“Nie musimy już się obawiać sporów, konfliktów i problemów z samymi sobą i z innymi, ponieważ nawet gwiazdy wpadają na siebie, tworząc nowe światy. Dziś wiem, że TO JEST WŁAŚNIE ŻYCIE!”
Charles Chaplin
W
dormitorium pierwszorocznych gryfonek słychać było jedną panikującą dziewczynę.
Alice obudziła się najwcześniej, czyli o 7, musiały zdążyć na śniadanie, po
plany lekcji i jeszcze coś zjeść. A nie mogła obudzić dziewczyn. Nie znała też
odpowiedniego zaklęcia, więc po prostu wzięła z łazienki jakiś pojemniczek i
wylała wodę dziewczynom na głowy, zerwały się przestraszone, najpierw chciały
zabić Ali, ale potem postanowiły pozabijać się w drodze do łazienki, gdy we 3 o
to walczyły. Alice poszła do wielkiej Sali, szła za jakimś starszym gryfonem
żeby się nie zgubić. Tam dostała od prefekt naczelnej plan lekcji swój i dziewczyn,
wzięła kilka tostów i wróciła do wierzy za jakimiś dziewczynami, które wracały
po torby.
- Ali !
Gdzie ty byłaś ?!
- Byłam w
wielkiej Sali, mam dla was plany i jedzenie – Popatrzyła krytycznie na
dziewczyny z mokrymi włosami – Było na to jakieś zaklęcie..
- Siccatio capillus* - Powiedział Domi.
- No tak ! Siccatio capillus ! – Powiedziała
wskazując różdżką na głowę każdej z dziewczyn. Po chwili były gotowe. Miały 5
minut na znalezienie klasy. Miały teraz transmutację. Wybiegły z wierzy i
wyszły na korytarz.
- Którędy
teraz ?
- W lewo !
- W prawo !
- Biegniemy
prosto !
- Tam jest
ściana..
- Eee.. Lewo
!
Biegły przez
korytarze, schody i przejścia jakieś 15 minut, aż znów znalazły się przed
portretem grubej szpetnej babki. To jest grubej damy.
-
Przepraszam, nie wie pani może którędy do klasy transmutacji ? – Zapytała Ali
patrząc błagalnie swoimi wielkimi oczami, coś w stylu kota ze shreka ale
jeszcze lepiej.
- W prawo i
prosto.. Lalallala..
Dziewczyny
pokiwały głowami i jak najszybciej poleciały w tamtą stronę, nie żeby się
śpieszyły ale nie chciały słuchać jęków tej baby. To tak jakby ktoś jeździł
metalem po tablicy. W każdym razie biegły a za nimi szeptały portrety, jaka to
niewychowana młodzież, a co może jeszcze miały się zatrzymywać i każdym
pogadać, chociaż i tak są już grubo spóźnione. W końcu znalazły na drzwiach
nazwisko znienawidzonej przez Domi profesorki i wpadły do klasy.
- Jakie to niekulturalne ! Nie dość, ze spóźnione to
wchodzą bez kultury ! Minus 5 punktów za każdą ! A teraz mi wyjść z Sali i
wejść jeszcze raz ! – Wrzeszczała Mili.
Dziewczyny posłusznie wyszły. Zapukały w drzwi
najgłośniej jak umiały i weszły.
- Przepraszamy za spóźnienie, możemy już usiąść Panie profesor ?– Zapytała Domi specjalnie
przekręcając i akcentując ostatni wyraz.
- Najpierw mi odpowiedzcie na pytanie, jakim zaklęciem
przemienić kolor kubka z czarnego na biały ? Potter ? Weasley ? Carot ?
- Ee.. – Zaczęła Roxy, ale nie widziała co dalej
powiedzieć. Domi widziała triumfujące spojrzenie nauczycielki. Widziała, że dziewczyny,
nie wiedziały.
- A czemu mnie pani nie spytała ? – Postanowiła
odciągnąć jej uwagę od dziewczyn, w końcu i tak ma z nią na pieńku.
- Wiem, że czarodzieje z mugolskiej rodziny nie mieli styczności z magią i nie chcę cię
pogrążać. – Powiedziała szyderczo podkreślając to, że dziewczynka wywodzi się z takiej a
nie innej rodziny.
