"Obelga- argument tych, którzy nie mają argumentów"
Vivienne była córą szanowanych ludzi czystej krwi. Pracownicy
ministerstwa magii, Robert i Cecylia Callis, ich nastoletnia córka i zmarły syn
uznawani byli za ideał rodziny. Wszyscy ubolewali na stratą Chrisa, wszyscy
poza rodzicami dziecka, oni tylko utrzymywali iluzję. Vivienne dobrze to
pamiętała czarny pan urósł w się, a jej rodzice zaczęli się zachowywać nerwowo.
Dołączyli do potęgi kolejnego szaleńca, a każde niepowadzenie wyładowywali na
swoich dzieciach. Którejś nocy Chris stanął w jej obronie, podczas gdy ojciec
ją bił, miał dopiero trzynaście lat. Ojciec tak długo trzymał go od Cruciatuem,
na zmianę z matką, że umarł. Viv musiała to oglądać, unieruchomiona zaklęciem,
patrzyła jak jej brat kona, jak krzyczy, jak cierpi… Ale nie błagał o litość,
umarł z taką godnością na jaką było stać trzynastoletnie dziecko, torturowane
przez własnych rodziców.
Z zamyślenia dziewczynę wyrwał trzask drzwi wejściowych.
Wzdrygnęła się i błagała, żeby chociaż dzisiaj dali jej spokój. Wakacje były dla dziewczyny walką o
przetrwanie, ale godność nie pozwalała jej prosić o pomoc.
Jej prośby jednak nic nie dały. Drzwi do jej pokoju uderzyły
o ścianę i zobaczyła znienawidzone sylwetki, brązowe włosy matki, które po niej
odziedziczyła i pełne nienawiści oczy ojca, tak podobne do tych, które
codziennie widziała w lustrze.
- Wieczorem wychodzimy – Zaczął mężczyzna zimno – Masz tu
siedzieć i zachowywać się jak panna w twoim wieku powinna, a nie tak... -
Zrobił nieokreślony ruch ręką.
Vivienne popatrzyła na niego ze strachem.
- Czy ty dziewczyno boisz się własnego ojca ?!
- I słusznie robi, takim jak ona to tylko przemocą coś do
głowy można włożyć - Podszedł do dziewczyny i złapał ją za włosy – Mam rację,
czyż nie ?
- Oczywiście ojcze – Odpowiedziała beznamiętnie, chociaż była
przerażona.
- Skoro się zgadzamy to może mała lekcja... - Puścił jej
włosy i uderzył ją z otwartej ręki w twarz. Przez siłę uderzenia upadła na
podłogę, zwinęła się w kłębek i poczuła mocne kopnięcie.
- Zastaw mnie – Szepnęła, lecz gdy poczuła zaklęcie tnące,
zerwała się z podłogi i już głośniej powtórzyła – Zostaw mnie ! Do cholery !
Korzystając ze zdziwienia rodziców przepchnęła się do
korytarza i zaczęła zbiegać po schodach, na jej nieszczęście ojciec szybko ją
dogonił i pchnął na ścianę, przez co straciła równowagę i runęła w dół schodów.
Gdy uderzyła w podłogę. Poczuła nagły ból w kostce, próbowała wstać lecz
zobaczyła nad sobą ojca.
- Zgnij w piekle stary s*********e ! - Wrzasnęła mu w twarz i
odepchnęła go falą niekontrolowanej magii. Ostatkiem sił wybiegła na trawnik
przed domem i używając awaryjnego świstoklika przeniosła się do Muszli. Upadła
na trawnik i błagała, żeby ktoś zauważył jej przybycie.
- Viviene ! Co ci się stało ?! - Usłyszała głos Michaela i
odetchnęła, wiedziała, że jeśli on tu jest, to może czuć się bezpiecznie.
Została przeniesiona do salonu,
gdzie zobaczyła Victorie i Teda, jej chłopaka, słynnego chrześniaka Pottera.
