niedziela, 18 sierpnia 2013

29. Test.

"Obelga- argument tych, którzy nie mają argumentów" 
Vivienne była córą szanowanych ludzi czystej krwi. Pracownicy ministerstwa magii, Robert i Cecylia Callis, ich nastoletnia córka i zmarły syn uznawani byli za ideał rodziny. Wszyscy ubolewali na stratą Chrisa, wszyscy poza rodzicami dziecka, oni tylko utrzymywali iluzję. Vivienne dobrze to pamiętała czarny pan urósł w się, a jej rodzice zaczęli się zachowywać nerwowo. Dołączyli do potęgi kolejnego szaleńca, a każde niepowadzenie wyładowywali na swoich dzieciach. Którejś nocy Chris stanął w jej obronie, podczas gdy ojciec ją bił, miał dopiero trzynaście lat. Ojciec tak długo trzymał go od Cruciatuem, na zmianę z matką, że umarł. Viv musiała to oglądać, unieruchomiona zaklęciem, patrzyła jak jej brat kona, jak krzyczy, jak cierpi… Ale nie błagał o litość, umarł z taką godnością na jaką było stać trzynastoletnie dziecko, torturowane przez własnych rodziców.
Z zamyślenia dziewczynę wyrwał trzask drzwi wejściowych. Wzdrygnęła się i błagała, żeby chociaż dzisiaj dali jej spokój.  Wakacje były dla dziewczyny walką o przetrwanie, ale godność nie pozwalała jej prosić o pomoc.
Jej prośby jednak nic nie dały. Drzwi do jej pokoju uderzyły o ścianę i zobaczyła znienawidzone sylwetki, brązowe włosy matki, które po niej odziedziczyła i pełne nienawiści oczy ojca, tak podobne do tych, które codziennie widziała w lustrze.
- Wieczorem wychodzimy – Zaczął mężczyzna zimno – Masz tu siedzieć i zachowywać się jak panna w twoim wieku powinna, a nie tak... - Zrobił nieokreślony ruch ręką.
Vivienne popatrzyła na niego ze strachem.
- Czy ty dziewczyno boisz się własnego ojca ?!
- I słusznie robi, takim jak ona to tylko przemocą coś do głowy można włożyć - Podszedł do dziewczyny i złapał ją za włosy – Mam rację, czyż nie ?
- Oczywiście ojcze – Odpowiedziała beznamiętnie, chociaż była przerażona.
- Skoro się zgadzamy to może mała lekcja... - Puścił jej włosy i uderzył ją z otwartej ręki w twarz. Przez siłę uderzenia upadła na podłogę, zwinęła się w kłębek i poczuła mocne kopnięcie.
- Zastaw mnie – Szepnęła, lecz gdy poczuła zaklęcie tnące, zerwała się z podłogi i już głośniej powtórzyła – Zostaw mnie ! Do cholery !
Korzystając ze zdziwienia rodziców przepchnęła się do korytarza i zaczęła zbiegać po schodach, na jej nieszczęście ojciec szybko ją dogonił i pchnął na ścianę, przez co straciła równowagę i runęła w dół schodów. Gdy uderzyła w podłogę. Poczuła nagły ból w kostce, próbowała wstać lecz zobaczyła nad sobą ojca.
- Zgnij w piekle stary s*********e ! - Wrzasnęła mu w twarz i odepchnęła go falą niekontrolowanej magii. Ostatkiem sił wybiegła na trawnik przed domem i używając awaryjnego świstoklika przeniosła się do Muszli. Upadła na trawnik i błagała, żeby ktoś zauważył jej przybycie.
- Viviene ! Co ci się stało ?! - Usłyszała głos Michaela i odetchnęła, wiedziała, że jeśli on tu jest, to może czuć się bezpiecznie.
Została przeniesiona do salonu, gdzie zobaczyła Victorie i Teda, jej chłopaka, słynnego chrześniaka Pottera. Zazdrościła tej dwójce, aktualnie rozmawiali o jakiś Malfoyach  i kuzynach, Mike też coś mówił, ale wszystko mieszało jej się w głowie, po chwili ogarnęła ją ciemność.