- Transfiguratus
albus* - Powiedziała Domi i usiadła. Za jej przykładem poszły złe i
zmieszane dziewczyny, im też profesoreczka nie przypadła do gustu.
- Taak. Idealny przykład pokazu chęci zaimponowania i pokazania,
że jednak coś się liczymy.. Tak ? – Spytała udawanym słodkim głosem – Ale to
tylko puste słowa.
- Transfiguratus
album- Powiedział Domi dotykając różdżką kubka. Zmienił on barwę na białą.
Bulstrode zacięło dosłownie na sekundę.
- Nie pozwoliłam jeszcze używać różdżki ! Minus 10
punktów i szlaban w sobotę o 17.
- Nie mam zamiaru oglądać pani okropnej twarzy i
słuchać pani piszczącego głosu dłużej niż muszę ! – Wykrzyczała Domi a w klasie
zaczął wiać wiatr, nie kontrolowała tego, powywracał on ławki Ślizgonów i
pchnął Mili na ścianę. Domi uśmiechnęła się na ten widok i lekko odetchnęła. Wiatr
ustał i zaczęło się kolejne piekło..
- Roven ! Marsz mi do swojego opiekuna ! Teraz !
- Z
przyjemnością – Domi uśmiechnęła się fałszywie i wyszła trzaskając drzwiami.
Pod klasą usiadła i łzy zaszkliły jej się w oczach, nie.! Nie będzie płakać..
Żeby jeszcze wiedziała kto jest jej opiekunem, a raczej opiekunem gryfonów.
Pewnie ją wyrzuci za tyle straconych punktów. A myślała, że znalazła swoje
miejsce, a jej „przyjaciółki” czy inni gryfoni nie wstawili się za nią, tylko
ci zieloni idioci się śmieli. Domi zebrała siłę i wstała. Postanowiła wejść do
jakiejś klasy i zapytać. Ale z klasy transmutacji wypadło 6 osób. Dosłownie
wypadło.
- Domi czekaj !
- Co wy tu robicie ?
- Oprócz opuszczania lekcji..
- kłótni z nauczycielką..
-Stracenia jakiś 30 punktów…
- I Gonienia cię..
- To nudy… - Mówili na przemian identyczni chłopcy, byli
niewysocy, szczupli i bladzi. Mieli brązowe włosy trochę rozczochrane i
opadające na ciemno brązowe oczy. Byli dosłownie identyczni, a w szkolnych
szatach nie do odróżnienia. A za nimi stał blondyn, miał budowę podobną do
bliźniaków ale odrobinę ciemniejszą cerę. Do tego ciemno niebieskie oczy.
Chociaż mieli dopiero po jedenaście lat, nie można było im powiedzieć, że są
brzydcy.
- Ja jestem Mtthew Lons..
- A ja Lucas Lons. –Przedstawili się bliźniacy – Ja
jestem ten przystojniejszy - dodał Lucas za co jego brat go klepną w ramię, że
aż wpadł na ścianę, obaj się wyszczerzyli i zaczęli lekko popychać.
- A ja jestem Michael Parret, chociaż i tak wszyscy
mówią Mike, więc jak chcecie – Powiedział i uśmiechną się niepewnie. Widać
było, że jest z nich najbardziej nieśmiały.
- My jesteśmy: Dmonique, Alice , Roxanne i Lilyanne –
Powiedziała Roxy wskazując nas po kolei.
- Wiecie może kto jest naszym opiekunem i czego uczy ?
- Jasne, to ten co na uczcie siedział obok McGonagall,
nazywa się Jerome Darseen. Uczy Obrony Przed Czarna Magią. Jest świetny.. Ale podobno też surowy..
Idziemy ? - Odpowiedział Mike.
- Jasne.. – Rzuciła Domi i zaczęła iść przed siebie.
- Eee.. To w tą stronę..
Gdy przeszli kilka korytarzy i trafili przed salę
OPCM-u dobre humory im wyparowały. Lekko zapukali w drzwi i czekali na proszę,
które nie nadchodziło, w zamian za drzwi otworzyły się i ukazał się w nich wysoki
brunet, od razu poczuli aurę mocy.
