piątek, 23 listopada 2012

5. Konflikty.


“Nie musimy już się obawiać sporów, konfliktów i problemów z samymi sobą i z innymi, ponieważ nawet gwiazdy wpadają na siebie, tworząc nowe światy. Dziś wiem, że TO JEST WŁAŚNIE ŻYCIE!”  

Charles Chaplin

Dedykacja dla tych, którzy skomentują...  


W dormitorium pierwszorocznych gryfonek słychać było jedną panikującą dziewczynę. Alice obudziła się najwcześniej, czyli o 7, musiały zdążyć na śniadanie, po plany lekcji i jeszcze coś zjeść. A nie mogła obudzić dziewczyn. Nie znała też odpowiedniego zaklęcia, więc po prostu wzięła z łazienki jakiś pojemniczek i wylała wodę dziewczynom na głowy, zerwały się przestraszone, najpierw chciały zabić Ali, ale potem postanowiły pozabijać się w drodze do łazienki, gdy we 3 o to walczyły. Alice poszła do wielkiej Sali, szła za jakimś starszym gryfonem żeby się nie zgubić. Tam dostała od prefekt naczelnej plan lekcji swój i dziewczyn, wzięła kilka tostów i wróciła do wierzy za jakimiś dziewczynami, które wracały po torby.
- Ali ! Gdzie ty byłaś ?!
- Byłam w wielkiej Sali, mam dla was plany i jedzenie – Popatrzyła krytycznie na dziewczyny z mokrymi włosami – Było na to jakieś zaklęcie..
- Siccatio capillus* - Powiedział Domi.
- No tak !  Siccatio capillus ! – Powiedziała wskazując różdżką na głowę każdej z dziewczyn. Po chwili były gotowe. Miały 5 minut na znalezienie klasy. Miały teraz transmutację. Wybiegły z wierzy i wyszły na korytarz.
- Którędy teraz ?
- W lewo !
- W prawo !
- Biegniemy prosto !
- Tam jest ściana..
- Eee.. Lewo !
Biegły przez korytarze, schody i przejścia jakieś 15 minut, aż znów znalazły się przed portretem grubej szpetnej babki. To jest grubej damy.
- Przepraszam, nie wie pani może którędy do klasy transmutacji ? – Zapytała Ali patrząc błagalnie swoimi wielkimi oczami, coś w stylu kota ze shreka ale jeszcze lepiej.
- W prawo i prosto.. Lalallala..
Dziewczyny pokiwały głowami i jak najszybciej poleciały w tamtą stronę, nie żeby się śpieszyły ale nie chciały słuchać jęków tej baby. To tak jakby ktoś jeździł metalem po tablicy. W każdym razie biegły a za nimi szeptały portrety, jaka to niewychowana młodzież, a co może jeszcze miały się zatrzymywać i każdym pogadać, chociaż i tak są już grubo spóźnione. W końcu znalazły na drzwiach nazwisko znienawidzonej przez Domi profesorki i wpadły do klasy. 
- Jakie to niekulturalne ! Nie dość, ze spóźnione to wchodzą bez kultury ! Minus 5 punktów za każdą ! A teraz mi wyjść z Sali i wejść jeszcze raz ! – Wrzeszczała Mili.