- Rudzielcu, uśmiechnij się – Heca siedział na łóżku w pokoju rudej i bawił się jej włosami, dziewczyna siedziała na podłodze odwrócona do chłopaka plecami. Na ziemi obok Domi leżał Zuch i z lekko przymkniętymi oczami przysłuchiwał się ich rozmowie.
- Heca… - Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech – To już za chwilę, co to jest, kilka godzin ? Równie dobrze możemy umrzeć, albo ze sobą konkurować…
Dziewczyna cierpiała za każdym razem, gdy nie mogła powiedzieć chłopakom prawdy. A do tego wizja zbliżającego się zadania nie nastrajała jej pozytywnie. Cieszyła się, że to koniec treningów z fanatyczną instruktorką, ale mógł to być też koniec przyjaźni jej, Hecy i Zucha.
- Ruda..
- Kocham was chłopaki, wiecie o tym ? – Zapytała z lekkim uśmiechem.
- Może byśmy odwzajemniali te uczucie ale wiesz… te rude włosy… - Zaczął Zuch, a jego oczy zaświeciły się.
- Do tego parszywy charakter… - Włączył się blondyn.
Dominique pojrzała na nich zmrużonymi  oczami a Alan udał, że padł martwy na łóżko.
- Zapomniałem o umiejętności zabijania wzrokiem… - Wyprostował trzeci palec.
- Nie lubię was – Stwierdziła ruda robiąc obrażoną minę i wojowniczo unosząc podbródek.
- Ej, rudzielcu ! Nie mówisz serio, prawda ? – Chłopaki udawali przerażone miny a potem padli na kolana, jak na komendę – Jesteś naszym życiowym światłem,  gdy Ciebie nie widzimy nie mamy koszmarów, twoje rude włosy doprowadzają nas do oczopląsu, a twój wspaniały charakter do płaczu. Wybacz  o wielka ! – Wygłosił Heca podniosłym tonem a potem zaczęli składać pokłony chichocząc jak dzieci.
- Faceci nigdy nie dorosną  - Stwierdziła zniesmaczona.
- I za to nas kochasz – Roześmiali się, jednocześnie całując ją w policzki. Dominique wywróciła oczami słysząc jak zaczynają się kłócić o to, że prawy policzek jest ważniejszy od lewego.
***
Rząd postaci odzianych w czarne peleryny stał niewzruszony na środku ciemnej komnaty, wydawało się, jakby temperatura ledwie sięgała zera. Nieustraszeni giganci, z zasłoniętymi twarzami, jakoby wykuci z kamienia, a jednak żywi. Budzący postrach i grozę, od samego patrzenia na nich miało się dreszcze. W jednej chwili potęga całej dziesiątki zbladła, gdy padli na kolana i zrzucili kaptury, oddając cześć swojemu panu.
To wręcz śmieszne. Młody, przystojny mężczyzna z ironicznym uśmiechem stał i patrzył na klęczące postaci. Kim był, żeby mieć pod sobą tak wielu, jak musiał być potężny ? Czy czarna aura, widoczna dla wybranych była wskazówką ?
- Wasz cel, wioska Mugstorees na północy, wioska mugoli, charłaków, szlam i zdrajców krwi. Nie zawiedźcie mnie – Ostatnie zdanie zabrzmiało tak groźnie, że postacie w pelerynach zadrżały i deportowały się z cichym trzaskiem.
Pojawili się w niewielkim parku, jedynym dźwiękiem były ich oddechy. Chwile pozostawali czujni, w bezruchu, a następnie rozeszli się, wypatrując ofiar.
To naprawdę była wielka odpowiedzialność, choć na chwilę stać się panem życia i śmierci. Wybrać, której rodzinie odebrać ojca, a której pozostawić. Bez żadnej wiedzy, bez skrupułów, pozbawić kogoś życia, żeby poczuć tą adrenalinę, tą magię. Żeby być wielkim. Złudzenia dla naiwnych nieraz bywają pociągające, częściej są też po prostu wygodne.
Dominique rozejrzała się wokoło, została sama pośrodku parku, podskoczyła widząc starego kota przebiegającego za drzewem i ruszyła w stronę skraju wioski. Jej celem stał się niewielki domek, położony na uboczu, coś kazało jej sądzić, że musi tam mieszkać jakiś samotnik.
Ostrożnie podeszła do drzwi i szarpnęła za klamkę, były otwarte więc weszła do środka, szybko pokonała mały korytarz i weszła do saloniku gdzie jeden z chłopaków, z jej grupy, kończył „podpisywać się” na zwłokach mężczyzny. Z podpisu wynikało, że był to „GOD”. Uczciwy chłopak, na tyle na ile zabójca może być uczciwy.
- Ja nie wiedziałam.. – Stwierdziła cofając się nieporadnie, rozdarta skóra na brzuchu mężczyzny przyprawiała ją o mdłości.
- Spokojnie, zajmij się babą. Ja już skończyłem – Wbił nóż w klatkę piersiową mężczyzny i szybkim krokiem wyszedł z domku. Dominique westchnęła i odwróciła się w stronę kobiety, siedziała związana i zakneblowana w kącie pomieszczenia. 
Dominique mocniej ścisnęła różdżkę, mogła zabić tą kobietę jednym machnięciem, ale nie mogła tego zrobić. Skurczyła się sama w sobie i usunęła knebel, blokujący jej usta.
- Wy potwory ! Wy nieludzkie pomioty ! Żebyście wszyscy zginęli w męczarniach i cierpieli wieki w piekle ! Takich jak wy powinno się zabijać przy urodzeniu ! – Kobieta wrzeszczała przez łzy, a na koniec splunęła pod nogi Dominique.
- Przepraszam, ale muszę cie zabić – Stwierdzała beznamiętnie Dominique, jej twarz była teraz maską obojętności – Jaka ja jestem żałosna – Dodała ciszej.
Kobieta umilkła i spojrzała na nią załzawionymi oczami.
- Może to i lepiej, bez Martina nie mogę żyć. Ale zaopiekuj się naszymi dziećmi, jesteś mi coś winna – Kobiecie przerwało wtargnięcie małej rudowłosej dziewczynki.
- Mamo ! Lucy płacze – Stwierdziła dziewczynka , ale gdy zobaczyła co się dzieje, przetarła oczka i widocznie zbladła. Dominique nie zastanawiała się i błyskawicznie rzuciła na dziewczynkę zaklęcie, które pozbawiło ją przytomności. Widząc jednak wzrok kobiety i fakt, że o ile to możliwe, zbladła jeszcze bardziej, stwierdziła obojętnie:
- Żyje.
Kobieta odetchnęła i zamknęła oczy, Dominique z przerażeniem stwierdziła, że już wygląda jak trup. Uniosła różdżkę i poczuła charakterystyczne napięcie, jakby oczekiwanie ciała na rzucenie najgorszego uroku. Nienawidziła za to samej siebie i właśnie tą nienawiść wykorzystała, żeby rzucić avadę. Wypowiedziała te dwa słowa i z zadowoleniem  odnotowała lekki skurcz i przepływ magii, to podniecenie i wszechogarniającą rządzę. Nie zorientowała się nawet, kiedy odwróciła się w stronę dziecka, ale w ostatniej chwili się opanowała. Zaspokoiła swoje pragnienia, rzucając kilka okropnych uroków na ciało kobiety.
- Ch****a, zniżam się do profanacji, do tego gadam sama do siebie, nie wiem co gorsze -Stwierdziła, żeby zgłuszyć ciszę.
Wyczarowała też ogniste literki, układające się w słowo „ruda” i wysłała je w stronę brzucha kobiety, skrzywiła się na odór palonego mięsa i pośpieszyła do pokoiku obok, skąd dochodził płacz dziecka. Zajrzała do kołyski i zobaczyła małą dziewczynkę, może roczną, z kępką rudych włosów na głowie i niebieskimi oczami. Tak zawsze wyobrażała sobie samą siebie. Starsza z dziewczynek, również ruda miała brązowe oczy i masę piegów, przypominała trochę ciotkę Ginny.
Domi westchnęła i wzięła ze sobą obie dziewczynki a następnie teleportowała się przed Norę. Ucieszyła się,  że nic się nie stało dzieciom, teleportacja to nigdy nie była jej najlepsza strona. Położyła obie dziewczynki na ziemi i szybkim zaklęciem usunęła starszej pamięć. Potem wyczarowała bardzo głośny radioodbiornik i postawiła go przy nieprzytomnym dziecku. Młodszą złapała w ramiona i teleportowała się przed Muszlę, zaklęcia ochronne od razu odrzuciły ją na kilka metrów. Stała więc i czekała, aż ktoś wyjdzie z domu, dziecko zawinęła w zwoje szat, od morza wiał zimny i wilgotny wiatr, wpatrzyła się w fale, które były dzisiaj wyjątkowo niespokojne i nie zauważyła przybycia rodziny. Zaklęcie minęło ją o włos.
- Przestańcie proszę, jestem tu pokojowo – Powiedziała cichym i spokojnym głosem.
- Pokaż ręce -Zażądał chłopak stojący obok Victorie, miał niebieskie włosy i nie wyglądał sympatycznie. Michael ciągle mierzył w nią różdżką i powoli wysuwał się na przód.
- Nie mogę, mam coś co chciałabym, żebyście mieli. Oddaje wam w opiekę prawdziwy skarb, którym w jednej części nie mogliście się cieszyć. Właśnie poczułam, że nie jesteście już dla mnie rodziną, macie rację robiąc to. Zwracam wam więc, namiastkę siebie i więcej nie wejdę wam w drogę – Widziała ich niepewne miny, widziała, że walczyli sami ze sobą. Podeszła do Michaela, mając jedną rękę w górze, podała mu zawiniątko i wycofała się powoli.
- Dominique.. - Krzyknęła Fleur i zaczęła biec w jej stronę. Spanikowana ruda deportowała się, nim jej matka zdążyła ją pochwycić w ramiona.
Pojawiła się w sali z której wszyscy się deportowali, różnicą było to, że była pełna ludzi, milczący, zwykli słudzy, uczniowie oraz czarny pan, wszyscy oprócz niego stali praktycznie na baczność. Dominique szybko przyklęknęła, a potem błyskawiczne wstała i podeszła do reszty swojej grupy.
- Czy pozwoliłem ci wstać ? – Syknął czarny pan w jej stronę – Gdzie byłaś tak długo ?
- Sama dałam sobie takie pozwolenie – Stwierdziła – Musiałam umyć ręce, to wcale nie jest czysta robota.
- Wyrażaj się z szacunkiem albo nie będziesz się mogła wyrażać wcale, smarkulo – Powiedział zimnym głosem, ale Dominique była zła i ani myślała się przed nim ukorzyć. Wiedziała, że powinna paść na kolana i błagać o wybaczenie, ale wciąż w głowie przewracały jej się obrazy swojej rodziny. Żadne z nich nie ukorzyłoby się, wszyscy walczyliby do ostatniego oddechu.
Czarny pan wstał i wolnym krokiem podszedł do rudej, dziewczyna zwalczyła w sobie chęć cofnięcia się i stała wyprostowana. Mihuet złapał ją za włosy i pociągnął jej głowę do tyłu.
- Albo teraz okażesz szacunek albo pożałujesz, że kiedykolwiek przyszłaś na świat – Wyszeptał jej wprost do ucha.