Zazdrościła tej dwójce, aktualnie rozmawiali o jakiś Malfoyach i kuzynach, Mike też coś mówił, ale wszystko
mieszało jej się w głowie, po chwili ogarnęła ją ciemność.
- Rudzielcu, uśmiechnij się – Heca siedział na łóżku w pokoju
rudej i bawił się jej włosami, dziewczyna siedziała na podłodze odwrócona do
chłopaka plecami. Na ziemi obok Domi leżał Zuch i z lekko przymkniętymi oczami
przysłuchiwał się ich rozmowie.
- Heca… - Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech
– To już za chwilę, co to jest, kilka godzin ? Równie dobrze możemy umrzeć,
albo ze sobą konkurować…
Dziewczyna cierpiała za każdym razem, gdy nie mogła
powiedzieć chłopakom prawdy. A do tego wizja zbliżającego się zadania nie
nastrajała jej pozytywnie. Cieszyła się, że to koniec treningów z fanatyczną
instruktorką, ale mógł to być też koniec przyjaźni jej, Hecy i Zucha.
- Ruda..
- Kocham was chłopaki, wiecie o tym ? – Zapytała z lekkim
uśmiechem.
- Może byśmy odwzajemniali te uczucie ale wiesz… te rude
włosy… - Zaczął Zuch, a jego oczy zaświeciły się.
- Do tego parszywy charakter… - Włączył się blondyn.
Dominique pojrzała na nich zmrużonymi oczami a Alan udał, że padł martwy na łóżko.
- Zapomniałem o umiejętności zabijania wzrokiem… -
Wyprostował trzeci palec.
- Nie lubię was – Stwierdziła ruda robiąc obrażoną minę i
wojowniczo unosząc podbródek.
- Ej, rudzielcu ! Nie mówisz serio, prawda ? – Chłopaki udawali
przerażone miny a potem padli na kolana, jak na komendę – Jesteś naszym
życiowym światłem, gdy Ciebie nie
widzimy nie mamy koszmarów, twoje rude włosy doprowadzają nas do oczopląsu, a
twój wspaniały charakter do płaczu. Wybacz o wielka ! – Wygłosił Heca podniosłym tonem a
potem zaczęli składać pokłony chichocząc jak dzieci.
- Faceci nigdy nie dorosną
- Stwierdziła zniesmaczona.
- I za to nas kochasz – Roześmiali się, jednocześnie całując
ją w policzki. Dominique wywróciła oczami słysząc jak zaczynają się kłócić o
to, że prawy policzek jest ważniejszy od lewego.
***
Rząd postaci odzianych w czarne peleryny stał niewzruszony na
środku ciemnej komnaty, wydawało się, jakby temperatura ledwie sięgała zera.
Nieustraszeni giganci, z zasłoniętymi twarzami, jakoby wykuci z kamienia, a
jednak żywi. Budzący postrach i grozę, od samego patrzenia na nich miało się
dreszcze. W jednej chwili potęga całej dziesiątki zbladła, gdy padli na kolana
i zrzucili kaptury, oddając cześć swojemu panu.
To wręcz śmieszne. Młody, przystojny mężczyzna z ironicznym
uśmiechem stał i patrzył na klęczące postaci. Kim był, żeby mieć pod sobą tak
wielu, jak musiał być potężny ? Czy czarna aura, widoczna dla wybranych była
wskazówką ?
- Wasz cel, wioska Mugstorees na północy, wioska mugoli,
charłaków, szlam i zdrajców krwi. Nie zawiedźcie mnie – Ostatnie zdanie
zabrzmiało tak groźnie, że postacie w pelerynach zadrżały i deportowały się z
cichym trzaskiem.
Pojawili się w niewielkim parku, jedynym dźwiękiem były ich
oddechy. Chwile pozostawali czujni, w bezruchu, a następnie rozeszli się,
wypatrując ofiar.