Dziewczyny posłusznie wyszły. Zapukały w drzwi najgłośniej jak umiały i weszły.
- Przepraszamy za spóźnienie, możemy już usiąść Panie profesor ?– Zapytała Domi specjalnie przekręcając i akcentując ostatni wyraz.
- Najpierw mi odpowiedzcie na pytanie, jakim zaklęciem przemienić kolor kubka z czarnego na biały ? Potter ? Weasley ? Carot ?
- Ee.. – Zaczęła Roxy, ale nie widziała co dalej powiedzieć.  Domi widziała triumfujące spojrzenie nauczycielki. Widziała, że dziewczyny, nie wiedziały.
- A czemu mnie pani nie spytała ? – Postanowiła odciągnąć jej uwagę od dziewczyn, w końcu i tak ma z nią na pieńku.
- Wiem, że czarodzieje z mugolskiej rodziny nie mieli styczności z magią i nie chcę cię pogrążać. – Powiedziała szyderczo podkreślając to, że dziewczynka wywodzi się z takiej a nie innej rodziny.
- Transfiguratus albus* - Powiedziała Domi i usiadła. Za jej przykładem poszły złe i zmieszane dziewczyny, im też profesoreczka nie przypadła do gustu.
- Taak. Idealny przykład pokazu chęci zaimponowania i pokazania, że jednak coś się liczymy.. Tak ? – Spytała udawanym słodkim głosem – Ale to tylko puste słowa.
- Transfiguratus album- Powiedział Domi dotykając różdżką kubka. Zmienił on barwę na białą. Bulstrode zacięło dosłownie na sekundę.
- Nie pozwoliłam jeszcze używać różdżki ! Minus 10 punktów i szlaban w sobotę o 17.
- Nie mam zamiaru oglądać pani okropnej twarzy i słuchać pani piszczącego głosu dłużej niż muszę ! – Wykrzyczała Domi a w klasie zaczął wiać wiatr, nie kontrolowała tego, powywracał on ławki Ślizgonów i pchnął Mili na ścianę. Domi uśmiechnęła się na ten widok i lekko odetchnęła. Wiatr ustał i zaczęło się kolejne piekło..
- Roven ! Marsz mi do swojego opiekuna ! Teraz !
-  Z przyjemnością – Domi uśmiechnęła się fałszywie i wyszła trzaskając drzwiami. Pod klasą usiadła i łzy zaszkliły jej się w oczach, nie.! Nie będzie płakać.. Żeby jeszcze wiedziała kto jest jej opiekunem, a raczej opiekunem gryfonów. Pewnie ją wyrzuci za tyle straconych punktów. A myślała, że znalazła swoje miejsce, a jej „przyjaciółki” czy inni gryfoni nie wstawili się za nią, tylko ci zieloni idioci się śmieli. Domi zebrała siłę i wstała. Postanowiła wejść do jakiejś klasy i zapytać. Ale z klasy transmutacji wypadło 6 osób. Dosłownie wypadło.
- Domi czekaj !
- Co wy tu robicie ?
- Oprócz opuszczania lekcji..
- kłótni z nauczycielką..
-Stracenia jakiś 30 punktów…
- I Gonienia cię..
- To nudy… - Mówili na przemian identyczni chłopcy, byli niewysocy, szczupli i bladzi. Mieli brązowe włosy trochę rozczochrane i opadające na ciemno brązowe oczy. Byli dosłownie identyczni, a w szkolnych szatach nie do odróżnienia. A za nimi stał blondyn, miał budowę podobną do bliźniaków ale odrobinę ciemniejszą cerę. Do tego ciemno niebieskie oczy. Chociaż mieli dopiero po jedenaście lat, nie można było im powiedzieć, że są brzydcy.
- Ja jestem Mtthew Lons..
- A ja Lucas Lons. –Przedstawili się bliźniacy – Ja jestem ten przystojniejszy - dodał Lucas za co jego brat go klepną w ramię, że aż wpadł na ścianę, obaj się wyszczerzyli i zaczęli lekko popychać.
- A ja jestem Michael Parret, chociaż i tak wszyscy mówią Mike, więc jak chcecie – Powiedział i uśmiechną się niepewnie. Widać było, że jest z nich najbardziej nieśmiały.
- My jesteśmy: Dmonique, Alice , Roxanne i Lilyanne – Powiedziała Roxy wskazując nas po kolei.
- Wiecie może kto jest naszym opiekunem i czego uczy ?
- Jasne, to ten co na uczcie siedział obok McGonagall, nazywa się Jerome Darseen. Uczy Obrony Przed Czarna Magią.  Jest świetny.. Ale podobno też surowy.. Idziemy ? -  Odpowiedział Mike.