- Czemu nie jesteście na lekcjach.. ? – Zapytał
unosząc brew. Zaczęli się tłumaczyć jeden po drugim, ale on uciszył ich
podnosząc rękę i zmrużył oczy – Dominique, idź do mojego gabinetu i poczekaj
tam do końca tej lekcji, a wy idźcie pod salę następnej lekcji i
usprawiedliwcie koleżankę jakby się spóźniła.
Domi skierowała się do gabinetu profesora a reszta na
błonia, mieli teraz zielarstwo. Weszła do gabinetu, było to duże pomieszczenie,
utrzymane w kolorach bordu i złota. Były regały z mnóstwem książek i innych
ciekawych rzeczy, których Domi nigdy w życiu nie widziała, na jednej ścianie
były też nieprzyjemnie wyglądające bronie i napoje, od niektórych Domi wyczuwała
złą energię, jednocześnie ją przyciągały i odrzucały. Przestraszyła się,
wiedziała, że to wszystko jej wina, ale nie wiedziała jakie są zasady, w
mugolskiej szkole nauczyciele nie mogli bić uczniów, ale przecież ten zamek sam
w sobie jest stary i ma takie zwyczaje. Bo w innym wypadku po co nauczycielowi
byłyby takie rzeczy w gabinecie. Na samą myśl ile ten nauczyciel może mieć siły
zadrżała. Po praz pierwszy zapragnęła wrócić do domu. Ale postanowiła przyjąć
karę z godnością. Chociaż łudziła się, że jak będzie grzeczna to nic jej nie
zrobią, była w końcu jeszcze mała. Stanęła przy drzwiach ze spuszczoną głową,
co prawda na środku stało biurko a przed nim dwa fotele ale nie chciała się
pogrążać. Po kilku minutach, które były dla niej wiecznością do gabinetu wszedł
nauczyciel, spojrzał na Domi zimnym wzrokiem.
- Więc co się stało ?
- Przepraszam profesorze, naprawdę nic się nie stało,
tylko miałam mały konflikt z profesorką.
- Tak więc czemu pół klasy wyszło z zajęć ? I
zdemolowałaś klasę. Profesorka wszystko
mi już powiedziała.
- Ona kłamie !
- Tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym to
sprawdził ? Spójrz na mnie.
- Dobrze profesorze.
Dominique podniosła wzrok i napotkała oczy profesora,
błyszczały dziwnymi iskrami i były bardzo ciemne, wręcz czarne. A mogłaby
przysiąc, że wcześniej miały orzechowy odcień. Nagle poczuła się dziwnie jakby
moc profesora chciała jej zrobić krzywdę, poczuła nagły ból głowy i jakby jakaś
macka chciała jej się wedrzeć do myśli. Jakby ją chciała pozbawić wszystkiego..
Cała silą woli odepchnęła ja i spuściła wzrok na swoje stopy. Lecz gdy
usłyszała huk wzniosła wzrok i zobaczyła, że jej profesor uderzył w
przeciwległą ścianę. Widziała, że to jej wina, teraz to już po niej. Jej
profesor wściekły podniósł się z ziemi, rzucił na nią zaklęcie immobilus i podszedł do niej, przez to
zaklęcie ruszała się bardzo wolno więc nie mogła uciec. Przytrzymał jej twarz,
żeby patrzyła prosto w jego oczy i wdarł się jej do umysłu. Przez jej głowę
zaczęły przelatywać różne wspomnienia, broniła się, co skutkowało ogromnym
bólem. Po jej policzkach ciekły łzy, już by wolała żeby ją bili czy nawet
wyrzucili. Wiedziała, że nie wygra z potęgą dorosłego nauczyciela więc jakby
odruchowo, kierowana impulsem odepchnęła swoją magiczną moc i siłę życia i po
prostu zemdlała. Gdy profesor Jerome zobaczył ją leżącą na ziemi opamiętał się.
Jeszcze nikt nigdy nie odparł jego ataku, niektórzy nawet nie potrafili wyczuć,
że on przegląda ich myśli. To było bezsensowne, żeby szlamowata jedenastolatka
miała w sobie taką moc.
- Finite incantatem. Rennervate..
Dominique
wstała już w pełni sprawna i popatrzyła ze strachem na profesora, gdy ten wstał
zadrżała i spuściła wzrok, ale nie ruszyła się z miejsca.