To naprawdę była wielka odpowiedzialność, choć na chwilę stać
się panem życia i śmierci. Wybrać, której rodzinie odebrać ojca, a której
pozostawić. Bez żadnej wiedzy, bez skrupułów, pozbawić kogoś życia, żeby poczuć
tą adrenalinę, tą magię. Żeby być wielkim. Złudzenia dla naiwnych nieraz bywają
pociągające, częściej są też po prostu wygodne.
Dominique rozejrzała się wokoło, została sama pośrodku parku,
podskoczyła widząc starego kota przebiegającego za drzewem i ruszyła w stronę
skraju wioski. Jej celem stał się niewielki domek, położony na uboczu, coś
kazało jej sądzić, że musi tam mieszkać jakiś samotnik.
Ostrożnie podeszła do drzwi i szarpnęła za klamkę, były
otwarte więc weszła do środka, szybko pokonała mały korytarz i weszła do
saloniku gdzie jeden z chłopaków, z jej grupy, kończył „podpisywać się” na
zwłokach mężczyzny. Z podpisu wynikało, że był to „GOD”. Uczciwy chłopak, na
tyle na ile zabójca może być uczciwy.
- Ja nie wiedziałam.. – Stwierdziła cofając się nieporadnie,
rozdarta skóra na brzuchu mężczyzny przyprawiała ją o mdłości.
- Spokojnie, zajmij się babą. Ja już skończyłem – Wbił nóż w
klatkę piersiową mężczyzny i szybkim krokiem wyszedł z domku. Dominique
westchnęła i odwróciła się w stronę kobiety, siedziała związana i zakneblowana
w kącie pomieszczenia.
Dominique mocniej ścisnęła różdżkę, mogła zabić tą kobietę
jednym machnięciem, ale nie mogła tego zrobić. Skurczyła się sama w sobie i
usunęła knebel, blokujący jej usta.
- Wy potwory ! Wy nieludzkie pomioty ! Żebyście wszyscy
zginęli w męczarniach i cierpieli wieki w piekle ! Takich jak wy powinno się
zabijać przy urodzeniu ! – Kobieta wrzeszczała przez łzy, a na koniec splunęła
pod nogi Dominique.
- Przepraszam, ale muszę cie zabić – Stwierdzała beznamiętnie
Dominique, jej twarz była teraz maską obojętności – Jaka ja jestem żałosna –
Dodała ciszej.
Kobieta umilkła i spojrzała na nią załzawionymi oczami.
- Może to i lepiej, bez Martina nie mogę żyć. Ale zaopiekuj
się naszymi dziećmi, jesteś mi coś winna – Kobiecie przerwało wtargnięcie małej
rudowłosej dziewczynki.
- Mamo ! Lucy płacze – Stwierdziła dziewczynka , ale gdy
zobaczyła co się dzieje, przetarła oczka i widocznie zbladła. Dominique nie
zastanawiała się i błyskawicznie rzuciła na dziewczynkę zaklęcie, które
pozbawiło ją przytomności. Widząc jednak wzrok kobiety i fakt, że o ile to
możliwe, zbladła jeszcze bardziej, stwierdziła obojętnie:
- Żyje.
Kobieta odetchnęła i zamknęła oczy, Dominique z przerażeniem
stwierdziła, że już wygląda jak trup. Uniosła różdżkę i poczuła
charakterystyczne napięcie, jakby oczekiwanie ciała na rzucenie najgorszego
uroku. Nienawidziła za to samej siebie i właśnie tą nienawiść wykorzystała,
żeby rzucić avadę. Wypowiedziała te dwa słowa i z zadowoleniem odnotowała lekki skurcz i przepływ magii, to
podniecenie i wszechogarniającą rządzę. Nie zorientowała się nawet, kiedy
odwróciła się w stronę dziecka, ale w ostatniej chwili się opanowała.
Zaspokoiła swoje pragnienia, rzucając kilka okropnych uroków na ciało kobiety.
- Ch****a, zniżam się do profanacji, do tego gadam sama do
siebie, nie wiem co gorsze -Stwierdziła, żeby zgłuszyć ciszę.