- Jasne.. – Rzuciła Domi i zaczęła iść przed siebie.
- Eee.. To w tą stronę..
Gdy przeszli kilka korytarzy i trafili przed salę OPCM-u dobre humory im wyparowały. Lekko zapukali w drzwi i czekali na proszę, które nie nadchodziło, w zamian za drzwi otworzyły się i ukazał się w nich wysoki brunet, od razu poczuli aurę mocy.
- Czemu nie jesteście na lekcjach.. ? – Zapytał unosząc brew. Zaczęli się tłumaczyć jeden po drugim, ale on uciszył ich podnosząc rękę i zmrużył oczy – Dominique, idź do mojego gabinetu i poczekaj tam do końca tej lekcji, a wy idźcie pod salę następnej lekcji i usprawiedliwcie koleżankę jakby się spóźniła.
Domi skierowała się do gabinetu profesora a reszta na błonia, mieli teraz zielarstwo. Weszła do gabinetu, było to duże pomieszczenie, utrzymane w kolorach bordu i złota. Były regały z mnóstwem książek i innych ciekawych rzeczy, których Domi nigdy w życiu nie widziała, na jednej ścianie były też nieprzyjemnie wyglądające bronie i napoje, od niektórych Domi wyczuwała złą energię, jednocześnie ją przyciągały i odrzucały. Przestraszyła się, wiedziała, że to wszystko jej wina, ale nie wiedziała jakie są zasady, w mugolskiej szkole nauczyciele nie mogli bić uczniów, ale przecież ten zamek sam w sobie jest stary i ma takie zwyczaje. Bo w innym wypadku po co nauczycielowi byłyby takie rzeczy w gabinecie. Na samą myśl ile ten nauczyciel może mieć siły zadrżała. Po praz pierwszy zapragnęła wrócić do domu. Ale postanowiła przyjąć karę z godnością. Chociaż łudziła się, że jak będzie grzeczna to nic jej nie zrobią, była w końcu jeszcze mała. Stanęła przy drzwiach ze spuszczoną głową, co prawda na środku stało biurko a przed nim dwa fotele ale nie chciała się pogrążać. Po kilku minutach, które były dla niej wiecznością do gabinetu wszedł nauczyciel, spojrzał na Domi zimnym wzrokiem.
- Więc co się stało ?
- Przepraszam profesorze, naprawdę nic się nie stało, tylko miałam mały konflikt z profesorką.
- Tak więc czemu pół klasy wyszło z zajęć ? I zdemolowałaś klasę.  Profesorka wszystko mi już powiedziała.
- Ona kłamie !
- Tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym to sprawdził ? Spójrz na mnie.
- Dobrze profesorze.
Dominique podniosła wzrok i napotkała oczy profesora, błyszczały dziwnymi iskrami i były bardzo ciemne, wręcz czarne. A mogłaby przysiąc, że wcześniej miały orzechowy odcień. Nagle poczuła się dziwnie jakby moc profesora chciała jej zrobić krzywdę, poczuła nagły ból głowy i jakby jakaś macka chciała jej się wedrzeć do myśli. Jakby ją chciała pozbawić wszystkiego.. Cała silą woli odepchnęła ja i spuściła wzrok na swoje stopy. Lecz gdy usłyszała huk wzniosła wzrok i zobaczyła, że jej profesor uderzył w przeciwległą ścianę. Widziała, że to jej wina, teraz to już po niej. Jej profesor wściekły podniósł się z ziemi, rzucił na nią zaklęcie immobilus i podszedł do niej, przez to zaklęcie ruszała się bardzo wolno więc nie mogła uciec. Przytrzymał jej twarz, żeby patrzyła prosto w jego oczy i wdarł się jej do umysłu. Przez jej głowę zaczęły przelatywać różne wspomnienia, broniła się, co skutkowało ogromnym bólem. Po jej policzkach ciekły łzy, już by wolała żeby ją bili czy nawet wyrzucili. Wiedziała, że nie wygra z potęgą dorosłego nauczyciela więc jakby odruchowo, kierowana impulsem odepchnęła swoją magiczną moc i siłę życia i po prostu zemdlała. Gdy profesor Jerome zobaczył ją leżącą na ziemi opamiętał się. Jeszcze nikt nigdy nie odparł jego ataku, niektórzy nawet nie potrafili wyczuć, że on przegląda ich myśli. To było bezsensowne, żeby szlamowata jedenastolatka miała w sobie taką moc.