- Za późno – Stwierdziła, ale mężczyzna pociągnął ją za włosy tak, że upadła na kolana, potem odszedł w stronę swojego tronu, a Domi zaczęła wstawać.
- Nawet nie próbuj – Usłyszała go, chociaż się nawet nie obrócił – Zajmę się nią później – rzekł do wszystkich.
Chcąc nie chcą, została na kolanach, podczas gdy wszyscy wysyłali jej współczujące, bądź zjadliwe spojrzenia.
- Nietrudno się domyślić, że Dominique jest moim pierwszym wyborem – Powiedział Czarny Pan, podczas gdy ruda po prostu spuściła głowę i z jednej strony się cieszyła, a z drugiej chciała stąd  zniknąć - Następnie wybiorę... - rozejrzał się po młodych chłopakach, jego wzrok spoczął na Hecy, a Domi modliła się, żeby tylko jego nie wybrał. Musi wykonać zdanie, a wolałaby zginąć, niż posłać Alana na śmierć, jednak Mihuet jakby zrezygnował i wygłosił po prostu – Malfoy.
- Rogaty upadł na kolana i zaczął dziękować, a ruda straciła do niego resztki szacunku.
Dalej wybierali postawieni wysoko milczący, Alan zaraz za rogatym trafił do jakiejś kobiety, która wyglądała jakby dostała prezent na gwiazdkę, parę miesięcy wcześniej. Z kolei Zuch dostał się do podobnego do niego, mięśniaka. Mężczyzna wyglądał dosyć ponuro. Gdy wszystko dobiegło końca, Czarny Pan wyszedł o ona i Rogaty zaraz za nim, na korytarzach panowała martwa cisza.
- Ja jestem Dominique, a ty jak masz na imię ? - Zapytała szeptem.
- Derek Louis Marcel Malfoy, Derek. Moja rodzina pochodzi z Bułgarii – Cała wypowiedź chłopaka brzmiała ja wyuczona formułka.
- To wyjaśnia czemu nie chodziłeś do Hogwartu – Stwierdziła i znowu zapanowała cisza.
- Tutaj są twoje kwatery – Zwrócił się do Malfoya, Mihuet – Jutro masz się stawić na śniadaniu w wyjściowych szatach o siódmej. A ty za mną – Wyjaśnił chłopakowi wszystko, a gdy zwracał się do rudej można było wyczuć jedynie złość, Domi wiedziała, że ma przerąbane na całej linii.
 Gdy doszli pod drzwi jego gabinetu, zobaczyli czekającą postać. Gdy usłyszała kroki, tajemnicza osoba odwróciła się i ich oczom ukazał się Teddy Lupin, chłopak Victorie, osoba, której ufała cała jej  rodzina.
Dominique stanęła, jakby wrosła w ziemię, a potem dostała mentalnego kopa.
- Jak możesz ty zdrajco ?! Oni ci ufają ! Ty... ty... Ty ! -  Wrzeszczała jak opętana. Na twarzy chłopaka ukazał się ironiczny uśmieszek. Domi wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w chłopaka, ale Czarny Pan błyskawicznie ją do siebie przywołał, nie widząc innego wyjścia, rzuciła się na chłopaka z pięściami. Ten jednak z dziecinną łatwością złapał za jej nadgarstki i przytrzymał ją.
- I kto to mówi ? - Zakpił.
- Ja ich przynajmniej nie mamię.. - Stwierdziła mniej pewnie i przestała się szarpać.
- Skoro już wszyscy, wszystko sobie wyjaśniliśmy, to Ciebie zapraszam do gabinetu, Ted. A ty masz czekać tutaj – Pokazał Domi miejsce pod drzwiami.
Dziewczyna osunęła się po ścianie i ukryła twarz w dłoniach, nienawidziła siebie bardziej niż kiedykolwiek i bała się o swoją rodzinę. Na domiar złego ten zdrajca powie dla jej „pana” o dziewczynkach. Po kilkunastu minutach Ted wyszedł z gabinetu, na ustach miał paskudny uśmiech, a w dłoniach jakieś kartki.
- Życzę długiej i paskudnej śmierci, nie martw się, twoja rodzinka też taką dostanie, w swoim czasie.
Dominique nie zwróciła uwagi na zaczepki, podniosła się i zapukała w duże dębowe drzwi. Po usłyszeniu stłumionego zaproszenia weszła do gabinetu, było to duże pomieszczenie, ściany podłoga i sufit wykonane były z zimnych i ciemnych kamieni, w centralnej części pomieszczenia stało duże biurko, założone papierami, a za nim ciągnęły się w górę regały z mnóstwem ksiąg.
Dominique przegryzła wargę, Mihuet opierał się o biurko i przeszywał ja zimnym spojrzeniem. Nie mogła powiedzieć, że na nią nie działa. Widziała jego urodę, a moc i charakter przyciągały ją jak magnez. Nie była to jednak miłość.
 Siedząc na korytarzu wszystko przemyślała i postanowiła to przetrwać i tańczyć jak on jej zagra. Innego wyjścia nie miała.
Niepewnie podeszła bliżej Mihueta i klęknęła, potem opuściła głowę, żeby nie widzieć rodzącej się w jego oczach satysfakcji.
- Proszę o wybaczenie, Panie. Zachowałam się jak rozwydrzony bachor, żałuję tego – Powiedziała lekko sztywno.
- No, no, no. Naczelna smarkula wie, jak powinna zwracać do lepszych od siebie ? Jestem zadziwiony – W jego głosie nie dało się nie wyczuć sarkazmu – Wiesz, że kara i tak cię nie ominie ?
- Wiem, panie – Stwierdziła spokojnie a w myślach zaczęła kląć na siebie i cały świat.
- Rozbieraj się – Rzucił rozkaz.
- Oczyw... Co ?! - Domi wstała.
- Mam wytłumaczyć ? Proszę, ściągniesz teraz to co masz na sobie – Powiedział arogancko i wzruszył ramionami.
- Wiem co to znaczy, ale… - Dominique zarumieniła się wściekle.
- Nie mamy całej nocy, a jeśli się nie pośpieszysz, chętnie ci pomogę – Stwierdził. Widziała, że bawi go jej zakłopotanie.
Powoli zdjęła za siebie ciężką szatę i popatrzyła na niego w nadziei, ze powie, że to test, że nie każe jej tego robić. Nic takiego nie nastąpiło, więc czerwona, bardziej niż swoje włosy, ściągnęła bluzkę i spodnie. Została w samej bieliźnie.
- Nie zdejmę nic więcej – Powiedziała ze ściśniętym gardłem.
- Nie musisz – Stwierdził obojętnie – patrząc na Ciebie widzę same blizny i rude kłaki, wiesz ?
W Dominique się zagotowało, te blizny zadał jej on sam i jego cholerni ludzie, więc jakim prawem może teraz narzekać. A włosy, które miała już praktycznie do ziemi uważała za bardzo cenną rzecz. Jednak to on tu pociągał za sznurki, najpewniej miał większą moc magiczną, jak i siłę.
- Przepraszam, że cię zawiodłam, panie – Sarknęła.
- Nietrudno to zmienić – Machnął ręką i w jego dłoni pojawił się sztylet. Z niebezpiecznym błyskiem w oku podszedł do rudej. Dziewczyna patrzyła na niego ze strachem i gdy był już o krok od niej, cofnęła się, cofała się dopóki nie dotknęła plecami ściany. On spokojnie podszedł do niej i złapał ją za włosy – Ucieczka jest bezcelowa.
Podstawił jej sztylet do gardła i roześmiał się, dziewczyna czując chłodny metal na nagiej skórze zaczęła szybciej oddychać.  Mihuet przejechał lekko sztyletem po jej szyi, czuła gorącą krew spływającą z rany i widziała jego minę, pełną zafascynowania. Potem jednak odwrócił wzrok i szybkim ruchem sztyletu ściął jej włosy. Sięgały teraz ledwie podbródka.
Dziewczyna opadła na kolana i złapała w dłonie pukle włosów, czuła się jakby coś straciła. Nie ścinała włosów od kiedy poznała swoje prawdziwe pochodzenie.
- W ramach kary mogę usunąć twoje blizny – Powiedział i pociągnął ją za ramię do góry.
Popatrzyła na niego bez zrozumienia.
- Nie wiem jednak czy wytrzymasz taki ból, to zaawansowana czarna magia – Powiedział –I tak nie masz wyjścia, więc nawet nic nie mów. Pytaniem pozostaje czy lepiej cię do czegoś przykuć, żebyś sobie nie zrobiła krzywdy, czy lepiej zostawić samej sobie…
- Ufam twojemu osądowi, Panie – Stwierdziła. Nie wiedziała co będzie lepsze i w tej jednej sprawie postanowiła zdać się na kogoś innego.
Popatrzył na nią oceniająco o potem poczuła, że jej nadgarstki i stopy zostają przyciągnięte do ściany i oplecione metalem, dla próby spróbowała się wyrwać, ale trzymały bardzo mocno.
- Jesteś teraz w pełni na mojej łasce – Powiedział z satysfakcją i przejechał po jednej z większych blizn na jej brzuchu palcem. Wzdrygnęła się na ten zimny dotyk – Przypatrz się uważnie, bo takiej magii jeszcze nie widziałaś.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, złożył ręce jak do modlitwy i stał tak niewzruszony. Dominique nie mogła oderwać od niego wzroku i cieszyła się, że jest przykuta, bo chyba nie powstrzymałaby się przed dotknięciem go. W pewnej chwili zaczął rozkładać dłonie a między nimi wirowała czarna kula, wokół niej tańczyła mgła, czy też pioruny. Czuło się energię bijącą od niej. Z każdą chwilą kula rosła, a na twarzy Mihueta pojawiał się coraz większy wyraz błogości. Gdy kula osiągnęła rozmiar pomarańczy, Czarny Pan otworzył oczy, wyglądał na zmęczonego.
Powoli i z niemożliwą delikatnością pchnął kulę prosto w stronę rudej, dziewczyna patrzyła jak zahipnotyzowana na zbliżające się skupisko mocy. Lecz gdy tylko pierwsze odgałęzienie musnęło jej skórę krzyknęła. To było jak cruciatus skumulowany w jednej części ciała. Zaczęła się szarpać ale kluka w końcu jej dosięgła i zaczęła się rozprzestrzeniać po całym ciele, więzić je w bólu. Dominique krzyczała, łzy leciały jej po policzkach, nie wiedziała ile czasu minęło ale obstawiała miesiące. Nie wiedziała też, czy jeszcze ma własne ciało. Pochłonęła ją ciemność, lecz nawet tam czuła okropny ból, nie mogła po prostu go wyrazić.
***
Śniadanie wyglądało dosyć sztucznie, wszyscy siedzieli przy wielkim stole zgodnie ze swoją rangą, a obok nich ich uczniowie. Malfoy puszył się jak paw, ale miejsce po lewej stronie czarnego pana pozostawało puste.
Heca i Zuch wysyłali sobie przez stół sygnały, próbując ustalić, co się stało z ich rudzielcem. Wiedzieli, że wczoraj podpadła dla Czarnego Pana, ale nie myśleli, że zabraknie jej na śniadaniu.
Gdy tylko wszyscy odeszli od stołu Heca podbiegł do Malfoya.
- Rogaty, widziałeś gdzieś Rudą ? – Zapytał szybko.
- Widziałem ją wczoraj, wątpię, by jeszcze żyła – Powiedział z lekką satysfakcją i odszedł. 