-
Dominique, mogłabyś usiąść ? Muszę ci coś wyjaśnić – Dziewczyna bez słowa
usiadła – Wiesz, ja cię przepraszam, nigdy nikt nie zdołał mnie pokonać, ani mi
przerwać, więc zapomniałem kim jesteś i chciałem cię złamać. I powiem ci, że
jestem pełen dumy, bo nie udało mi się to. Powinienem wcześniej cię poprosić o
pozwolenie, ale zobaczyłem coś niepokojącego, jesteś bardzo silna jak na
jedenastolatkę. I to taką która nie miała styczności z magią. Czy mógłbym się
temu przyjrzeć ? Mogłabyś otworzyć umysł ? – Rudowłosa popatrzyła na niego z
przedrażnieniem, ale zgodnie z prośbą poparzyła w jaśniejsze już oczy, myśląc o
wydarzeniach dzisiejszego dnia. Czuła jak nauczyciel je wertuje, ale gdy mu na
to pozwoliła, nie bolało ją praktycznie wcale. Gdy skończył odetchnęła z ulgą –
Wiesz.. Masz niesamowitą moc, wiem, że teraz mi pewnie nie zaufasz, ale co być
powiedziała ma dodatkowe lekcje w soboty ? Pomógłbym ci ją kontrolować i
korzystać z niej, nie każę ci teraz podejmować decyzji ale proszę o odpowiedź w
najbliższym czasie. Do tego nie twierdzę, że nie zostałaś ukarana, więc anuluję
ci szlaban z panią profesor, ale
pójdziesz do niej i ją przeprosisz. Albo jeszcze lepiej, zrób to jutro przy całej
klasie.
- Ale
profesorze..
- Bez
dyskusji, a teraz idź na lekcje. Dowidzenia.
-
Dowidzenia i.. zgadam się na te zajęcia. – Powiedziała i wyszła z gabinetu
kierując się w stronę w którą poszli jej przyjaciele, jakimś cudem bez żadnych
problemów znalazła swoją klasę. Nev na jej spóźnienie tylko pokiwał głową, Domi
postanowiła porozmawiać sobie z nim po lekcji. Widziała, że coś jest nie tak. Mieli
tylko obserwować jakieś rośliny i zapisywać obserwacje, podczas gdy Nev
pracował w innej szklarni.
Gdy skończyła się lekcja, Domi poprosiła, żeby
przyjaciółki pomogły jej znaleźć profesora, gdy go znalazły Domi do niego
podeszła. Zauważyła, że płakał.
-Luna trafiła do szpitala. – Powiedział głosem
wypranym z emocji, tylko oczy wskazywały na to jak bardzo cierpi.
- Nev, nie martw się. Odwiedzimy ją razem ? Jak
będziesz chciał, to będę czekała po lekcjach przy drzwiach. Do zobaczenia
- Posłała mu pokrzepiający uśmiech i
popędziła na resztę lekcji tego dnia. Najwspanialszy okazał się obiad, wielka
sala za każdym razem gdy się w niej przebywało zadziwiała. Po skończonych
lekcjach dała dziewczynom swoją torbę i pobiegła do drzwi wyjściowych. Czekał
tam na nią Neville. Wyszli razem za teren Hogwartu i teleportowali się, pod
szpitalem Domi uściskała Nev’a i poszli na poszukiwania Luny, w sklepiku przy
Sali kupili kwiaty i ciasteczka. Przed salą w której miała być Luna zatrzymali
się, Domi nie dając się rozmyślić swojemu towarzyszowi zapukała i weszła do
Sali. Leżała tam kobieta, była całkowicie różna od tej którą Domi widziała
jakiś czas temu, była bardzo blada, miała pod oczami sińce i jej włosy straciły
blask, ledwo było ją widać we wszech otaczającej szpitalnej bieli.
- Witaj kochanie.. – Nev rozkleił się na dobre.
- Dzień dobry Pani Luno.
- Wiejcie moi kochani. Jaka pani ? Jest tu jakaś inna
Luna ? – Jej przeraźliwie białą twarz przyozdobił uśmiech. Och Nev.. moglibyśmy
już wiedzieć czy to będzie dziewczynka czy chłopiec, ale wolę nie, bo nargle
jak zwykle wszystko pokręcą. Wiesz, nasze dziecko będzie na nie narażone, bo
one mnie bardzo lubią, ale one nie umieją tego okazać, są słodkie ale
denerwujące, ale przecież i tak zawsze się wszystko znajdzie.. Ale i tak musimy
na nie uważać..
