia a zaczyna się od wysypy.. – Domi gadała jak najęta aż z powodu
uwolnienia całej aury w takim stanie, straciła przytomność. Profesorka przyjęła
to z ulgą. Zaniosła dziewczynkę do swoich kwater i pozostawiła aby odpoczęła.
Była nieprzytomna przez dwa dni, aż obudziła się. By to już późny wieczór. Leżała
wpatrując się w sufit, po jej policzku spłynęła samotna łza.
Rozejrzała
się. Była w niewielkiej sypialni. Jedno duże, wygodne łóżko, szafka nocna i
dwie pary drzwi. Pokój był ciemny ale przytulny. Wyszła z łóżka i skierowała
się do jednych z drzwi okazały się łazienką, wyłożoną beżowymi płytkami. Dziewczynka
nawet nie spojrzała w lustro. Przeszła przez drugie drzwi i zastała tam profesorkę.
- Przepraszam
– Wyszeptała.
Tamta się
tylko uśmiechnęła i pokazała Domi miejsce
na krzesełku pod ścianą, sama podeszła do drugiego końca pokoju i uwolniła
własną aurę. Była wieka i przytaczająca. O ile twierdziła, że profesor Jerome
jest potężny, to przy opiekunce Gryfonów
wypada jak wiewiórka.
- Domi, czy
wrócisz do dormitorium ? – Zapytał z troską kobieta, gdy ponownie schowała aurę.
- Dam radę
pani profesor.
- A co
powiesz na dodatkowe lekcje, ale już po świętach ?- Spytała kobieta
- Z chęcią,
czy. Czy mogę iść ?
- Oczywiście
ale uważaj..
Dziewczynka
znowu skierowała się na siódme piętro, jej kufer stał nieruszony. Usiadła na
nim i zwróciła twarz na obraz.
- A tak w
ogóle to Domi jestem..
- Miło mi –
Dziewczyna na obrazie kiwnęła głową – Jam Virginia Anastasia Hufflepuff.
- Jam
szlamowata Dominique nie mam nawet drugiego imienia ani nazwiska.. Dominique- Przedstawiła się
bardziej dostojnie ruda – Czyli jesteś związana z jedną z założycielek..?
- Wciąż
zajmuję się oczekiwaniem na twą odpowiedź o pani – Wypowiedziała dziewczyna i
ponownie odeszła w stronę deszczu. Z kolei Domi poszła do pokoju życzeń. Musi
gdzieś mieszkać, czyż nie ?
Jezuuuu :C
OdpowiedzUsuńJaki smutaśny rozdział no :C
Dlaczego wszyscy na raz się od niej odwrócili?
Co z nią jest nie tak? :C
Weź już pisz kolejny no :C
Jezu, rycze. Tak bardzo polubiłam charakter jej babci. A Roxy przesadziła. Domi załamana, a one jeszcze ją tak dobijają. Serio, musisz pisać dalej.. Co teraz Domi zrobi? ;o ;(
OdpowiedzUsuńJa chce wieeeeeeceeeeeeeeeeeeej!!!!!! :) Boski :*
OdpowiedzUsuńPisz dziewczynio jak najwiecej! <3
OdpowiedzUsuń