Wyczarowała też ogniste literki, układające się w słowo
„ruda” i wysłała je w stronę brzucha kobiety, skrzywiła się na odór palonego
mięsa i pośpieszyła do pokoiku obok, skąd dochodził płacz dziecka. Zajrzała do
kołyski i zobaczyła małą dziewczynkę, może roczną, z kępką rudych włosów na
głowie i niebieskimi oczami. Tak zawsze wyobrażała sobie samą siebie. Starsza z
dziewczynek, również ruda miała brązowe oczy i masę piegów, przypominała trochę
ciotkę Ginny.
Domi westchnęła i wzięła ze sobą obie dziewczynki a następnie
teleportowała się przed Norę. Ucieszyła się,
że nic się nie stało dzieciom, teleportacja to nigdy nie była jej
najlepsza strona. Położyła obie dziewczynki na ziemi i szybkim zaklęciem
usunęła starszej pamięć. Potem wyczarowała bardzo głośny radioodbiornik i
postawiła go przy nieprzytomnym dziecku. Młodszą złapała w ramiona i
teleportowała się przed Muszlę, zaklęcia ochronne od razu odrzuciły ją na kilka
metrów. Stała więc i czekała, aż ktoś wyjdzie z domu, dziecko zawinęła w zwoje
szat, od morza wiał zimny i wilgotny wiatr, wpatrzyła się w fale, które były
dzisiaj wyjątkowo niespokojne i nie zauważyła przybycia rodziny. Zaklęcie
minęło ją o włos.
- Przestańcie proszę, jestem tu pokojowo – Powiedziała cichym
i spokojnym głosem.
- Pokaż ręce -Zażądał chłopak stojący obok Victorie, miał
niebieskie włosy i nie wyglądał sympatycznie. Michael ciągle mierzył w nią
różdżką i powoli wysuwał się na przód.
- Nie mogę, mam coś co chciałabym, żebyście mieli. Oddaje wam
w opiekę prawdziwy skarb, którym w jednej części nie mogliście się cieszyć.
Właśnie poczułam, że nie jesteście już dla mnie rodziną, macie rację robiąc to.
Zwracam wam więc, namiastkę siebie i więcej nie wejdę wam w drogę – Widziała
ich niepewne miny, widziała, że walczyli sami ze sobą. Podeszła do Michaela,
mając jedną rękę w górze, podała mu zawiniątko i wycofała się powoli.
- Dominique.. - Krzyknęła Fleur i zaczęła biec w jej stronę.
Spanikowana ruda deportowała się, nim jej matka zdążyła ją pochwycić w ramiona.
Pojawiła się w sali z której wszyscy się deportowali, różnicą
było to, że była pełna ludzi, milczący, zwykli słudzy, uczniowie oraz czarny
pan, wszyscy oprócz niego stali praktycznie na baczność. Dominique szybko
przyklęknęła, a potem błyskawiczne wstała i podeszła do reszty swojej grupy.
- Czy pozwoliłem ci wstać ? – Syknął czarny pan w jej stronę
– Gdzie byłaś tak długo ?
- Sama dałam sobie takie pozwolenie – Stwierdziła – Musiałam
umyć ręce, to wcale nie jest czysta robota.
- Wyrażaj się z szacunkiem albo nie będziesz się mogła
wyrażać wcale, smarkulo – Powiedział zimnym głosem, ale Dominique była zła i
ani myślała się przed nim ukorzyć. Wiedziała, że powinna paść na kolana i
błagać o wybaczenie, ale wciąż w głowie przewracały jej się obrazy swojej
rodziny. Żadne z nich nie ukorzyłoby się, wszyscy walczyliby do ostatniego
oddechu.
Czarny pan wstał i wolnym krokiem podszedł do rudej, dziewczyna
zwalczyła w sobie chęć cofnięcia się i stała wyprostowana. Mihuet złapał ją za
włosy i pociągnął jej głowę do tyłu.
- Albo teraz okażesz szacunek albo pożałujesz, że
kiedykolwiek przyszłaś na świat – Wyszeptał jej wprost do ucha.