czwartek, 9 maja 2013

28. Heca, Zuch i Ruda


 Ostrzeżenie ! Mogą pojawić się przekleństwa ( ocenzurowane * ) oraz sceny tortur.


Akt pier­wszy tra­gedii ludzkiej - na­rodzi­ny dziecka.

- Zaczekaj proszę, bo zacznę krzyczeć – Spanikowała dziewczyna.
- Akurat ci się to uda.. stwierdził chłopak zakrywając jej usta dłonią. Czuła jego mocny chwyt i ciepło bijące od jego ciała, wzdrygnęła się i ugryzła go w palec.
- Ty su*o ! – Zawołał zdziwiony i spoliczkował ją tak mocno, że upadła przed nim na ziemię.
- Błagam, daj mi chwilę, muszę coś załatwić i wrócę. Masz moje słowo – Dziewczyna postanowiła być miła.
- Rude są fałszywe słonko – Stwierdził z ironią – Ale masz te chole*ne pięć minut i ani sekundy dłużej.
Dziewczyna niewiele się zastanawiając deportowała się przed dom w którym spędziła wiele wspaniałych lat. Czyli do domu przyszywanej babci. Będąc w „niebie” wiele zrozumiała i chciała podziękować kobiecie. Postanowiła zajrzeć do budynku, było tam pełno kurzu. Różdżką oczyściła kuchnię ale postanowiła dać sobie spokój. Otoczyła tylko dom zaklęciami i pojawiła się na cmentarzu. W rekordowym czasie odnalazła grób babci i wyczarowała na nim piękny znicz, przypominający lilię.
- Zawsze je lubiłaś – Stwierdziła patrząc na mugolskie zdjęcie kobiety – Może zwariowałam gadając do kamienia ale chcę ci podziękować za wszystko i powiedzieć, że cię kocham. Chyba się nie spotkamy tam na górze, o ile twoje opowieści były prawdziwe.. Przepraszam.
Ponownie zniknęła a samotna wdowa będąca na cmentarzu przetarła ze zdziwienia oczy, myśląc, że ujrzała ducha.
_
Rudowłosa pojawiła się przez mężczyzną patrząc z obawą w błyszczące złowieszczo oczy, ukryte za maską.
- Spóźniłaś się.. – Dziewczyna już otwierała usta, żeby się wytłumaczyć ale facet prychnął – Zamilcz.
Zapał ją za ramię i deportował się z nią do Sali z jej koszmarów. Do głównej Sali i przy okazji Sali tortur koszmarnego dworu. Było tak jak zapamiętała, na tronie siedział ON, blady wyniosły i patrzący z pogardą. 
Mężczyzna padł na kolana przed swoim panem a po chwili wahania Dominique uczyniła to samo. Czuła się upokorzona jak nigdy i walczyła za zdradzieckimi łzami, wyobrażając sobie reakcje swojej rodziny. Próbując uspokoić się spojrzała na podłogę gdzie dostrzegła świeżą krew. Pomyślała o swojej przyjaciółce z celi, o babci o niewinnych ludziach. Co ja robię ?  Zapytała sama siebie.
- Spisałeś się Nott – Stwierdził zimno Mihuet, co wyrwało rudą z rozmyślań – A jak widzę ty, podjęłaś dobrą decyzję. Marto, Dominique dojdzie do twojego zespołu.
- Panie – Raczej otyła kobieta padła na kolana – Ona jest tydzień do tyłu.
- Więc obdarzysz ją szczególną uwagą – Roześmiał się zimno a rudej po plecach przeszły ciarki – Rozejść się.
- Chodź za mną – Syknęła kobieta do Domi i ruszyła do bocznych drzwi, dziewczyna dogoniła ją w połowie korytarza i kilka razy prawie się zgubiła w plątaninie przejść i wrót.
Kobieta wskazała jej drewniane niewielkie drzwi – Od dzisiaj to są twoje kwatery , jutro o 6 widzę cię na dziedzińcu pod zamkiem.  Śniadanie można dostać od 5 do 7 w jadalni.
Po rzuceniu kilku suchych informacji kobieta odeszła powiewając peleryną jak nietoperz. Z cichym westchnięciem dziewczyna weszła do pokoju i zanotowała w myślach, żeby sprawdzić gdzie prowadzą boczne drzwi. Jak się okazało, prowadziły do ubikacji z prysznicem. W pokoju była szafeczka i łóżko.
Dziewczyna nie przebierając się położyła się na łóżku i łzy zakręciły jej się w oczach. Pozwoliła im swobodnie płynąć, przychodząc do tego zamku skazała się na tortury i śmierć ale robiła to dla swojej rodziny, dla całego czarodziejskiego świata. Chole*rna altruistyczność i gryfońska odwaga. Dziewczyna  rozmyślała długo, więc zasnęła dosyć późno. Gdy wstała, zrobiła poranną toaletę i ubrała się w czarne spodnie i golf, które znalazła na szafce, na zewnątrz już szarzało. Co chwile ziewając ruda ruszyła w poszukiwania jadalni. Po drodze wpadła na jakiegoś chłopka, był wyższy od niej o głowę i bardzo barczysty. Miał blond włosy, ułożone w artystyczny nieład i urocze dołeczki w policzkach jak się uśmiechał. Był jednym wielkim przeciwieństwem samego siebie, a twarz psuł jedynie duży nos.
- Idziesz na trening ? – Spytał z uśmiechem.
- Raczej na rzeź, po tym co wczoraj widziałam.. – Mruknęła zaspana.
- Za 3 minuty będziemy spóźnieni  na rzeź, a nie chcesz przeżyć kary, to dopiero rzeźnia jest – Szepnął i szybko ruszył przed siebie ciągnąc zdziwioną dziewczynę za rękę.
Wybiegli zdyszani na dziedziniec zastając równy szereg 8 napakowanych chłopaków i czerwoną ze złości nauczycielkę czy też instruktorkę.
- 3 sekundy spóźnienia ! – Wrzasnęła im w twarz, powodując chwilową głuchotę, zdezorientowanie i mdłości. Jakby nie patrzeć, mogłaby zabić wampira samym oddechem – Wybierać, 10 dodatkowych kółeczek czy minuta crutiatusa ?!
Dominique skrzywiła się, nie wiedziała jakiej wielkości są kółka, ale wiedziała za to, że nie chce nigdy więcej doświadczyć zaklęcia torturującego. Popatrzyła na swojego towarzysza, który hardo patrzył kobiecie w twarz.
- Wybieram zaklęcie – Chłopak uniósł głowę i zacisnął ręce w pięści.
- A szanowna koleżanka ? – Wycharczała „poganiaczka niewolników” dla rudej w twarz.
- Dodatkowe kółka -  Stwierdziła niepewnie widząc miny swoich nowych towarzyszy.
- Idealnie, zaczynaj dookoła zamku a ja się zajmę kolegą – Kobieta skierowała swoją różdżkę na chłopka.
- CO !? Jak to dookoła zamku, on jest wielki, zajmie mi to mnóstwo czasu ! To chore jest !
- Zamknij się smarkulo i zaczynaj ! Musimy zrobić normę ! Ruchy ! Zawsze możesz ominąć jeden, bądź dwa posiłki – Kobieta pogniła ją i rzuciła zaklęcie na chłopaka.
Ruda zaczęła biec, podziwiając jednocześnie chłopaka, który jedynie uklęknął na kolano, nie krzyczał,  nie upadł. Był silny, odważny i wytrzymały.
Zrezygnowana pokręciła głową, prędzej zakocha się w nim, niż w swoim nowym panu. Do tego co dziwne, nie sprawdził jej legimencją, nie było również żadnej inicjacji.. Domyślała się, że to wszystko przed nią.  
_
Gdy skończyła karne kółka upadła na kolana na trawę i oddychała ciężko, miała w ustach metaliczny posmak i nie mogła oddychać.
- Wstawaj ruda wywłoko a nie się lenisz ! Mam cię zachęcić ?! – Kobieta wyciągnęła różdżkę – To jak ?!
- Już  wstaję. Przepraszam.
- I dobrze, teraz przebiegnij jeszcze dwadzieścia kółeczek, a potem ćwiczenia fizyczne i zaklęcia niewybaczalne. Pośpiesz się bo ci jedzenie minie ! – Kobiecie najwyraźniej przyjemność sprawiało dręczenie uczniów, bo ciągle na kogoś krzyczała i kogoś karała. A damska solidarność, to było chyba wyciskanie z jedynej dziewczyny, każdej kropelki potu.
- Tak jest.
_
- Ruda skończyła o północy i ledwo przytomna powlokła się do pokoju, gdy w końcu tam trafiła zobaczyła śpiącego pod ścianą chłopaka. Poznała w nim chłopaka z którym rano się spóźniła.
- Ej ty.. Wstawaj – Szturchnęła go, ale on jedynie coś wymamrotał i dalej spał.
- Oj będzie kara ! – Zaskrzeczała udając ich trenerkę. Zwijając się ze śmiechu patrzyła na chłopaka, który momentalnie stanął na baczność – Spokojnie, tylko cię budzę.
- Nie masz serca rudzielcu. Może mnie chociaż zaprosisz ?
- Jasne chodź, ale jestem zmęczona i głodna.
- Zwinąłem ci to z kolacji – Chłopak uśmiechnął się figlarnie i podał jej kilka kanapek zawiniętych w białą chusteczkę.
- Jesteś moim bohaterem ! – Dziewczyna wzięła się za jedzenie – Jestem Dominique, a ty ?
- Jestem Alan, ale wszyscy mówią mi Heca. Niedługo przekonasz się czemu, tobie też wymyślimy ksywkę, ale to jak cię poznamy.
- Alan.. Powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi ?
- Jesteś tu i tego nie wiesz ? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale gdy wzruszyła ramionami kontynuował – To jest ogólnie zamek naszego pana. Tutaj on rządzi,  a wszyscy są jego poplecznikami, my jesteśmy dopiero kandydatami więc się nie zaliczamy. Wewnętrzny krąg ma miano milczących i nie wiadomo kto tam „zasiada”, chociaż można się domyślać, nazywają się tak przez rzucanie niewerbalnych zaklęć. Często zwykłych popleczników nazywają milczącymi, wiesz ?