- Finite incantatem. Rennervate..

Dominique wstała już w pełni sprawna i popatrzyła ze strachem na profesora, gdy ten wstał zadrżała i spuściła wzrok, ale nie ruszyła się z miejsca.

- Dominique, mogłabyś usiąść ? Muszę ci coś wyjaśnić – Dziewczyna bez słowa usiadła – Wiesz, ja cię przepraszam, nigdy nikt nie zdołał mnie pokonać, ani mi przerwać, więc zapomniałem kim jesteś i chciałem cię złamać. I powiem ci, że jestem pełen dumy, bo nie udało mi się to. Powinienem wcześniej cię poprosić o pozwolenie, ale zobaczyłem coś niepokojącego, jesteś bardzo silna jak na jedenastolatkę. I to taką która nie miała styczności z magią. Czy mógłbym się temu przyjrzeć ? Mogłabyś otworzyć umysł ? – Rudowłosa popatrzyła na niego z przedrażnieniem, ale zgodnie z prośbą poparzyła w jaśniejsze już oczy, myśląc o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Czuła jak nauczyciel je wertuje, ale gdy mu na to pozwoliła, nie bolało ją praktycznie wcale. Gdy skończył odetchnęła z ulgą – Wiesz.. Masz niesamowitą moc, wiem, że teraz mi pewnie nie zaufasz, ale co być powiedziała ma dodatkowe lekcje w soboty ? Pomógłbym ci ją kontrolować i korzystać z niej, nie każę ci teraz podejmować decyzji ale proszę o odpowiedź w najbliższym czasie. Do tego nie twierdzę, że nie zostałaś ukarana, więc anuluję ci  szlaban z panią profesor, ale pójdziesz do niej i ją przeprosisz. Albo jeszcze lepiej, zrób to jutro przy całej klasie.

- Ale profesorze..

- Bez dyskusji, a teraz idź na lekcje. Dowidzenia.

- Dowidzenia i.. zgadam się na te zajęcia. – Powiedziała i wyszła z gabinetu kierując się w stronę w którą poszli jej przyjaciele, jakimś cudem bez żadnych problemów znalazła swoją klasę. Nev na jej spóźnienie tylko pokiwał głową, Domi postanowiła porozmawiać sobie z nim po lekcji. Widziała, że coś jest nie tak. Mieli tylko obserwować jakieś rośliny i zapisywać obserwacje, podczas gdy Nev pracował w innej szklarni.