- Za późno – Stwierdziła, ale mężczyzna pociągnął ją za włosy
tak, że upadła na kolana, potem odszedł w stronę swojego tronu, a Domi zaczęła
wstawać.
- Nawet nie próbuj – Usłyszała go, chociaż się nawet nie
obrócił – Zajmę się nią później – rzekł do wszystkich.
Chcąc nie chcą, została na kolanach, podczas gdy wszyscy
wysyłali jej współczujące, bądź zjadliwe spojrzenia.
- Nietrudno się domyślić, że Dominique jest moim pierwszym
wyborem – Powiedział Czarny Pan, podczas gdy ruda po prostu spuściła głowę i z
jednej strony się cieszyła, a z drugiej chciała stąd zniknąć - Następnie wybiorę... - rozejrzał
się po młodych chłopakach, jego wzrok spoczął na Hecy, a Domi modliła się, żeby
tylko jego nie wybrał. Musi wykonać zdanie, a wolałaby zginąć, niż posłać Alana
na śmierć, jednak Mihuet jakby zrezygnował i wygłosił po prostu – Malfoy.
- Rogaty upadł na kolana i zaczął dziękować, a ruda straciła
do niego resztki szacunku.
Dalej wybierali postawieni wysoko milczący, Alan zaraz za
rogatym trafił do jakiejś kobiety, która wyglądała jakby dostała prezent na
gwiazdkę, parę miesięcy wcześniej. Z kolei Zuch dostał się do podobnego do
niego, mięśniaka. Mężczyzna wyglądał dosyć ponuro. Gdy wszystko dobiegło końca,
Czarny Pan wyszedł o ona i Rogaty zaraz za nim, na korytarzach panowała martwa
cisza.
- Ja jestem Dominique, a ty jak masz na imię ? - Zapytała
szeptem.
- Derek
Louis Marcel Malfoy, Derek. Moja rodzina pochodzi z Bułgarii – Cała
wypowiedź chłopaka brzmiała ja wyuczona formułka.
- To wyjaśnia czemu nie chodziłeś do Hogwartu – Stwierdziła i
znowu zapanowała cisza.
- Tutaj są twoje kwatery – Zwrócił się do Malfoya, Mihuet –
Jutro masz się stawić na śniadaniu w wyjściowych szatach o siódmej. A ty za mną
– Wyjaśnił chłopakowi wszystko, a gdy zwracał się do rudej można było wyczuć
jedynie złość, Domi wiedziała, że ma przerąbane na całej linii.
Gdy doszli pod drzwi
jego gabinetu, zobaczyli czekającą postać. Gdy usłyszała kroki, tajemnicza
osoba odwróciła się i ich oczom ukazał się Teddy Lupin, chłopak Victorie,
osoba, której ufała cała jej rodzina.
Dominique stanęła, jakby wrosła w ziemię, a potem dostała
mentalnego kopa.
- Jak możesz ty zdrajco ?! Oni ci ufają ! Ty... ty... Ty !
- Wrzeszczała jak opętana. Na twarzy
chłopaka ukazał się ironiczny uśmieszek. Domi wyciągnęła różdżkę i wycelowała
nią w chłopaka, ale Czarny Pan błyskawicznie ją do siebie przywołał, nie widząc
innego wyjścia, rzuciła się na chłopaka z pięściami. Ten jednak z dziecinną
łatwością złapał za jej nadgarstki i przytrzymał ją.
- I kto to mówi ? - Zakpił.
- Ja ich przynajmniej nie mamię.. - Stwierdziła mniej pewnie
i przestała się szarpać.
- Skoro już wszyscy, wszystko sobie wyjaśniliśmy, to Ciebie
zapraszam do gabinetu, Ted. A ty masz czekać tutaj – Pokazał Domi miejsce pod
drzwiami.
Dziewczyna osunęła się po ścianie i ukryła twarz w dłoniach,
nienawidziła siebie bardziej niż kiedykolwiek i bała się o swoją rodzinę. Na
domiar złego ten zdrajca powie dla jej „pana” o dziewczynkach. Po kilkunastu
minutach Ted wyszedł z gabinetu, na ustach miał paskudny uśmiech, a w dłoniach
jakieś kartki.