- To już wiem, a to całe szkolenie ?
- Za niecały tydzień dostaniemy zadanie i po nim każdy z milczących i nasz pan wybierze sobie ucznia, zwykle jedną osobę. Chociaż pan wybiera czasami dwie i w ciągu tygodnia obie odpadają.
- Jak to ?
- Są zabijane, naturalna selekcje – Stwierdził gorzko.
- Więc co ty tu robisz ? Nie pasujesz mi tu – Dziewczyna popatrzyła na niego smutno.
- Wiesz, jestem dzieckiem wyznawców pana, mam już przylepioną nalepkę „tego złego” i nie zmienię tego, nauczyłem się to akceptować. Do tego mam okazje nauczyć się czegoś nowego.  A ty co tu robisz, nie widziałem tu nikogo podobnego – Zmarszczył brwi zastanawiając się.
- Masz racje, ale to póki co zostanie tajemnicą. Wiesz legimencja, tylko pan może poznać moje powody – Stwierdziła udając fanatyczkę, nie chciała zaczynać znajomości od kłamstwa i bolało ją to, ale wmawiała sobie, że wywalczy dla Alana lepszy świat, gdzie nie będzie miał plakietki.
_
Obudziła się zlana potem i ze łzami w oczach. Miała okropny sen, śniło jej się, że Mike zabił Alana, a potem Nataniel Mike’a i powiedział jej żeby była szczęśliwa, ale znikąd pojawił się czarny pan i wciągnął Nata do swojej różdżki.
- Spokojnie to był sen Domiś – Stwierdził zaspany Alan.
- Wiem, ale to i tak straszne.. Zaraz ! Co. Ty. Tu. Robisz ?!
- Chyba zasnęliśmy ale to nie ważne, bo jeśli chcemy zdążyć na śniadanie, to musimy się zbierać – Ruda pokiwała głową – Za 10 minut pod twoimi drzwiami.
_
Na śniadaniu było jedynie dziewięciu chłopaków i Dominique, jedli w kuchni, więc wokoło pracowało mnóstwo skrzatów domowych.
- Domi, to jest Leo, czyli Zuch – Alan przedstawił jej napakowanego bruneta z wielkim bananem na twarzy i małymi błyszczącymi oczami. Miał włosy ścięte na krótko i przewyższał nie tylko Dominique ale i Alana.
 – A ty na pewno jesteś Ruda ! – Brunet zaśmiał się, zarażając śmiechem kilka osób przy stole.
- Jakby nie patrzeć idealna ksywka – Przyznał mu racę Alan.
- I ty Brutusie przeciwko mnie ? – Zaśmiała się wraz z nimi Domi.
- Och czyżby Heca i Kluch znaleźli sobie panienkę do towarzystwa ? – Stwierdził wyniośle i sarkastycznie blondyn o czarnych oczach, który stanął naprzeciwko.
- Aż tak trudno zapamiętać moją ksywkę, rogaty ? – Zapytał Leo, nie przejmując się za bardzo intruzem.
- Sugerujesz, że mam słabą pamięć ?! – Chłopak zacisnął pięści. Dominique miała wrażenie, że go zna. W każdym razie był blady i najmniej napakowany ze wszystkich chłopaków.
- Zaraz, czy ty nie jesteś Malfoy ?! Zaraz. Scorpions. Scorp. Nie pamiętam – Ruda przegryzła wargę.
- Nie, najwyraźniej mówisz o moim nie wartym słów kuzyneczku, który boi się przystać do potęgi czarnego pana. Już ty jesteś więcej warta, zdrajczyni krwi – Odszedł z wysoko uniesioną głową.
- Zdrajczyni.. ? – Zapytał Alan jednocześnie z Leo.
- Weasley. Na pewno wiele wam to powie. Ale nawrócona – Stwierdziła szybko ruda – A czemu rogaty ? – Płynnie zmieniła temat.
- To taka przenośnia, idealnie go opisuje. Szczurkowaty arystokrata, drący nosem w chmurach – Syknął Alan.
- Chodź Heca, ty Ruda też, Nie możemy się spóźnić.
_
Wszyscy ryli nosami po ziemi, kiedy szli na obiad. Po szybkim posiłku mieli się wziąć za niewybaczalne i torturujące, w tym celu zeszli do lochów. Ruda miała pierwszy raz wziąć w tym udział więc się bała.
Leo szedł jakby na skazanie, więc ruda zaczęła się martwić. Nawet Alan wyglądał blado.
- Dzisiaj muszę się zająć waszą koleżanką, więc zrobimy konkurs, wybierzcie sobie loch i zabawcie się w tortury, najwymyślniejszy dostanie jutro o połowę biegów mniej – Stwierdziła zadowolona kobieta – I nałóżcie wyciszające, potrzebuję skupienia.
Dominique została wepchnięta do niewielkiej celi, kobieta zapaliła światło i dała rudej jej różdżkę. Dziewczyna wzięła ją do ręki i poczuła niesamowite ciepło.
W celi była para, w brudnych poszarpanych ubraniach. Młodziutka i drobna blondynka patrzyła za strachem na nowo przybyłe kobiety a mężczyzna niezauważalnie wysunął się przed nią, chcąc ją chronić. W jego oczach była widoczna prośba, ale nie o życie dla siebie, o litość dla jego partnerki.
- Popatrz, zaczniemy od Imperiusa – Zaczęła kobieta jakby były same w pomieszczeniu – Znajdź słabe strony, użyj inwencji twórczej i pamiętaj, że składam raport dla pana.
Dominique drżącą dłonią podniosła różdżkę, skoro mężczyzna tak kocha kobietę, a ona widocznie mu ufa, musi zburzyć więź.
- Imperio – Dominique zaczarowała mężczyznę i wyczarowała nóż. W myślach kazała dla faceta zdjąć bluzkę kobiety i napisać jej na brzuchu „su*a”.
Mężczyzna to zrobił, a Ruda chciała umrzeć za to co zrobiła. Zdjęła zaklęcie i patrzyła na ból i urazę w oczach kobiety oraz zrezygnowanie w oczach mężczyzny.
- Teraz cruciatus – Powiedziała podekscytowana kobieta.
Ruda unieruchomiła mężczyznę ruchem różdżki i zaczęła torturować kobietę, czuła to ogarniające podniecenie wraz z trwaniem zaklęcia, nie chciała przerywać, a z każdą sekundą nienawidziła siebie coraz bardziej.
Gdy zdyszana przerwała, bez dalszych instrukcji zabiła kobietę jednym zielonym promieniem, wiedząc, że te puste oczy będą ją prześladować do końca życia zignorowała złudne szczęście towarzyszące zaklęciu, oraz to, że avada przyszła jej najłatwiej. Zmęczony wzrok przeniosła na mężczyznę, zdejmując z niego zaklęcie.
Podczołgał się do blondynki i pogłaskał ją po twarzy, w jego oczach zalśniły łzy a potem nienawiść.
- Będziesz się smażyć w piekle parszywa kur*o ! – Wrzasnął jej w twarz, a potem przebił sobie serce, nożem leżącym na posadce. Jego oczy również gasły, zdążył jedynie ostatni raz pocałować swoją ukochaną w martwe usta.
- Jestem pod wrażeniem, jak na żółtodzioba to wspaniale. Idź do pokoju, a ja rozstrzygnę konkurs.
Ruda jak robot skierowała się do swojej klitki i usiadła na podłodze pod ścianą. Po kilkunastu minutach wpadł Alan. Razem milczeli, dopóki nie przyszedł zakrwawiony i słaniający się na nogach Leo.
- Nienawidzę siebie – Stwierdziła ruda – Do tego czuje się tak cholernie pusta, jakbym nie miała nikogo !
 - Wygrałem konkurs – Stwierdził żałośnie Heca i uderzył głową w ścianę.
- Dostałem nauczkę, bo dałem za mało tortur – syknął Zuch.
___
Prawie cała rodzina słuchała opowieści Michaela, o tym jak ruda uciekła, żeby przyłączyć się do czarnego pana. Większość nie wierzyła, a zwłaszcza po tym, że poprzedniego dnia zabiła kilku jego sługusów. W wielkim, a do tego powiększonym salonie zabrakło jedynie dwóch latorośli, czyli Rose i Jamesa.
Ciągle byli skłóceni z rodziną. A rodzina wcale nie była przychylana do pogodzenia się, a zwłaszcza teraz, gdy ponownie stracili rudą.
- Mam przeczucie – Stwierdziła Fleur w głuchej ciszy i zniknęła.
- Miała w rodzinie wieszczkę, czasem jej się zdarza ale rzadko – Wyjaśnił Bill.
- Wiedziałam ! – Wykrzyknęła Blondynka zjawiając się ponownie, z kartką i naszyjnikiem – Wiecie może co to ?
- To naszyjnik który ode mnie dostała – Stwierdził gorzko Mike.
Fleur położyła go na stoliku i rozwinęła kartkę, zaczęła czytać na głos treść wiadomości.
- Przepraszam was bardzo kochani, być może nie żyję, kiedy to czytacie, a może jeszcze egzystuję. Moją jedyną prośbą jest, byście zapomnieli o mnie. Na zawsze. Domnique Isabelle Weasley nigdy nie istniała. Dziękuję za wszystkie wspaniałe chwile i przepraszam raz jeszcze.
Dziewczyna, która popełniła zbyt wiele błędów.
- Jak ona mogła ?! Bez wyjaśnień, znowu..To brzmi jak list samobójczy ! Myślicie, ze się przyłączyła do.. – Wszyscy popadli w ponury nastrój.
-Tak ! Mówię wam to od godziny ! – Wykrzyknął Mike.
- Cho*era ! – Bill odetchnął głęboko i zrezygnowanym głosem wyrecytował – Wyrzekam się mojej córki Dominique Isabelle Weasley, cokolwiek będzie powiedziane.
Te słowa powtórzyła Fleur, Victorie, Louis i Molly. Czyli najbliższa rodzina, to było jak rozwiązanie więzów. W magicznym świcie człowiek odczuwa to ciężej, jest pusty i bez otaczających go nowych osób może zwariować.  