- Kochanie, opowiedz o tym Domi, a ja porozmawiam z
lekarzem.
- Emm. A więc co to są nargle ?
- Mówiłam przecież, sprawcy wszystkich kłopotów. Ale
to nie ich wina..
- To ja mam ciągle do czynienia z tymi narglami –
Uśmiechnęła się Domi. Ale Luna nagle spoważniała.
- Odejdę, już niedługo. I chociaż widzę cię drugi raz
to ci ufam, Nev też, błagam pomóż mu. Lekarze mu nic nie powiedzą, ale on musi
pokochać nasze dzieciątko.. Musi.. A ja już wybrałam.. -Po jej bladym policzku
spłynęła pojedyncza łza. Nagle jej oczy rozbłysły. Wyciągnęła różdżkę i za jej
pomocą umieściła w buteleczce jakąś srebrną niteczkę z głowy . – Daj to mojemu
dziecku..
- Luno o co chodzi, nie rozumiem cię..
- Za miesiąc termin, a ja wrócę do domu, na te
kilkadziesiąt dni. Moje szanse są jak jedna na tysiąc. Ale wybrałam.. – Nie
dokończyła, bo do Sali wpadł wściekły Nev, Domi nawet nie myślała, że ktoś może
tak wyglądać.
- Confundus ! Tak muszę zdobywać informacje ! Jak
możesz ! Jesteś dla mnie ważniejsza od.. Najważniejsza ! Luno proszę.. błagam
kochanie..
- Nev, słonko..
Gnębiwtryski pomieszały ci w głowie.. Wracaj do Hogwartu, ja już jutro
będę w domu.. A teraz idę spać..
Dominique pociągnęła załamanego Nev’a do wyjścia. To
chyba był dla wszystkich strasznie męczący dzień.
- Nie przejmuj się.. Znaczy przejmuj.. Nev.. A może
spróbuj ją ratować.. ? – Neville popatrzył na nią wzrokiem człowieka który
cierpi, który stracił wszystko.. A ona zamiast mu odpowiedzieć po prostu go
przytulia. Obiecała sobie wspierać tą małą rodzinę, bo oni są dla niej
najbliżsi…
* Zaklęcia wymyślam sama ( z łaciny ) lub korzystam z
tych z książek o HP.
Nie musisz komentować. Ale
chciałabym wiedzieć, że jesteś i czytasz. Węc kto czyta, niech po prostu
napisze w komentarzu cokolwiek, nawet zwykłą kropkę. -> . <-
faajny :)~ asia
OdpowiedzUsuńAwwww to jest świetne :* Czekam na kolejne :*
OdpowiedzUsuńA więc zajrzałam tu na chwilkę [podobno] nawet nie miałam planu tego czytać [ale przeczytałam]niby mnie nie interesowało [ale wciągnęło] miałam nie dodawać się do obserwujących [ale jednak dodałam] ... jestem głupia, wiem ale no, co na to poradzę? ;3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny <3 [Ostrzegam, jestem niecierpliwa] ;3
Dziękuję. W takim razie lecę pisać. ;3
Usuńwow genialny*_* Czekam na następny c:
OdpowiedzUsuńuhhh... co ja ci mówiłam, jak Luna umrze? :c Ja też bym się pewnie na nich miejscu zgubiła. Lekcje w piątek? If you know what i mean HAHAHAHAHHA XD Biedny Neville :c Mam przez ciebie płakać? :c Wiesz, jak mi smutno teraz? XD Nie mogę się doczekać następnego klopsie :> Love ya ♥
OdpowiedzUsuńoch sliczne cudowne ale mam nadzieje ze ta nikla szansa przezycia jednak okaze sie bardzo duza i Luna nie odejdzie ;( chcialas zebym mowila szczerze wiec.... uwazam ze ten rozdzial nie ma zadnych wad :P
OdpowiedzUsuń. <--- masz kropke :D nie no a tak na serio to swietny blog! ide czytac dalej :D
OdpowiedzUsuń