- Życzę długiej i paskudnej śmierci, nie martw się, twoja
rodzinka też taką dostanie, w swoim czasie.
Dominique nie zwróciła uwagi na zaczepki, podniosła się i
zapukała w duże dębowe drzwi. Po usłyszeniu stłumionego zaproszenia weszła do gabinetu,
było to duże pomieszczenie, ściany podłoga i sufit wykonane były z zimnych i
ciemnych kamieni, w centralnej części pomieszczenia stało duże biurko, założone
papierami, a za nim ciągnęły się w górę regały z mnóstwem ksiąg.
Dominique przegryzła wargę, Mihuet opierał się o biurko i
przeszywał ja zimnym spojrzeniem. Nie mogła powiedzieć, że na nią nie działa.
Widziała jego urodę, a moc i charakter przyciągały ją jak magnez. Nie była to
jednak miłość.
Siedząc na korytarzu
wszystko przemyślała i postanowiła to przetrwać i tańczyć jak on jej zagra.
Innego wyjścia nie miała.
Niepewnie podeszła bliżej Mihueta i klęknęła, potem opuściła
głowę, żeby nie widzieć rodzącej się w jego oczach satysfakcji.
- Proszę o wybaczenie, Panie. Zachowałam się jak rozwydrzony
bachor, żałuję tego – Powiedziała lekko sztywno.
- No, no, no. Naczelna smarkula wie, jak powinna zwracać do
lepszych od siebie ? Jestem zadziwiony – W jego głosie nie dało się nie wyczuć
sarkazmu – Wiesz, że kara i tak cię nie ominie ?
- Wiem, panie – Stwierdziła spokojnie a w myślach zaczęła
kląć na siebie i cały świat.
- Rozbieraj się – Rzucił rozkaz.
- Oczyw... Co ?! - Domi wstała.
- Mam wytłumaczyć ? Proszę, ściągniesz teraz to co masz na
sobie – Powiedział arogancko i wzruszył ramionami.
- Wiem co to znaczy, ale… - Dominique zarumieniła się
wściekle.
- Nie mamy całej nocy, a jeśli się nie pośpieszysz, chętnie
ci pomogę – Stwierdził. Widziała, że bawi go jej zakłopotanie.
Powoli zdjęła za siebie ciężką szatę i popatrzyła na niego w
nadziei, ze powie, że to test, że nie każe jej tego robić. Nic takiego nie
nastąpiło, więc czerwona, bardziej niż swoje włosy, ściągnęła bluzkę i spodnie.
Została w samej bieliźnie.
- Nie zdejmę nic więcej – Powiedziała ze ściśniętym gardłem.
- Nie musisz – Stwierdził obojętnie – patrząc na Ciebie widzę
same blizny i rude kłaki, wiesz ?
W Dominique się zagotowało, te blizny zadał jej on sam i jego
cholerni ludzie, więc jakim prawem może teraz narzekać. A włosy, które miała
już praktycznie do ziemi uważała za bardzo cenną rzecz. Jednak to on tu
pociągał za sznurki, najpewniej miał większą moc magiczną, jak i siłę.
- Przepraszam, że cię zawiodłam, panie – Sarknęła.
- Nietrudno to zmienić – Machnął ręką i w jego dłoni pojawił
się sztylet. Z niebezpiecznym błyskiem w oku podszedł do rudej. Dziewczyna
patrzyła na niego ze strachem i gdy był już o krok od niej, cofnęła się, cofała
się dopóki nie dotknęła plecami ściany. On spokojnie podszedł do niej i złapał
ją za włosy – Ucieczka jest bezcelowa.
Podstawił jej sztylet do gardła i roześmiał się, dziewczyna
czując chłodny metal na nagiej skórze zaczęła szybciej oddychać. Mihuet przejechał lekko sztyletem po jej
szyi, czuła gorącą krew spływającą z rany i widziała jego minę, pełną zafascynowania.