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

sobota, 30 marca 2013

27. Stój ty ruda wariatko !


Wys­tar­czy gest, słowo, by zra­nić tak bo­leśnie, zniszczyć szansę, cienką nić porozumienia. 

Rudowłosa niecierpliwie stukała stopą o ziemię. Stała w lesie, nie wiedziała nawet gdzie bo Nataniel zapomniał o jakimś koszyku czy jakimś innym nieznaczącym szczególe. Chociaż jeśli chodzi  o piknik to kosz z ekwipunkiem był raczej ważny. Znudzona Dominique ruszyła sama przed siebie, może to gryfońska odwaga lub zwykła głupota ale niczego się nie bała. Po stosunkowo krótkim marszu znalazła się na pięknej  łące, przynajmniej w mniemaniu dziewczyny. Była na niej jedynie długo nie koszona trawa. Zero kwiatów, pięknych strumyczków czy innych szczegółów. Wokoło las, który wydawał się nawet w ciągu słonecznego dnia straszy, a dzisiaj było lekko deszczowo i mglisto, co nie przeszkodziło parze w pikniku.
Ruda stanęła na środku i rozłożyła ręce, miała na sobie długą, białą suknię, sięgała jej do kostek i był zwiewna. Rude włosy sięgały samej ziemi a ich właścicielka dostawała szału na myśl o skracaniu ich. Teraz owa dziewczyna zachwycała się dotykiem wilgotnej trawy na stopach i uczuciu wszechobecnej mgły. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko, można było ją pomylić z nimfą, czy inną istotą.
- Domiq, przeziębisz się – Chłopak założył dziewczynie swoją czarną bluzę, która wyglądała na niej komicznie.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz Natek to cię wypatroszę – Stwierdziła ruda mrużąc gniewnie oczy.
- Dobrze rudzielcu, ale wiesz.. Oj już nie bij – Chłopak zaśmiał się widząc jak dziewczyna bije go swoimi niewielkimi rączkami po torsie – Malutka, to łaskocze. W każdym razie niedaleko jest inna polanka, wiesz.. strumyk, słonko i kwiatuszki – chłopak wyszczerzył się łobuzersko.
- Ta jest idealna.. I grabisz sobie.. duży – Ich związek nie należał do tych ociekających słodyczą, był za to burzliwy i dawał rozrywkę ludziom w miasteczku.
Chłopak zaśmiał się i pocałował dziewczynę w nos, rozłożył na ziemi koc, potem powyciągał smakołyki z koszyka i uklęknął. Dziewczyna popatrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Dominique – Oj będą kłopoty, myślała dziewczyna, nigdy nie zwracał się do niej pełnym imieniem – Dzisiaj są Twoje urodziny, wiesz ? – Rudej rozbłysły oczy – A więc masz już 16  lat. A ja kocham cię jak wariat. Pewnie udzieliło mi się od ciebie. To jest pierścionek obietnicy – pokazał rudej mały pierścionek z jednym, malutkim brylancikiem – W dniu twoich 17 urodzin zmieni się w zaręczynowy. Czy go przyjmiesz ?
Ruda nie ufając swojemu głosowi kiwnęła głową i dała nałożyć sobie, idealnie pasujący pierścionek . Przyjrzała mu się i dotarło do niej coś bardzo ważnego, nigdy nie wyznała swojemu chłopakowi miłości, nawet nigdy za bardzo nie myślała o nim w takich kategoriach. Dopiero teraz dotarło do niej jakimi uczuciami go darzy. Uklęknęła przed nim i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Natanielu.. Ja cię.. – To jakże piękne wyznanie przerwał dziewczynie alarm z miasteczka, oznaczał atak. Para poderwała się i chłopak spojrzał na dziewczynę.
- Zostań tu ! – Rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie mam zamiaru ! – Dziewczyna wbiegła w las, była szybsza od swojego chłopaka i łatwiej jej było omijać drzewa. Na jej niekorzyść działały bose stopy, ale nie przejmowała się tym.  Biegła na ratunek dla wszystkich, których zdążyła pokochać będąc w tym miasteczku. Zwłaszcza do starej pani Amandy, która robiła wspaniałe naleśniki, przypominała jej babcię i rozmawiała z nią długie godziny.
- Stój ty ruda wariatko ! – Z daleka słyszała przerażony głos Nataniela i tylko jeszcze bardziej przyspieszyła.
Wybiegła z lasu, przed nią pozostało tylko pokonanie niewielkiego pagórka,  gdy już była na szczycie zobaczyła pole walki, zbiegła z górki i popędziła do miasta. Około dwadziestu ludzi w czarnych pelerynach napadło na miasteczko, czwórka leżała na ziemi i kilka osób z miasteczka też. Gdy dziewczyna była blisko latających promieni, uzmysłowiła sobie jaką popełniła gafę. Przecież nie ma nawet różdżki. Chciała się wycofać, ale jeden z napastników zobaczył ją. Nie widziała jego twarzy ale mogła przysiądź, że uśmiechnął się szyderczo. Dzięczyna usłyszała za sobą uderzenia ciężkich butów Nataniela za sobą, ale nie spuszczała wzroku z postaci która wysłała w jej kierunku zielony promień, ruda wiedziona instynktem poniosła przed siebie rękę. Nie wiedziała czy to czas zwolnił, czy to ona spowolniła promień, ale spokojnie mogłaby go uniknąć, wiedziała jednak, że wtedy promień uderzyłby w jej ukochanego.
- Kocham cię Nataniel – Szepnęła z uśmiechem i poczuła jak ktoś ją popycha, roześmiała się radośnie, jej książę na białym jednorożcu przybył na ratunek. Odwróciła się nie zważając na bitwę rozgrywająca się za jej plecami i uśmiech spełzł jej z twarzy. Nataniel leżał na ziemi z szeroko otwartymi, pustymi oczami. Nie ruszał się, nie oddychał. Jego różdżka leżała obok jego dłoni, rudowłosa patrzyła na niego, nie rozumiała dlaczego nie śmieje się razem z nią. Z letargu zbudziło ją zaklęcie, przelatujące jej obok ucha. Nie patrząc na chłopaka złapała jego różdżkę i podbiegła do walczących. Nie czuła łez, które leciały jej nieprzerwanie po policzkach, w głowie miała tylko obraz człowieka w ciemniej pelerynie i pełno nienawiści.
- Zapłacisz mi za to – Wyszeptała i wskazała na niego różdżką, na co ten roześmiał się szyderczo – avada kedavra.
Dziewczyna rzuciła te dwa słowa jakby w przestrzeń, a zielone zaklęcie uciszyło człowieka na zawsze, przy okazji odbierając cząstkę człowieczeństwa Dominique. Dziewczyna roześmiała się tylko szyderczo i mieszając śmiech ze łzami ruszyła dalej, już bez morderczych zapędów.
Jej plany popsuło mokre, błotniste podłoże i ciało..  Ciało pani Amandy. Dziewczynie pociemniało przed oczami, poderwała się z ziemi i na jej widok zadrżeli nie tylko mieszkańcy miasteczka ale i rasowi zabójcy.
Biała suknia w błocie i krwi starszej kobiety, blada twarz, z błyszczącymi na policzkach łzami, rozczochrane, ubrudzone błotem włosy i oczy. Oczy w których widać było tylko chęć mordu. Nie wypowiadała już formułki, zielone zaklęcia wylatywały z jej różdżki, idealnie trafiając w jej cele. Dzięki temu, wszyscy napastnicy starali się zabić ją i inni mogli ich obezwładnić. Kiedy im się to udało Dominique po prostu stała i patrzyła, patrzyła w przestrzeń smutnym i pustym spojrzeniem. Czuła jak Mona zarzuca jej na ramiona pelerynę i prowadzi do sypialni, czuła zmianę temperatury gdy znalazły się w środku, czuła gorącą wodę spływającą po jej ciele i w końcu miękkie łóżko na którym siedziała wraz z Moną. Kobieta płakała, a dziewczyna po prostu patrzyła, patrzyła w tą przestrzeń, jakby miała powrócić jej Nataniela. Po kilku godzinach zabrakło obecności starszej kobiety, zabrakło nawet snu i śmierci. Na palcu ciążył jej chłodny metal, zwykły nic nie znaczący kawałek metalu, zdjęła go i zgniotła w ręku. Nie zwróciła uwagi na to, że nie powinna zgnieść bez wysiłku białego złota. Powolnymi ruchami sięgnęła do szafki z której wyjęła wisiorek od Michaela, który na powrót był serduszkiem. Założyła go na szyję i ubrała białą suknię. Włosy zaplotła w gruby warkocz i założyła granatową pelerynę. Gotowa wyszła do gabinetu Mony, właśnie tam zastała kobietę, która z roztargnieniem układała różne papiery.
- Po prostu to powiedz, powiedz, że to moja wina i że lepiej by było, jakbym się tu nie pojawiła. Ach i jeszcze, że mam się wynosić.
- To wina waszego czarnego pana. Babra się w starożytnej magii, ona jest gorsza niż ta idiotyczna czarna magia. Rzucił na ciebie zaklęcie, które zabija każdego komu wyznasz głębsze uczucie, oczywiście pozytywne. Nie wiem czy działa to na zasadzie myśl – czyn, czy czyn- czyn. Najpierw ta twoja przyjaciółka z niewoli, potem Amanda i Nataniel. Tylko ty możesz zabić tego człowieka i chyba wiesz jak..
- Przecież to niemożliwe ! – Wrzasnęła dziewczyna zrywając się z fotela na którym dotychczas siedziała -  Przecież Nat dopiero co.. on.. dopiero.. Nie mogę !
- Dominique. Ty nigdy nie byłaś zwyczajną czarownicą, twój los został już przypieczętowany, ale to sama wybierzesz, czy pozwolisz mu się wypełnić. Jesteś taka podobna do mnie – Kobieta popatrzyła na nią z bezgranicznym smutkiem – Łatwiej byłby sobie podciąć żyły, ale to takie mugolskie. Co zamierzasz moja ruda wojowniczko ?
- Godnie pochowaj tego wspaniałego człowieka.. Może się jeszcze zobaczymy i.. dziękuję za wszystko – Domi schyliła głowę, przykładając rękę do serca. W następnej chwili szła już w stronę wyjścia. Następnie stała przed dwojgiem drzwi i klęła na siebie w duchu, że znów próbowała uciec od przeszłości, chociaż podświadomie wiedziała, że to na nic. Zdecydowała się skierować na cmentarz, przystanęła gdy tam trafiła, był kilka razy większy niż wcześniej, a na nagrobkach przybyło treści. Był dzień, a i tak było widać miliony palących się zniczy i wieńców. Bez większego problemu odnalazła posążek aniołka i przy okazji grób swojego dziadka. Dziadka z którym rozmawiała raz w życiu. Z jej ciemnych oczu znów potoczyły się łzy, a ona nienawidziła się każdą słoną kropelkę.
- Dziadku kochany – Uklęknęła przed nagrobkiem i zauważyła małą skrytkę, kierowana ciekawością otworzyła ją i znalazła swoją różdżkę. Gdy poczuła w ręku magię i ciepło, dotarło do niej ile istnień pozbawiła dziś życia. Ile rodzin pozbawiła ukochanego członka. Postanowiła to odpokutować, za wszelką cenę naprawić swoje czyny. A potem.. Potem zakończyć swoje marne życie pełne cierpienia.
Wyczarowała kartkę papieru i mugolski długopis.
Przepraszam was bardzo kochani, być może nie żyję, kiedy to czytacie, a może jeszcze egzystuję. Moją jedyną prośbą jest, byście zapomnieli o mnie. Na zawsze. Domnique Isabelle Weasley nigdy nie istniała. Dziękuję za wszystkie wspaniałe chwile i przepraszam raz jeszcze.
Dziewczyna, która popełniła zbyt wiele błędów. 
Schowała kartkę i naszyjnik oddania do skrytki, gdzie znalazła różdżkę i wstała. Gdy kierowała się do wyjścia usłyszała rozmowę dwóch kobiet.
- Podobno jest atak na pokątną, zamierzasz iść walczyć ? – Pytała dość otyła kobieta w czarnej szacie.
- Nie zamierzam, kochana – Odezwała się zbyt szybko kobieta, wyglądająca na kościstą – Nie chcę, żeby Sofia została sierotą.
- A ona ? Ma już czternaście lat, za rok może czarować. Nie puścisz jej ?
- Po moim trupie ! – Odrzekła chudsza i zniknęły z cichym trzaskiem.
Dominique niewiele myśląc poprawiła kaptur i ruszyła na pokątną. Pojawiła się w jednym z zaułków, gdy wyszła zobaczyła morze białych i czarnych peleryn. Łatwym zaklęciem czepnym pomogła sobie wejść na jeden z niższych dachów i strzeliła oszałamiaczem w czarną postać. Trafiła, ciało upadło, ale to było za mało. On kiedyś wstanie a Nat nie. Tym razem niewiele myśląc użyła klątwy zabijającej, ogarnęła ją dziwna euforia i podniecenie. Gdy zabijała przez jej ciało przepływała fala rozkoszy, kochała to uczucie. Celnie strzelała klątwami, w końcu skoczyła na ziemię. Zostało już tylko kilka niedobitków. Jeden z nich rzucił avadą w jedną z białych postaci, tej postaci wystawały czarne lśniące kosmyki.. Takie jak Roxy. A do tego ten wzrost. To muszą być jej przyjaciele, strzelają głównie oszałamiaczami, dwie czy trzy osoby rzucały klątwy zabijające.
- Protego ! – krzyknęła Domi ratując dziewczynę. Pozwoliła tym samym, żeby niebieski promień strzelił w jej pierś. Przed oczami miała wszystkie osoby, które znała i kochała, widziała jak je torturują, jak zabijają. A ona stała i nie mogła nic zrobić. Chciała krzyczeć, nie mogła. Po prostu stała i patrzyła, nie mogąc nawet uronić łzy.

- Roxy !? Nic ci nie jest ? – Michael podbiegł do przyjaciółki i ją przytulił.
- Ona mnie uratowała – Szepnęła brunetka – Zabierzmy ją do siedziby kimkolwiek jest. Byle szybko, ludzie zaczynają się schodzić.
Mike wziął nieprzytomną na ręce i aktywował świstoklik. W głównej bazie, położyli dziewczynę, tak sądzili po posturze, wśród rannych i rozebrali się.
- To była świetna akcja ! Do tego po praz kolejny nikogo nie straciliśmy, dzięki tej osobie – Wskazał na nieprzytomną – Oni stracili wielu. Dziękuję wam biali, jesteście wielcy.. Chciałem jeszcze..
- Mike ! To Dominique ! To ona ! – Krzyknęła Roxy, a wszyscy podbiegli zobaczyć czy to prawda. Pamiętali rudą, jako szarą myszkę, a tu taka zmiana. Dziewczyna wypiękniała, a jej rysy stały się bardziej arystokratyczne. Miała szeroko otwarte przerażone oczy.
- Weźcie ją do Muszli a ja.. – Powiedział w roztargnieniu chłopak.
- Leć za nią ! – Dało się słyszeć z kilku ust.
- Dzięki ! Jesteście wspaniali ! Do nie- szybkiego zobaczenia ! – I deportował się.