Gdy skończyła się lekcja, Domi poprosiła, żeby przyjaciółki pomogły jej znaleźć profesora, gdy go znalazły Domi do niego podeszła. Zauważyła, że płakał.
-Luna trafiła do szpitala. – Powiedział głosem wypranym z emocji, tylko oczy wskazywały na to jak bardzo cierpi.
- Nev, nie martw się. Odwiedzimy ją razem ? Jak będziesz chciał, to będę czekała po lekcjach przy drzwiach. Do zobaczenia -  Posłała mu pokrzepiający uśmiech i popędziła na resztę lekcji tego dnia. Najwspanialszy okazał się obiad, wielka sala za każdym razem gdy się w niej przebywało zadziwiała. Po skończonych lekcjach dała dziewczynom swoją torbę i pobiegła do drzwi wyjściowych. Czekał tam na nią Neville. Wyszli razem za teren Hogwartu i teleportowali się, pod szpitalem Domi uściskała Nev’a i poszli na poszukiwania Luny, w sklepiku przy Sali kupili kwiaty i ciasteczka. Przed salą w której miała być Luna zatrzymali się, Domi nie dając się rozmyślić swojemu towarzyszowi zapukała i weszła do Sali. Leżała tam kobieta, była całkowicie różna od tej którą Domi widziała jakiś czas temu, była bardzo blada, miała pod oczami sińce i jej włosy straciły blask, ledwo było ją widać we wszech otaczającej szpitalnej bieli.
- Witaj kochanie.. – Nev rozkleił się na dobre.
- Dzień dobry Pani Luno.
- Wiejcie moi kochani. Jaka pani ? Jest tu jakaś inna Luna ? – Jej przeraźliwie białą twarz przyozdobił uśmiech. Och Nev.. moglibyśmy już wiedzieć czy to będzie dziewczynka czy chłopiec, ale wolę nie, bo nargle jak zwykle wszystko pokręcą. Wiesz, nasze dziecko będzie na nie narażone, bo one mnie bardzo lubią, ale one nie umieją tego okazać, są słodkie ale denerwujące, ale przecież i tak zawsze się wszystko znajdzie.. Ale i tak musimy na nie uważać..
- Kochanie, opowiedz o tym Domi, a ja porozmawiam z lekarzem.
- Emm. A więc co to są nargle ?
- Mówiłam przecież, sprawcy wszystkich kłopotów. Ale to nie ich wina..
- To ja mam ciągle do czynienia z tymi narglami – Uśmiechnęła się Domi. Ale Luna nagle spoważniała.
- Odejdę, już niedługo. I chociaż widzę cię drugi raz to ci ufam, Nev też, błagam pomóż mu. Lekarze mu nic nie powiedzą, ale on musi pokochać nasze dzieciątko.. Musi.. A ja już wybrałam.. -Po jej bladym policzku spłynęła pojedyncza łza. Nagle jej oczy rozbłysły. Wyciągnęła różdżkę i za jej pomocą umieściła w buteleczce jakąś srebrną niteczkę z głowy . – Daj to mojemu dziecku..
- Luno o co chodzi, nie rozumiem cię..
- Za miesiąc termin, a ja wrócę do domu, na te kilkadziesiąt dni. Moje szanse są jak jedna na tysiąc. Ale wybrałam.. – Nie dokończyła, bo do Sali wpadł wściekły Nev, Domi nawet nie myślała, że ktoś może tak wyglądać.
- Confundus ! Tak muszę zdobywać informacje ! Jak możesz ! Jesteś dla mnie ważniejsza od.. Najważniejsza ! Luno proszę.. błagam kochanie..
- Nev, słonko..  Gnębiwtryski pomieszały ci w głowie.. Wracaj do Hogwartu, ja już jutro będę w domu.. A teraz idę spać..
Dominique pociągnęła załamanego Nev’a do wyjścia. To chyba był dla wszystkich strasznie męczący dzień.
- Nie przejmuj się.. Znaczy przejmuj.. Nev.. A może spróbuj ją ratować.. ? – Neville popatrzył na nią wzrokiem człowieka który cierpi, który stracił wszystko.. A ona zamiast mu odpowiedzieć po prostu go przytulia. Obiecała sobie wspierać tą małą rodzinę, bo oni są dla niej najbliżsi…

* Zaklęcia wymyślam sama ( z łaciny ) lub korzystam z tych z książek o HP.

Nie musisz komentować. Ale chciałabym wiedzieć, że jesteś i czytasz. Węc kto czyta, niech po prostu napisze w komentarzu cokolwiek, nawet zwykłą kropkę. -> . <-

8 komentarzy:

  1. Awwww to jest świetne :* Czekam na kolejne :*

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc zajrzałam tu na chwilkę [podobno] nawet nie miałam planu tego czytać [ale przeczytałam]niby mnie nie interesowało [ale wciągnęło] miałam nie dodawać się do obserwujących [ale jednak dodałam] ... jestem głupia, wiem ale no, co na to poradzę? ;3
    Czekam na kolejny <3 [Ostrzegam, jestem niecierpliwa] ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. wow genialny*_* Czekam na następny c:

    OdpowiedzUsuń
  4. uhhh... co ja ci mówiłam, jak Luna umrze? :c Ja też bym się pewnie na nich miejscu zgubiła. Lekcje w piątek? If you know what i mean HAHAHAHAHHA XD Biedny Neville :c Mam przez ciebie płakać? :c Wiesz, jak mi smutno teraz? XD Nie mogę się doczekać następnego klopsie :> Love ya ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. och sliczne cudowne ale mam nadzieje ze ta nikla szansa przezycia jednak okaze sie bardzo duza i Luna nie odejdzie ;( chcialas zebym mowila szczerze wiec.... uwazam ze ten rozdzial nie ma zadnych wad :P

    OdpowiedzUsuń
  6. . <--- masz kropke :D nie no a tak na serio to swietny blog! ide czytac dalej :D

    OdpowiedzUsuń