Potem jednak odwrócił wzrok i szybkim ruchem sztyletu ściął jej włosy. Sięgały
teraz ledwie podbródka.
Dziewczyna opadła na kolana i złapała w dłonie pukle włosów,
czuła się jakby coś straciła. Nie ścinała włosów od kiedy poznała swoje
prawdziwe pochodzenie.
- W ramach kary mogę usunąć twoje blizny – Powiedział i
pociągnął ją za ramię do góry.
Popatrzyła na niego bez zrozumienia.
- Nie wiem jednak czy wytrzymasz taki ból, to zaawansowana
czarna magia – Powiedział –I tak nie masz wyjścia, więc nawet nic nie mów.
Pytaniem pozostaje czy lepiej cię do czegoś przykuć, żebyś sobie nie zrobiła
krzywdy, czy lepiej zostawić samej sobie…
- Ufam twojemu osądowi, Panie – Stwierdziła. Nie wiedziała co
będzie lepsze i w tej jednej sprawie postanowiła zdać się na kogoś innego.
Popatrzył na nią oceniająco o potem poczuła, że jej
nadgarstki i stopy zostają przyciągnięte do ściany i oplecione metalem, dla
próby spróbowała się wyrwać, ale trzymały bardzo mocno.
- Jesteś teraz w pełni na mojej łasce – Powiedział z
satysfakcją i przejechał po jednej z większych blizn na jej brzuchu palcem.
Wzdrygnęła się na ten zimny dotyk – Przypatrz się uważnie, bo takiej magii
jeszcze nie widziałaś.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, złożył ręce jak do
modlitwy i stał tak niewzruszony. Dominique nie mogła oderwać od niego wzroku i
cieszyła się, że jest przykuta, bo chyba nie powstrzymałaby się przed
dotknięciem go. W pewnej chwili zaczął rozkładać dłonie a między nimi wirowała
czarna kula, wokół niej tańczyła mgła, czy też pioruny. Czuło się energię
bijącą od niej. Z każdą chwilą kula rosła, a na twarzy Mihueta pojawiał się
coraz większy wyraz błogości. Gdy kula osiągnęła rozmiar pomarańczy, Czarny Pan
otworzył oczy, wyglądał na zmęczonego.
Powoli i z niemożliwą delikatnością pchnął kulę prosto w
stronę rudej, dziewczyna patrzyła jak zahipnotyzowana na zbliżające się
skupisko mocy. Lecz gdy tylko pierwsze odgałęzienie musnęło jej skórę
krzyknęła. To było jak cruciatus skumulowany w jednej części ciała. Zaczęła się
szarpać ale kluka w końcu jej dosięgła i zaczęła się rozprzestrzeniać po całym
ciele, więzić je w bólu. Dominique krzyczała, łzy leciały jej po policzkach,
nie wiedziała ile czasu minęło ale obstawiała miesiące. Nie wiedziała też, czy
jeszcze ma własne ciało. Pochłonęła ją ciemność, lecz nawet tam czuła okropny ból,
nie mogła po prostu go wyrazić.
***
Śniadanie wyglądało dosyć sztucznie, wszyscy siedzieli przy
wielkim stole zgodnie ze swoją rangą, a obok nich ich uczniowie. Malfoy puszył
się jak paw, ale miejsce po lewej stronie czarnego pana pozostawało puste.
Heca i Zuch wysyłali sobie przez stół sygnały, próbując
ustalić, co się stało z ich rudzielcem. Wiedzieli, że wczoraj podpadła dla
Czarnego Pana, ale nie myśleli, że zabraknie jej na śniadaniu.
Gdy tylko wszyscy odeszli od stołu Heca podbiegł do Malfoya.
- Rogaty, widziałeś gdzieś Rudą ? – Zapytał szybko.
- Widziałem ją wczoraj, wątpię, by jeszcze żyła – Powiedział
z lekką satysfakcją i odszedł.