W muszli panowało prawdziwe zamieszanie. Jedni krzyczeli, inni pojawiali się znikąd, jeszcze inni cicho płakali w kącie. Próbowali obudzić rudą dziewczynę, która nie odpowiadała na żadne bodźce. Leżała z szeroko otwartymi oczami, patrzącymi w przestrzeń, była blada i po jej czole spływały kropelki potu, z kolei jej dłoń była zamknięta w żelaznym zacisku Michaela.
- Mike, bo zrobisz jej krzywdę – Upomniała go Fleur łagodnie. Popatrzył tylko na nią nieświadomie, kobieta ze szczęścia roztaczała wokół siebie magie i wszyscy chłopcy w pobliżu zapominali języka w gębie. Kobieta w przeciwieństwie do swoich córek nie panowała nad tym, one po prostu musiały chcieć jej użyć, a ona jej używała.
- Przepraszam, ja się po prostu martwię.
- Mam pomysł – Stwierdził Bill zadowolonym głosem.
- Znów mamy ją łaskotać czy podstawiać pod nos tą śmierdzącą roślinę ? – Zapytala blondynka sceptycznie.
- Nie. Wystarczy woda – Wyczarował strumyczek z różdżki i dziewczyna zerwała się. Rozejrzała się po pokoju i w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Nagle dotknęła swojej mokrej twarzy i jej podbródek zadrgał, oddech przyspieszył, a oczy wypełniły się łzami.
- Już dobrze kochanie, wypij to – Fleur podała jej eliksir bezsennego snu. Ruda go wypiła i zapadła w spokojny sen, wolała odłożyć konfrontację z rodziną na później a najlepiej na nigdy.
- Może ją przebierzemy mamo ? – Zapytała Victorie, patrząc znacząco na jej pelerynę. I nagle wszystkie kobiety w domu ożywiły się.
- Racja. Ale damy radę same – Stwierdziła blondynka i zaczęła lewitować córkę do jej pokoju – Vic, przynieś proszę jakąś koszulę.
Gdy córka wyszła do garderoby Fleur zdjęła szatę dla swojej drugiej córki i wciągnęła powietrze. Rudowłosa miała na sobie białą suknię, na grubych ramiączkach, więc jej ramiona były odsłonięte. Biegły po nich blizny, głównie słabo widoczne linie, ale były też rozleglejsze, a zwłaszcza postrzępiona, zaróżowiona, biegnąca po jej lewym ramieniu. Kobieta z delikatnością dotykała każdej najmniejszej kreseczki, jakby chcąc wynagrodzić córce tyle cierpienia.
- Victorie ! Zawołaj ojca, byle szybko ! – Zawołała kobieta przez łzy i wzięła Domnique w ramiona, kołysząc ją lekko.
Jak to w rodzinie Weasleyów, jak jedna osoba zostanie zawołana, to zaraz przychodzi cały dom i tak stało się tym razem. Wszystkich zamurowało, ale Bill skutecznie i dobitnie wyprosił ich i razem z żoną przebrali córkę, odkrywając przy okazji całą resztę blizn.
Gdy skończyli, razem wyszli porozmawiać z całą rodziną a w pokoju u rudej został Mike, który już wcześniej schował się w ubikacji.
Domi  nie obudziła się do wieczora,  dlatego wszyscy wyczerpani wrażeniami całego dnia poszli spać. Oczywiście Michael nie słuchając niczego został przy dziewczynie i zasnął na fotelu.
Gdy tylko odgłosy kroków i krzątaniny na korytarzach ucichły ( bo nikt nie wie, co się dzieje za barierami zaklęcia wyciszającego – zboczone domysły autorki ), Dominique otworzyła oczy i odetchnęła. Nie spała już od kilku godzin, ale nie miała zamiaru rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi. Przez czas spędzony w niebie, stali się dla niej bardziej odlegli, a gdyby znów się do nich zbliżyła, mogłaby zrobić im krzywdę. Najpierw musi znaleźć sposób na zdjęcie klątwy.
Ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącego chłopaka wyszła do ubikacji, zrobić, w tym wypadku, wieczorną toaletę, a następnie do garderoby, znaleźć odpowiedni strój. Długo przeglądała wieszaki i wybrała dwa zestawy, nie wiedziała czy założyć czarne dopasowane, materiałowe spodnie i czarny golf, czy czarną suknię z długimi rękawami i rozkloszowanym dołem. Pierwszy strój miał plusy jeśli chodzi o wygodę, a drugi był raczej odpowiedni na bal.
Dziewczyna trochę przerobiła suknię, na prostą i dopasowaną. Następnie zarzuciła na plecy pelerynę, pod którą schowała włosy, ukryła twarz pod obszernym kapturem i wyszła do pokoju. Od razu spotkała się ze zdziwionym wzrokiem Michaela.
- Domi, co ty tu robisz ? Wychodzisz gdzieś ? – Zapytał kompletnie rozbudzony, a ruda zaklęła w duchu.
- Wychodzę Mike – Dziewczyna postanowiła trochę wyjaśnić dla chłopaka.
- Czemu, gdzie, po co ?
- Może to zabrzmi idiotycznie Mike, ale idę dołączyć do czarnego pana – Chłopak popatrzył na nią z szokiem – Byłam u niego torturowana długi czas, stąd te blizny, które zauważyliście. Potem trafiłam do wspaniałego miejsca, gdzie nie było wojny – Dziewczyna postanowiła pominąć Nataniela, żeby się nie rozkleić – Ale gdy milczący zburzyli mój mały świat postanowiłam się zemścić. Myślę, że tylko ja mogę się pozbyć czarnego pana, ale najpierw muszę dołączyć do niego i zachować siebie – Dziewczyna zgryzła wargę i dodała po chwili – Mam do Ciebie prośbę.
- Jaką ? – Zapytał chłopak z niewyraźną miną.
- Jeżeli tu kiedykolwiek wrócę, zabij mnie – Powiedziała dziewczyna z pewnością w głosie.
- Chyba zwariowałaś !
- Albo ty mnie, albo ja was. Dla mnie nie będzie już ratunku. Zrozum to ! Życie to nie jest bajka ! Wy i te wasze białe peleryny niewiele zrobicie w obliczu magii jaką ON operuje. Nawet jej sobie nie wyobrażam, wiem tylko, że Voldemort jest przy NIM niczym.
- Już mówisz o nim z szacunkiem – Powiedział chłopak z lekką pogardą.
- Praktyka czyni mistrza – Odpyskowała dziewczyna i żaby mieć pewność dodała – Zapomnij o mnie raz na zawsze, bo gardzę twoimi uczuciami. Mogę liczyć na śmierć z twojej różdżki ?
- Zabił bym cię nawet teraz, ale liczę, że oni cię poddadzą wyszukanym torturom. Gardzę tobą. Możesz mieć pewność, że następnym razem, gdy cie ujrzę.. Zginiesz – Głos chłopaka był zimny i przepełniony nienawiścią. Wskazał rudej drzwi i odwrócił się.
Dziewczyna w duchu pogratulowała sobie przedstawienia i po prostu wyszła. Miała kolejny problem, jak się wydostać z domu, żeby bariery się nie rozdzwoniły. Najpierw usiadła i do swojego mentalnego  kufra wrzuciła kilka wspomnień Nie mogła ryzykować, jej oklumencja była raczej słaba. Jeszcze raz obrzuciła swój ukochany dom jednym spojrzeniem i podeszła do linii morza ( muszla stoi nad morzem). Wskoczyła do wody i przekroczyła bariery pod powierzchnią. Pojawił się też kolejny problem.. Jak się teleportować będąc w wodzie. Była zmarznięta i rozchwiana emocjonalnie, transmutacja w ciało stałe jej się nie uda, ale zamrożenie tak. Uśmiechnęła się i wyczarowała coś w rodzaju kry, wspięła się na to z trudem, rzuciła zaklęcie suszące i zniknęła z cichym „pop”.
Pojawiła się tuż za ogrodzeniem muszli i popatrzyła w ciemność, zimnym, zdecydowanym głosem rozkazała:
- Pokaż się.
Z cienia wyszła osoba w ciemnej pelerynie, ta sama która śledziła jej rodziców na cmentarzu.
- Nie jesteś jednak taka głupia.. – Stwierdziła postać wyciągając różdżkę i przykładając ją dziewczynie do serca – A może jednak jesteś. 

czwartek, 14 marca 2013

26. Dla Malfoya nie wypada..





- Jak tak można ?! – Pan Malfoy mówił cichym syczącym głosem, chociaż był czerwony ze złości, to ton jego głosu był gorszy niż krzyk -  Ten głupi Potter, tępy Weasley i szlamowata Granger !
Wszyscy popatrzyli ze zdziwieniem na pana Malfoya.
- Co masz na myśli kochanie ? – Zapytała Pani Malfoy.
- Jak oni mogli wydziedziczyć swoje dzieci bo się zakochały ?!  - Pomasował swoje skronie – Co o mnie wiecie dzieciaki ?
- Stosunkowo niewiele, jeżeli wchodziło na pana temat to wypowiadali się tylko nasi rodzice. Reszta rodziny milczała, chociaż czasem niektórzy bronili pana i pańskiej rodziny, czasem George wstawiał się za panem. Ale głównie to złe rzeczy.
- Tak. Święta trójca Hogwartu zawsze była przeciwko mnie, nic nie wiedzieli.. – Stalowo-szare tęczówki popatrzyły z bólem w przestrzeń – Dzieciaki idźcie do siebie a ciebie James.. Zapraszam do gabinetu.
- A ja ciebie Rosanne do ogrodu – Uzupełniła Astoria.
Gdy dwa przeciwieństwa usiadły naprzeciwko siebie w biurze pan Malfoy westchnął, podszedł do regału i wyjął jedną książkę, a z niej flakonik z przeźroczystą substancją, postawił go przed chłopakiem i ponownie usiadł. James bez wahania wychylił flakonik wypijając eliksir prawdy.
- Nazywasz się James Syriusz Potter ?
- Tak.
- Kochasz Convalie* Caroline Malfoy ?
- Tak.
- Służysz czarnemu panu ?
- Nie.
Pan Malfoy podał chłopakowi jeszcze jeden flakonik, neutralizujący działanie poprzedniego eliksiru.
- Jestem dumny chłopcze, mam tylko trzy prośby. Pierwsza to.. Poczekaj aż Connie skończy szkołę, druga nigdy nie podnoś na nią ręki, nie popełnij moich błędów i trzecia.. Proszę o liczne wnuki ale z umiarem – Blondyn zaśmiał się – A teraz interesy, co zamierzaliście z Rosanne zrobić ?
- Dziękuję panu, jest pan dużo lepszym ojcem niż mój. Zamierzałem znaleźć pracę, jakiś domek czy też pokój i zarabiać na siebie i Rose. Wysłać moją kuzyneczkę do szkoły i pracować jak się tylko da, żeby dać Connie godne życie, jestem gotowy poświęcić dla niej wszystko.
- Ile zdałeś owtemów na oceny pozytywne ?
- Zdałem OPCM, Zaklęcia, Transmutacje, Eliksiry, Numerologie, Zielarstwo i Starożytne Runy. W tym cztery na Wybitny a reszta na Powyżej Oczekiwań.*
- To wspaniale ! Do tego jesteś z dobrej rodziny, odważny i kochasz moją córkę. Co powiesz na posadę w mojej firmie ? Dałbym ci też pokój w tym domu, ale pewnie chcesz się usamodzielnić więc dam ci na własność dom, w którym również ja stawiałem swe pierwsze kroki ku dorosłości, jest niewielki ale wystarczający.
- To.. Ja nie wiem czy mogę to przyjąć.
- Chłopcze.. Wolisz wrócić do Potterów ?
- Zapłacę panu za to wszystko jak będę miał pieniądze, naprawdę – James uśmiechnął się szeroko.
- Nie wątpię. Od jutra zaczynasz, powiem ci co i jak. Staw się tu – Podał chłopakowi kartkę z adresem – Jutro o 12:00. A teraz chodźmy do pań.
Zastali Astorię i Rose w altance.
- Draco, Rose to wspaniała dziewczyna !
- Podobnie James jest wspaniałym młodym mężczyzną. Rose czy chciałabyś zamieszkać z nami.. I Scorpiusem. Zaadoptowalibyśmy cię, jeżeli nie zrobimy tego w 24 godziny to magicznie wrócisz do Potterów. Pewnie już zdali sobie sprawę ze swojego błędu, a ja chętnie dam im w kość.
- A czy to nie będzie przeszkadzało mi i Scor..
- Nie będzie na 100 % kochana.
- Więc chodźmy do ministerstwa ! Tylko błagam.. zmieńcie mi drugie imię – Rose czuła się swobodnie w towarzystwie swoich nowych opiekunów.
- Złap mnie za rękę Rose. A ty James znajdź Connie i Scorpiusa i poczekajcie na nas – Poradziła brunetka.
Brunet ruszył alejkami Malfoy Manor ale w pewnej chwili stanął. Ech.. Aquamenti.. Czyli nie muszę wam nic tłumaczyć.
- Po pierwsze cię zabiję, a po drugie uściskam kochanie ! – Connie rzuciła się  na szyję swojego ukochanego.
- Aj ! Moczysz mnie moja mała wiedźmo. W pewnym momencie zamarli.
- Czujecie ? Connie, zostań ! – James złapał swój wisiorek który się rozgrzał i po wykrzyknięciu hasła zniknął. Rodzeństwo zrobiło to samo.
***
Wszyscy patrzyli w szoku na drzwi, nikt nie przypuszczał, że James i Rose naprawdę wyjdą.
- Zgłodnieją i wrócą – Stwierdził Ronald i wrócił do jedzenia.
- Albo mi się wydaje, ale my ich magicznie odrzuciliśmy, czujecie to ? – Ginny popatrzyła na swojego męża z obawą, wybawiciel świata zbladł.
- Nie martwcie się, po dwudziestu czterech godzinach magicznie powrócą, chyba, że James znajdzie dom, który uzna za swój i podobnie Rose, tylko ona musiałaby jeszcze znaleźć opiekunów. Możemy również wyrzec się ich bez możliwości powrotu, ale ja tego nie zrobię – Wyjaśniła wszystkim Hermiona.
Wszyscy zjedli posiłek i zebrali się w grupkach na rozmowy. Molly po stracie męża wymizerniała, ale dzisiaj wyglądała jakby 20 lat młodziej, z szerokim uśmiechem gawędziła ze swoimi dziećmi. Gdy już większość zbierała się do wyjścia dwie rzeczy wydarzyły się szybko, pierwsza to całkowite zerwanie kontaktu z Rose, odczuła to cała rodzina a najbladziej jej rodzice oraz rozgrzanie się naszyjników.
- Widzicie co narobiliście ?! Ja.. Ja muszę to przemyśleć ! – Ruda dziewczyna a za nią reszta białych, wybiegła z nory i przeniosła się, wykrzykując hasło.
Przenieśli się do wielkiego pomieszczenia bez okien. Na suficie zamontowane były mugolskie żarówki a drugą ścianę pokrywały haczyki, a na nich białe peleryny. Wszyscy w pośpiechu je zakładali i dokładnie pięć minut od wezwania, przenieśli się trzema świstoklikami do mugolskiej wioski.
To co tam zastali przeszło ich najśmielsze wyobrażenia. To była po prostu rzeź. Płonące domy, leżące ciała, krzyki i latające zaklęcia. Bez zbędnych rozkazów zaczęli walczyć. Siły były wyrównane, ale poza białymi było tu tylko trzech czarodziejów. Nie raz dało się słyszeć krzyki i napomnienia białych, walczyli ramię w ramię, a białe peleryny mieszały się z ciemno-zielonymi, pobrudzone krwią. Uczniaki bały się użyć niewybaczalnych, ale milczący nie mieli z tym najmniejszego problemu. Nie raz ludzie uchodzili z życiem przypadkowo, w pewnym momencie James nie wytrzymał, gdy Connie ledwo uniknęła zielonego promienia, jego twarz stężała, rysy wyostrzyły się i jednym ruchem wysłał zielony promień pod wpływem którego człowiek odziany w pelerynę upadł na ziemię. Chłopak odczuł ponurą satysfakcję i po raz kolejny wysłał zielony promień do ciemnych postaci. Roześmiał się szyderczo widząc padające ciało. Podobnie drobna i niepozorna, ruda dziewczyna. Molly rzucała zaklęcia uśmiercające z ogromną przyjemnością, co raz wybuchając śmiechem i płaczem. Nie przejmowała się niczym, liczyło się tylko trafić jak najwięcej ludzi, którzy bezkarnie zabijają.
Po piętnastu minutach zaciekłej walki milczący zniknęli, pozostawiając po sobie siedem ciał w pelerynach i dwunastkę zabitych mugoli. Biali razem wrócili do bezpiecznych ścian swojego schronienia.
- Słuchajcie – Michael stanął na środku pomieszczenia trzymając się za ramię – Kto nie jest ranny i się śpieszy, niech się oczyści i deportuje.* Kto jest ranny proszę na lewo, nieprzytomni obok. Uzdrawiający zajmijcie się nimi. Jestem z was dumny biali. James, Molly musicie uważać, czarna magia to niebezpieczna dziedzina, a zwłaszcza to zaklęcie. Co nie zmienia faktu, ze straciliśmy dzisiaj Eleanor Hills, która zginęła broniąc własną piersią swojej młodszej siostry, jeszcze zanim przybyliśmy. Uczcijmy ją minutą ciszy, ją i jej wielka odwagę – Wszyscy zamilkli, Michael zamienił jej szatę na wieszaku przemieniając biel na szkarłat – Dziękuję wam. Jeśli ktoś chce odejść niech zrobi to w tej chwili.
Wszyscy zostali a potem się przegrupowali i prowadzili ciche rozmowy. Molly znalazła oparcie w Albusie i wszyscy stopniowo znikali, bardziej lub mniej poranieni.
James przeniósł się do Malfoy Manor w towarzystwie rodzeństwa, a Rose wróciła do Ministerstwa. W wielkim białym dworku było przerażająco cicho, brunet siedział pod ścianą a z jego oczu ciekły łzy, Connie i Scorp nie wiedzieli co robić, musieli go szybko uspokoić a sami byli roztrzęsieni.
- Kochanie weź się w garść. Na wojnie to normalne – Przekonywała blondynka.
- Nie  mów mi, że to jest normalne ! To jest okropne, rozumiesz ?! Ja zabiłem. Z zimną krwią pozbawiłem życia. Jakąś rodzinę, jakieś dziecko.. pozbawiłem ojca. I do cholery jasnej mi się to podobało ! To nie jest normalne i nie wmawiaj mi tego ! – James wstał i odepchnął blondynkę, która wpadła na ścianę. Chłopak schował twarz w dłoniach a potem przerażony się cofnął – To koniec Con. Jesteś zbyt czysta dla mnie, zasługujesz na szczęście.
Chłopak szybkim krokiem ruszył do drzwi a Connie zbladła i zachwiała się..
***
-Rosanne Camille Malfoy  brzmi dużo lepiej niż Rosanne Hermiona Weasley, nie uważacie ? – Rose szybko wróciła do ministerstwa i dokończyli adopcję.
- Masz całkowitą rację.. Córeczko. Wracamy do domu ? – Zapytała Astoria i przytuliła dziewczynę.
- Wracajmy.
Teleportowali się przy bramie i ruszyli ku domowi, w tym samym czasie wypadł z niego James. Po policzkach ciekły mu łzy i nie patrzył gdzie idzie.
- James ?! Co ci się stało ? – Ruda podbiegła do chłopaka – Chodź porozmawiać.
Po chwili dobiegli też zapłakana Connie i Scorp z zaciśniętymi ustami.
- Dzieciaki, deportujcie się do nowego domu Jamesa, tu macie adres. Con, Scorp.. Możecie zostać nawet na noc.
- Dzięki tato. Ale może zrobisz świstoklik – Roztrzęsiona blondynka popatrzyła błagalnie na ojca. Ten złapał zapalniczkę i podał ją dziewczynie, młodzież ją chwyciła i zniknęła.
Pojawili się przed dużym domem, był na przedmieściach Londynu, przy ulicy. Nie było żadnego ogrodu ani nic podobnego. Weszli do środka i zamurowało ich. Znajdowali się w wielkim salonie, z widokiem na ogród z basenem. Jasne zasłony, komplet wypoczynkowy i dywan idealnie komponowały się z czarnymi dodatkami. Connie usiadła w fotelu i schowała twarz w dłoniach.
- Wasz ojciec nie wie co znaczy „mały” – Stwierdził gorzko brunet – Convalie, możemy porozmawiać..? Na osobności ?
- Oczywiście James.
Wyszli do kuchni a inna para została w salonie. Rose usiadła na dywanie i odetchnęła. Rozpaliła ogień w kominku jednym machnięciem różdżki i popatrzyła wyczekująco na blondyna.
- Zamierzasz tak stać ?
- Dla Malfoya nie wypada siadać na podłodze.
- To masz problem kochanie, bo jestem Malfoyem i siedzę – Stwierdziła ruda.
- Chyba się poświęcę.. – Wybuchli głośnym śmiechem, a po chwili w salonie pojawili się szczęśliwi Connie i James z parującymi kubkami w rękach.
- Nie wiem czy to imperius ale jeśli to gorąca czekolada to ja nie wnikam – Stwierdziła ruda i zabrała kubek.
___
* Convalie czyli Connie  
* Zwykle  uczniowie zdają 3-4 ( chyba )
* Już w 5 klasie mogą używać magii jakby ktoś zapomniał
SORKI ZA ZAPYCHACZA. Akcja w następnym rozdziale.